Konrad Rękas: Jak zmarnowano czas i pieniądze „walcząc ze zmianą klimatyczną” – zamiast się na nią przygotować

Pokazywane w telewizji obrazki z przysypanej śniegiem Grecji i Turcji są stale okraszane komentarzami ekspertów, polityków i prezenterów jak oto na naszych oczach rozgrywa się zmiana klimatyczna i jak tym większą jawi się potrzeba radykalnego zaciśnięcia energetycznego pasa, wzmożenia wysiłku w celu ograniczenia emisji CO2 i ogólnie, przyspieszenia wdrażania agendy klimatycznej. Cóż, w każdej innej sytuacji ci sami eksperci, politycy i komentatorzy zwykli nas nauczać, że „nie wolno mylić pogody z klimatem” i że żadna pojedyncza anomalia pogodowa nie ma wpływu na trendy klimatyczne. Ale niech tam. Pomińmy i to. Patrząc na grzebiących się w śniegu Greków trudno jednak oprzeć się refleksji bardziej zasadniczej: gdyby zamiast wydawać w ciągu ostatnich dwóch lat co najmniej 1,31 miliarda euro na wymuszony przez UE „Narodowy Plan Energetyczno-Klimatyczny” wydano 1/100 tej kwoty na pługi śnieżne, trochę łopat i dwufazowe klimatyzatory typu split z funkcją grzania – to z pewnością byłoby to rozsądniejsze wydanie publicznego grosza. Cóż, ale to byłoby tylko racjonalne, a nie tylko klimatycznie jedynie słuszne…

Logika jaskiniowca

Nie ma sensu dyskutować ze zmianami klimatu, czy jak kto woli ze zmiennością pogody. Jest – to jest. Logika i historia gatunku ludzkiego podpowiadają jednak, że jego instynkt przetrwania wiązał się dotychczas z umiejętnościami dostosowania się do zmian i warunków zewnętrznych, nie zaś z ich kontestacją w imię celów ideologicznych. Człowiek już jako tako rozumny nie zastanawiał się czy może powstrzymać lodowce przestając palić ogniska – tylko wkładał cieplejsze futro, grzał się przy ogniu a wreszcie migrował w stronę bardziej sprzyjających warunków, wracając jednak niemal wszędzie, gdy tylko możliwości i wielka zaiste ludzka odporność na to pozwalały. Dziś nasze możliwości techniczne są nieporównywalnie większe, jednak zamiast wykorzystywać je do lepszego zabezpieczenia przed kaprysami pogody i trendami klimatu – marnujemy czas na dysputy godne zgromadzenia wróbelków, które z nóżkami w górze oczekują zawalenia się firmamentu.

Zarówno zwolennikom obecnej, dogmatycznej linii postępowania wobec zmiany klimatycznej, jak i ich fundamentalnym przeciwnikom, upierającym się, by nie zauważyć, że gdzieś zapodziały się przedwiośnia – szokującym może wydać się, że pozytywnym przykładem odpowiedzialnego przywództwa jest w tym zakresie… polityka Kim Dzong-una. Najwyższy Przywódca KRLD mimo zarzucanej mu rodzinnej manii wielkości ani nie zaczął się zastanawiać jak jego państwo ma mierzyć się z samą Naturą, ani wbrew oskarżeniom o ciemnogrodzki zamordyzm nie kazał rozstrzelać wszystkich dostrzegających, że pada. Zamiast tego marszałek Kim wezwał specjalistów z zakresie klimatologii, technologii żywności, inżynierii, planistyki, kierowników gospodarki (rolnictwa i przemysłu) i dał im jedno, zasadnicze zadanie: opracować metody postępowania i sposoby zabezpieczenia narodu koreańskiego przed skutkami zdarzeń klimatycznych. Tymi długofalowymi i nagłymi, gospodarczymi i cywilizacyjnymi. A kiedy któryś z Kimów o coś prosi – to z zasady burze mózgów okazują się efektywne, w najlepszym tychże mózgów interesie.

Waria(n)t polski

Oczywiście też jednak nie trzeba się koniecznie wzorować na jakiejś tam Korei Północnej. Można również w zakresie polityki klimatycznej udawać, że jest się przeciw, postępować jak najbardziej za, a faktycznie nie robić nic. Słowem – wybrać wariant polski.

Niestety bowiem, ale musimy odnosić się do realiów. Te zaś są takie, że system EU ETS istnieje, jesteśmy jego częścią, a co gorsza wszystkie kolejne rządy III RP entuzjastycznie (tylko tak, żeby się w kraju nie rozniosło) podpisywały najdalej idące zobowiązania do „ograniczania emisji CO2”. Co, gdyby ktoś jeszcze nie zauważył – jest główną i strategiczną przyczyną ostatnich gigantycznych podwyżek cen energii, a także ostatecznym i wiążącym zobowiązaniem do likwidacji całości polskiego sektora węglowego (włącznie z zakładami dochodowymi, jak Lubelski Węgiel Bogdanka) i pokaźnej części opartej na nim energetyki. Co gorsza – nie tylko energetyki, bo także np. resztek przemysłu chemicznego, włącznie z zakładami w Policach i Puławach. Czyli – ostatnich prawdziwie wielkich i prawdziwego polskich zakładów przemysłowych.

