Ronald Lasecki: Wobec kwestii etnicznej

Problematyka związana z następstwami przynależności etnicznej nie jest dziś badana. Rozwijany od lat 1990. i ukończony dopiero w bieżącym roku projekt badania zróżnicowania genomu ludzkiego (Human Diversity Genome Project, HGDP) wielokrotnie oprotestowywany był przez organizacje reprezentujące Kolorowych w USA i rdzenne ludy zachodniej półkuli. Wydana w 1994 r. praca Richarda J. Hernsteina i Charlesa Murraya „The Bell Curve: Intelligence and Class Structure in American Life” spowodowała polemiczną burzę, ze względu na jej rozdział trzynasty, poświęcony uwarunkowanym etnicznie różnicom w zdolnościach poznawczych.

Po podbiciu Europy przez USA i ZSRR w latach 1944-45 z dyskursu publicznego usunięta została całkowicie rasologia (podobny los, z podobnych powodów, stał się na wiele lat udziałem geopolityki), jako skompromitowana wkomponowaniem jej elementów w nazizm (ideologię państwową przegranych Niemiec), ponadto zaś wychodzącą z paradygmatu biologicznych uwarunkowań natury człowieka, co sprzeczne jest zarówno z paradygmatem liberalnym (ideologia państwowa USA), marksistowskim (ideologia państwowa ZSRR), jak i z chrześcijaństwem (a to właśnie na partiach chrześcijańskich oparto początkowo liberalne reżymy zainstalowane po wojnie w wielu krajach Europy – od Portugalii i Hiszpanii, przez Danię, Niemcy i Austrię, po Włochy i Grecję).

Rasologia jako dyscyplina naukowa została zatem „abortowana”, jej rozwój przerwano, co skutkuje dziś niedostatkami jej metodologii, terminologii, anachronicznością teorii, a nawet brakiem aktualnych danych empirycznych. Z tego powodu, posługiwanie się dziś kategorią „rasy” jest stosunkowo nieporęczne, gdyż termin ten jest niejednoznaczny, rozmyty, nieprecyzyjny, nie obejmuje całości aktualnego stanu wiedzy, ponadto zaś, obciążony jest negatywnymi skojarzeniami historycznymi i ideologicznymi. Zamiennie z nim będziemy się tu posługiwać szerszą i wolną od wspomnianych obciążeń kategorią „etnosu”, przy użyciu której opisać można różnego szczebla szczepy etniczne. Wobec natury przynależności do takich wspólnot i jej wymiaru praktycznego da się na szeroko pojętej współczesnej polskiej prawicy wskazać co najmniej dwa stanowiska.

Pierwszym jest negowanie znaczenia przynależności etnicznej, co dość popularne jest w środowiskach katolicko-konserwatywnych operujących kategorią „cywilizacji łacińskiej”, jak również w środowiskach liberalnych narodowców operujących kategorią narodu jako wspólnoty historyczno-kulturowej. Obydwie te grupy w dużym stopniu się zresztą ze sobą zazębiają i częstokroć nawzajem przenikają. Najlepiej widocznym eksponentem takiego stanowiska jest dzisiejszy Ruch Narodowy, de facto sterowany przez katolicko-liberalnego republikanina, Krzysztofa Bosaka. W listopadzie 2017 r. środowisko to demonstracyjnie (można by wręcz powiedzieć, że histerycznie) „odcięło się” od ówczesnego rzecznika prasowego Młodzieży Wszechpolskiej, Mateusza Pławskiego który przedstawiał się publicznie jako „separatysta rasowy”. Od kilku też lat specjalnie eksponowaną maskotką kolejnych Marszów Niepodległości jest czarnoskóry Bawer Aondo-Akaa.

Na najbardziej powierzchownym poziomie mamy tu do czynienia ze zwykłym politycznym tchórzostwem i oportunistyczną próbą zdystansowania się od poglądów uniemożliwiających akces do Systemu. W wymiarze głębszym działa jednak czynnik w postaci idei oparcia tożsamości człowieka wyłącznie na czynnikach kulturowych (konfesji rzymskokatolickiej, cywilizacji łacińskiej, kulturze polskiej). To prawicowy odpowiednik oświeceniowej idei człowieka rodzącego się jako carte blanche,  którego przy pomocy odpowiedniego wychowania można uformować w dowolnym kierunku. Pogląd taki do niedawna zajmował pozycję wiodącą w psychologii, leżąc u podstaw zarówno psychoanalizy (Zygmunt Freud), jak i behawioryzmu (John B. Watson. Burrhus F. Skinner), a sytuacja ta zaczęła się zmieniać dopiero w latach 1970.

Stanowisko takie leży również u podstaw marksizmu i dzisiejszych teorii „genderowych”, gdzie tożsamość człowieka jest produktem wyłącznie układu sił społecznych i ekonomicznych. Nie sądzimy co prawda, by w środowisku dzisiejszych polskich narodowców szczególną popularnością cieszyła się praca „Wzory kultury” (1934) jankeskiej antropolog Ruth Benedict, ale to właśnie w niej należałoby upatrywać praźródła, do niedawna niepodzielnie dominującej w dyskursie publicznym, koncepcji człowieka jako tworu czysto kulturowego. Dominacja ta wydaje się jednak tracić oparcie we współczesnej wiedzy naukowej, a jej histeryczną obronę przez krzykliwe środowiska lewackie uznać wypada za działania poznawczo obskuranckie.

Środowisko narodowe, jako pozycjonujące się polemicznie wobec lewactwa, do tego zaś dziedziczące po świetnej tradycji intelektualnej Romana Dmowskiego – wykształconego przyrodnika, będącego na bieżąco z aktualnymi w jego czasach teoriami naukowymi, w tym z darwinizmem, oraz budującego między innymi w oparciu o nie swoją doktrynę polityczną – nie powinno ulegać ideologicznym czy religijnym zabobonom humanizmu i antropocentryzmu, na gruncie których odmawia się uznania człowieka za element przyrody i świata zwierzęcego, oraz neguje podleganie przez niego prawom Natury – w tym również biologii i ekologi. Odmawianie znaczenia i wartości etnicznemu wymiarowi nacjonalizmu jest takim właśnie teoretycznym anachronizmem i ideologicznym zabobonem.

Skrajną postacią takiej postawy jest, na szczęście dość rzadko spotykane, stanowisko które można by określić mianem „katolickiego nihilizmu” czy też „katolickiego kwietyzmu”. Punktem wyjścia jest tu indywidualistyczna antropologia chrześcijańska, w której podstawowym punktem odniesienia jest jednostka obdarzona indywidualnym rozumem i zabiegająca o indywidualne zbawienie. Wnioski zaś praktyczne jakie się z tego wyciąga, polegają na negowaniu, a nawet zwalczaniu, wszelkich kategorii wspólnotowych: patriotyzmu, państwa, wspólnoty, zakorzenienia, rozumie się je bowiem jako jedynie „doczesne” i „historycznie przemijające”, zatem „bez znaczenia w perspektywie wieczności”, w której wartość ma jedynie jednostka i jej indywidualna relacja z Bogiem.

Jest to interpretacja radykalna, którą zwalczać należy również na gruncie katolicyzmu, Bóg – tak jak się Go postrzega w chrześcijaństwie – przykazał bowiem człowiekowi dbać o powierzone mu dobra i „oddawać Cesarzowi, co cesarskie”. Biegunowo przeciwne stanowisko najłatwiej natomiast osiągnąć na gruncie pogaństwa, gdzie Kosmos zawiera się w Absolucie, ten zaś działa poprzez świat materialny i rządzące nim prawa. Afirmacja Natury, w tym również naturalnej dla człowieka przynależności etnicznej, jest więc spełnianiem naszych powinności wobec Absolutu i formą wielbienia Go.