Jasne, możemy udawać, że nie, wcale nie, rączki są na kołderkach, a co podpisane zagranicą – to w kraju można odklepać. Dokładnie tak robi to rząd III RP, na ten odcinek w obrębie obecnej grupy rządzącej oddelegowany został Zbigniew Ziobro, zaprawdę mający wszelkie cechy silnego człowieka z węgla wyciosanego i przygotowanego na efekt cieplarniany epoki lodowcowej. Sęk w tym, że z pozycji III RP, z pozycji Polski jako peryferyjnego państewka systemu światowego – nie zmienimy polityki, na którą zgodziły się kolejne rządy. Można więc robić to, co dotychczas: wdrażać normy i zasady po cichu – krzyczeć głośno, że jesteśmy przeciw – marnować pieniądze – nie robić niczego, by dostosować do nowej rzeczywistości energetycznej. Możemy spróbować się autarkicznie oderwać, rozpalić piece węglowe i grzać się przy nich. Kto to niby ma zrobić? PiS? Nawet nie próbuje realnie się opierać klimatyzmowi. Ziobro? Wolne żarty. Konfederacja? Tak, zapewne poprzez kapitałową prywatyzację na rzecz TVN. Niestety, ale realistycznie, przy takiej miękiszonowatej i kompradorskiej zarazem klasie politycznej maksimum tego, co moglibyśmy osiągnąć – to ograniczenie kosztów, przynajmniej walka o redukcję wykluczenia energetycznego i tworzenie zrębów systemu jako tako stabilnego i energetycznie, i socjal-ekonomicznie W RAMACH struktury ideologicznej, w którym trwamy i który, póki co, jest pewną nieuchronnością naszej części globu. Skoro – powtórzmy – skoro nie umiemy, nie możemy, nie mamy siły z niej wyjść.

Atom, węgiel, energia odnawialna. Lista błędów i zaniechań

Bo przecież taki sam taniec cieni jest nam fundowany przy okazji rzeczy tak dotykalnej, jak podwyżki cen prądu i gazu. Tymczasem po pierwsze rząd Polski nie ma racji, że cena energii jest głównie skutkiem ograniczania wydobycia gazu przez Rosję – ponieważ Rosja już przekroczyła ilości eksportu gazu sprzed pandemii. Po drugie rządy Polski i Hiszpanii nie mają racji obciążając resztą odpowiedzialnością wtórny rynek EU ETS i udział w nim podmiotów finansowych, bo to nadal raptem kilka procent całego obrotu certyfikatami (choć samo dopuszczenie spekulantów do rynku bez obciążenia ich aktywności odpowiednim podatkiem jest faktycznie błędem). Po trzecie faktycznie o cenach decydują ceny gas futures, czyli przekonanie/gra spekulacyjna, że ceny będą rosły nadal. Po czwarte podsuwana przez niektórych jako uniwersalne remedium energia atomowa ma bezdyskusyjne walory energetyczne i nawet klimatyczne– ale oznacza także groźbę kolejnego lock-in i wejścia na path dependance (czyli mówiąc po ludzku uzależnienie surowcowe i technologiczne). A dla Polski równałaby się zależności energetycznej od… no właśnie, właściwie kto miałby być naszym partnerem w tym zakresie? Francja, USA czy… Rosja? Bo to trzeba ustalić na samym początku. Po prostu – elektrownie jądrowe trzeba było stawiać w latach 80-tych, kiedy jeszcze mieliśmy dostęp do praktycznie darmowych technologii sowieckich, a kryzys energetyczny dla nas już trwał. Dziś wybierając atom (podparty węglem) – musielibyśmy wrócić do Eurazji. I znowu, kto niby w Polsce miałby jaja to uczynić?

A po piąte, dodatkowo, zanim się jeszcze na cokolwiek zdecydujemy – czemu utrudnia się w Polsce rozwój odnawialnych źródeł energii (RE) w formie rozproszonej i obywatelskiej (no chyba, że parafialnej…)? Bo że wciąż siłą bezwładu prowadzony jest telemarketing solarów, to jeszcze nie znaczy, że państwo nie utrudniło wszystkiego czego dosięgnęło w tym zakresie, co jest działaniem energetycznie zabójczo-samobójczym. Znowu – bo od energii ze źródeł odnawialnych nie uciekniemy. Problem polega na tym, że PiS chce, żeby niemal całość środków na inwestycje w offshore (czyli promowaną obecnie technologię wiatraków w morzu) – skonsumował przede wszystkim Orlen, co może i dałoby się obronić z punktu widzenia racjonalności energetycznej, ale co zarazem jest i podważaniem jednego z istotnych społeczno-ekonomicznych sensów RE: jakiejś resztki nadziei na ukrycie się przed dominacją i ideologią energetyczno-klimatyczną nie tylko przez najbogatszych. Coś w duchu upierania się, że jeśli Polak papieżem – to najlepiej, żeby Babiuch! Zwłaszcza, że przecież gdy nasi zachodni panowie przestawią wajchę i pojawi się jakiś nowy zarząd nad III RP – to to wszystko i tak pójdzie do prywatyzacji, a publiczne pieniądze, wydane na inwestycje będą już nie tylko zmarnowane, ale i rozkradzione. A my zostaniemy jak ci Grecy, grzebiący w śniegu widełkami do grilla…

Dla pytających mnie co zatem robić – mam więc niestety tylko jedną radę:

Najlepiej jest kupić dom nad odpowiednio silną rzeką (optymalnie były młyn), zamontować taką małą turbinkę i… Aha, i modlić się, żeby wymyślili jakieś choć trochę wydajne baterie. A reszta to już niestety klimat, pogoda, złodziejstwo rządzących i tyrania ideologów – czyli wszystkie znane ludzkości od zarania plagi ludzkie i boskie.

Konrad Rękas

Leave a Reply