Drugim stanowiskiem możliwym do zajęcia wobec kwestii etnicznej jest stanowisko rasistowskie. Tu przyjmuje się wizję człowieka, którego natura w całości determinowana jest przez biologię, a dokładniej rzecz biorąc, przez „przynależność rasową”, przy czym „rasy” klasyfikuje się w oparciu o kolor skóry i wyróżnia trzy (białą, czarną, żółtą). Anachroniczne jest tu oczywiście już samo pojęcie „rasy”, jak wspomnieliśmy wyżej, dziś nazbyt rozmyte, wieloznaczne i nieprecyzyjne – dość powiedzieć, że, podobnie jak niektóre teorie „gender” wyróżniają 52 płcie, tak niektórzy powojenni przedstawiciele antropologii fizycznej wyróżniali dwadzieścia lub nawet ponad pięćdziesiąt ras. Burzliwe wprowadzenie do debaty publicznej socjobiologii w latach 1970. (Edward O. Wilson) a następnie jej powrót w latach 1990. pod imieniem psychologii ewolucyjnej (Robert Wright) i związane z tym debaty dowiodły też, że czysty determinizm biologiczny jest poglądem fałszywym, a w co najmniej połowie za naszą osobowość odpowiada kultura, nie będąca bynajmniej jedynie „nadbudową” („fenotypem rozszerzonym”) nad biologią, lecz kategorią wobec biologii autonomiczną.

Nasz dystans wobec rasizmu ma jednak nieco inne źródła niż prosta polemika z determinizmem biologicznym i chcielibyśmy tu zaproponować nieco inne stanowisko. Proponujemy mianowicie wyjście z pozycji spirytualistycznej i emanacjonistycznej, tak więc pierwszeństwa ducha przed materią. Oczywiście, zdajemy sobie sprawę, że nauki fizykalne przekonująco wyjaśniają zachodzące w świecie materialnym zjawiska, bez odwoływania się do rzeczywistości pozamaterialnej. W tradycyjnych kulturach rzeczywistość materialną traktowano jednak jako znak i jako symbol, odsyłające do rzeczywistości inteligibilnej. Ktoś umiejący czytać język znaków, za ich pośrednictwem ma dostęp do wiedzy na temat inteligibiliów. Ci, którym obca jest interpretacja symboliczna, widzą tylko powierzchnię zjawisk, nie docierają jednak do esencji rzeczywistości.

Etniczność nie determinuje więc naszej osobowości. Osoba ludzka jest kompozycją elementów duchowego, psychicznego i fizycznego. Duch to przedosobowa metafizyczna oś naszej natury, a od tego, w jak dużym stopniu sfery psychiczna i fizyczna są wokół tej osi strukturyzowane i porządkowane, zależy na ile jesteśmy wewnętrznie zintegrowani jako osoby. Duch zatem manifestuje się między innymi w naszej fizyczności, w tym również w etniczności i w osadzeniu nas we wspólnocie etnicznej. Porządkować swoją naturę wokół metafizycznej osi duchowej, znaczy między innymi rozpoznawać swoje powinności etniczne i jako członka wspólnoty etnicznej.

Odwołanie się do kategorii „etnosu”, czy też „szczepu”, pozwoli nam tu postrzegać zagadnienie etniczne wielowymiarowo, każda organiczna społeczność jest bowiem „szkatułkową” kompozycją wspólnot niższego szczebla zawierających się we wspólnotach wyższego szczebla – nadbudowywanie społeczności kolejnego poziomu jest wyrazem długowieczności i żywotności danego szczepu, rozrastającego się liczebnie, równocześnie zaś różnicującego się i dzielącego wewnętrznie; zarówno funkcjonalnie, jak i poprzez adaptację różnych swoich odrostów do zróżnicowanych warunków życia.

Mamy zatem różne kręgi manifestowania się pasjonarności, żywotności, energicznego i twórczego charakteru danej rasy – na poziomie osoby, rodziny, klanu, regionu, etnosu, państwa, czy wreszcie Imperium. Nie są one ze sobą sprzeczne (jak chcieliby nacjonaliści, absolutyzujący jedynie ten narodowy), lecz tworzą kompozycję obejmujących się coraz to rozleglejszych kręgów, zaś im wyższa pasjonarność, na tym rozleglejszym kręgu się manifestuje. Większa pasjonarność oznacza emanację kręgów węższych w kręgi szersze.

Poczyniliśmy to zastrzeżenie w kontekście doktryn rasistowskich. Konkretnie rzecz biorąc, mamy na myśli słynne „czternaście słów” Davida Lane’a („Musimy zabezpieczyć istnienie naszego ludu i przyszłość białych dzieci”). Passus ten ma dwojaki wydźwięk; z jednej strony, odrzucanie go z pozycji „antyrasistowskich” wskazuje na dekadencję i tendencje schyłkowe społeczeństw w których hasło to uważa się za moralnie nie do przyjęcia; z drugiej strony, mamy tu slogan, który mógł powstać jedynie wśród jankeskich dzikusów – zbiorowiska „wolnych i równych”, gdzie wszyscy o białym kolorze skóry zlali się niezróżnicowaną wewnętrznie bezforemną masę, pozbawioną tradycji, tożsamości, korzeni,  instytucji, wokół których mogliby zyskać cywilizacyjną formę. Wytworzony w USA „biały nacjonalizm”jest właśnie dlatego tak prymitywny, że jest wytworem hordy – tłumu osamotnionych i zrównanych ze sobą jednostek, pozbawionych ośrodków krystalizacji tożsamości innych niż czynniki tak banalne i wulgarne pieniądz i kolor skóry. Te dwa czynniki stanowią rzeczywistą odpowiedź na pytanie „Kim jesteśmy?” postawione jankesom przez Samuela Huntingtona  w jego wydanej pod takim właśnie tytułem w 2004 r. ostatniej pracy.

Odnosząc się zatem do rasizmu, pamiętać musimy, że jego krytyka z pozycji „melting pot” jest ideologią dekadencji i samowygaszenia naszych ludów. Już sam jednak jankeski „biały nacjonalizm” jest wstępnym stadium tego samego projektu, bełtając różnorodne ludy europejskie w etnicznym tyglu, by pozostawić im jedynie kikut tożsamości w postaci identyfikacji na tle cechy najniższego rzędu, tak więc wszystkim Europejczykom wspólnej, mianowicie białego koloru skóry. W Europie, gdzie każdy region, każda okolica, każda wioska ma za sobą niekiedy setki lat historii, dziedziczy po wielu pokoleniach przodków, ma unikalną i niepowtarzalną tożsamość, szczycić się może nawarstwiającym się przez wieki dorobkiem, redukowanie problemu etnicznego do „obrony białej rasy” byłoby stoczeniem się od porządku w chaos, od światła wiedzy ku mrokom ignorancji, od kultury będącej formą w błoto „nagiej” materii.

Nie ulega jednak wątpliwości, że Europa jest „biokulturą”, tak więc stanowi rodzinę ludów formujących się w tych samych warunkach środowiskowych, które w związku z tym wykształciły podobne cechy fizyczne i kulturowe. Zabezpieczenie życia tych ludów i przekazanie naszego dziedzictwa kolejnym pokoleniom jest naszą powinnością, a odrzucanie jej uznać należy za znak wewnętrznej i duchowej dekompozycji oraz dekadencji. Nasze etnosy zachować muszą wewnętrzną żywotność, prężność, twórczy charakter. Nasza etnosfera powinna zachować co najmniej swoją odrębność, a w idealnej sytuacji również się poszerzać.

Mechanizm altruizmu krewniaczego sprawia, że jako sobie bliższych postrzegamy zawsze tych, którzy są do nas bardziej podobni. Dziś ma to jednak charakter zwodniczy. Na zachodzie Europy i w Ameryce Północnej mieszkają wciąż ludy zbliżone do nas pod względem cech somatycznych. Uległy one jednak dekompozycji duchowej i tylko względnej słabości innych ras zawdzięczają, że jeszcze nie skończyło się to dla nich zagładą fizyczną. Ośrodki polityczne które zorganizowały się pośród tych ludów są przy tym wrogami i stanowią poważne zagrożenie, zarówno dla mieszkańców swoich macierzystych krajów, dla mieszkańców Europy Wschodniej, jak i dla reszty świata. To te ośrodki polityczne i te społeczeństwa stanowią dziś największe zagrożenie dla naszych ludów, podczas gdy ludy Południa i Dalekiego Wschodu są zagrożeniem wtórnym.

Czynnikiem pierwotnym dla upadku każdego społeczeństwa i każdej wspólnoty politycznej jest zawsze jej rozkład duchowy i wewnętrzny, a taki właśnie rozkład promują zachodnie ośrodki polityczne białego człowieka z USA na czele. Kwalifikują się tu również nowoczesne zachodnie ideologie polityczne, rozrywające wewnętrzną jedność naszych ludów jako autonomicznych organizmów etnospołecznych, a także ich zewnętrzną jedność w ramach eurazjatyckich wielkich przestrzeni i wypełniających je historycznie historyczno-cywilizacyjnych organizmów imperialnych. Musimy więc zabezpieczyć życie naszych ludów i przyszłość naszych dzieci przed alienującym wpływem zachodnich idei, ideologii, instytucji, i zachodniej nowoczesności.

Musimy też jednak bronić życia naszych ludów i zabezpieczyć przyszłość naszych dzieci przed jednostronnymi ujęciami problematyki tożsamościowej, gdzie neguje się znaczenie, a nawet samo istnienie etnosu, redukuje zaś kategorię tożsamości do poziomu cywilizacji łacińskiej lub poziomu wyznawanej religii. Zwolennicy takiego stanowiska – na przykład łacińskiego okcydentalizmu lub polscy wyznawcy islamu – nie dostrzegają przy tym często nawet regionalnej specyfiki tych rozleglejszych propozycji tożsamościowych w naszej części świata. Tak więc łacinnicy bywają na ogół zwolennikami jednostronnej romanizacji i okcydentalizacji, nie dostrzegając specyfiki orientalnego wariantu cywilizacji łacińskiej – historycznie obecnego na większości ziem dawnej Rzeczypospolitej i naddunajskiego władztwa Habsburgów. Polscy muzułmanie zaś przeszczepiają wzorce arabskie lub perskie, rzadko jedynie dostrzegając zasadność specyfiki polskiego islamu.

      Na koniec jeszcze chcielibyśmy odnieść się do kwestii miksofobii. Jak we wszystkich podobnych zagadnieniach, jej ocena jest kwestią skali. Przypomnijmy, że „dbałość o własną rasę” jest jednym z wyrazów antycznego ideału kalokagatii. Innymi jej aspektami będą na przykład dbałość o zdrowie i kondycję duchową, umysłową i fizyczną, budowanie zdrowej i prężnej rodziny, skłanianie się ku zdrowym i naturalnym ideałom męskości i kobiecości oraz patriarchalnych relacji między nimi, miłość prawdy, mądrości, czystości, piękna i siły. W dbałości o nasz szczep wyraża się nasze zwrócenie się ku „ideałom olimpijskim”. Lojalność szczepowa jest pochodna wobec lojalności wobec idei. Ani więc nie oznacza zamknięcia oczu na mądrość, siłę i piękno innych ras, ani samoizolacji, zawsze prowadzącej do uwiądu.

 Zaznaczmy więc tu, że w odniesieniu do małżeństw, zasada zawierania ich w obrębie własnego etnosu jest pochodną dbałości o „jakość rasy”. Żenimy się z kobietami z własnej grupy etnicznej, ponieważ uważamy że „zabezpieczy to byt naszego ludu i przyszłość białych dzieci”. Zwrócenie się ku „własnej rasie” jest tu równoznaczne ze zwróceniem się ku „dobrej rasie”. W przypadku żywotnego i prężnego etnosu, kategorie te są zazwyczaj tożsame – postrzega się mianowicie własny lud jako pod szeregiem względów lepszy niż inne ludy, stąd też żenimy się z kobietami ze swego ludu i wybieramy na mężów dla naszych córek mężczyzn również z naszego ludu. Nie zawsze jednak „obca rasa” oznacza „gorszą rasę” a „własna rasa” „lepszą rasę”. Tym właśnie należy tłumaczyć branie sobie niekiedy przez mężczyzn w społeczeństwach tradycyjnych za żony kobiet z innych szczepów (rodów, stanów społecznych, plemion).

Materia ta wymaga pozbawionego uprzedzeń realizmu i dużej wrażliwości, zderzają się w niej bowiem naturalna tendencja do izolacji własnej grupy, uważanej za lepszą, z koniecznością pobudzania takiej grupy przez ożywcze impulsy z zewnątrz – z akcentem położonym na to, by były to impulsy ożywcze, a nie niszczące. Przywołując i parafrazując nieco znane słowa włoskiego socjologa Vilfredo Pareto, moglibyśmy stwierdzić tu, że historia jest cmentarzyskiem arystokracji i ludów, które zatraciły w tej dziedzinie równowagę – czyniąc swój system etniczny albo nazbyt otwartym, albo nazbyt zamkniętym.

 

Zazwyczaj bowiem, za wzrostem pozycji danego szczepu, idzie jego tendencja do samoizolacji, Już egipscy faraonowie mieli skłonność do żenienia się z własnymi siostrami. Gdy stary Rotszyld dorobił się w 1815 r. dużych pieniędzy, jego starsi synowie żonaci byli z kobietami spoza własnego rodu. Już jednak najmłodszy syn wziął sobie za żonę siostrzenicę, a w następnym pokoleniu dziesięciu spośród dwunastu męskich potomków ożeniło się z kuzynkami, a pięć spośród sześciu córek wyszło za mąż za swoich krewnych. Widać tu pychę, za którą często idzie upadek w postaci degeneracji, będącej następstwem rozmnażania endemicznego.

Wnioskiem powinno być zatem dla nas, że, przez powinność wobec naszych przodków, żenić się winniśmy z kobietami dobrej rasy, przy czym „jakość rasy” oceniana winna być przez nas według aksjologii i kryteriów właściwych dla naszego szczepu i odpowiadających wymogom stwarzanym przez specyficzne warunki jego życia. Zazwyczaj oznacza to wybór kobiet własnej rasy (gdyż jest ona najlepiej zaadoptowana do warunków swego życia), ale nie powinno być tu znaku równości. Małżeństwa mieszane powinny jednak zawsze być mniejszością na tyle mało znaczącą, by nie zachwiać równowagą i nie zakłócić homeostazy etnosu, celem bowiem jest – przypomnijmy – jego życie, oraz rozwój jakościowy i ilościowy.

Na marginesie dodajmy na koniec, że piszemy tutaj o mężczyznach biorących sobie na żony kobiety z własnego lub obcego ludu, ponieważ wychodzimy od paradygmatu patriarchalnego, uważając go za jeden z czynników „jakościowych” przynajmniej tych etnosów, które należą do biokultur eurazjatyckich (inaczej rzecz się ma m.in. wśród niektórych ludów czarnoskórych i semickich). Zagadnienie patriarchatu wymaga rozwinięcia w odrębnym tekście, tu jednak zaznaczmy tylko, że zupełnie inny charakter ma wzięcie sobie za żonę kobiety z innego szczepu przez mężczyznę, a inny wydanie córki za mąż za mężczyznę z innego szczepu – to pierwsze, jeśli zjawisko zachodzi w rozsądnej skali, może wzmacniać dany szczep, a nawet, w pewnym stopniu, jest warunkiem jego trwania, to drugie zaś, praktycznie zawsze stanowi dla niego stratę i go osłabia.

Ronald Lasecki 

4 komentarze

Leave a Reply