Tomasz Wiśniewski: Magia Missae

Odnośnie Mszy Świętej. Coraz bardziej utwierdza się we mnie przekonanie, że stanowi ona obrzęd magiczny. Oczywiście, nie w pogańskim i ściślejszym znaczeniu – „wywoływania nadzwyczajnych wrażeń lub skutków przy pomocy sił tajemniczych, jakoby nadprzyrodzonych” (jak podaje Encyklopedia Gutenberga). Generalnie chodzi o odniesienie nadprzyrodzonego, zbawczego efektu przy pomocy określonych gestów, słów, znaków. Jest to konkretny przepis skutkujący odpowiednim, oczekiwanym rezultatem – jak wszystkie Sakramenty zresztą. Za jej, za ich pomocą na tym świecie uobecnia się łaska pochodząca ze świata tamtego. Rytuał jest określony i sprawdzony.

Oczywiście, odnośnie wyżej przytoczonej definicji magii i odniesienia jej do Mszy Św. również można dyskutować. Obracałoby się to wokół określenia, co pełni rolę „nadzwyczajnych wrażeń lub skutków” i do czego sprowadza się „pomoc sił tajemniczych, jakoby nadprzyrodzonych”. Tj., czy chodzi tu o samo obcowanie z Bogiem, oddanie należnej Mu czci czy też zwyczajne przyzwanie Go. Na ile Jego moce są obiektem zainteresowania czy narzędziem – podmiotem czy przedmiotem. Drażliwa i niebezpieczna, nader mistyczna kwestia.

Wracając do głównego wątku. My, konserwatyści, myślimy całościami. Cały obrzęd, porządek (Ordo!) Mszy Św. stanowi właśnie integralną, nierozerwalną całość. Każda zmiana, ingerencja w jej strukturę skutkuje zmianą oczekiwanego efektu docelowego. Czym jest Msza Św., wiemy – prawdziwą i nieustającą, poczynioną w sposób bezkrwawy, Ofiarą Krzyżową Jezusa Chrystusa – przez ręce kapłana. Missa wiąże się ze słowem „posłanie” – i jest idącym do nas posłaniem z Niebios. Jesteśmy tylko odbiorcami. Ona zaś stanowi, niezależny od nas, przyczółek Zbawienia – ona, najpiękniejsza po tej stronie Nieba. Po niej oczekujemy ponowienia Zbawczej Męki Naszego Pana – i jej owoców; łaski uświęcającej, zgładzenia grzechów. Nie tylko poczucia, ale i realnej Bożej obecności.

Podczas Mszy Św. dokonuje się Przeistoczenie. Dzięki danym nam przez Chrystusa słowom, On sam uobecnia się wśród nas. Nie przychodzi jednak na byle zawołanie, zachciankę czy nawet prośbę – dzieje się to po spełnieniu odpowiednich warunków. Modlitwy Kanonu: wstawiennictwa i prośby, wreszcie powtórzenie Jego cudownych (cudem przecież skutkujących) słów. Wszystko przy należytym przygotowaniu Ołtarza, przy zachowaniu formy i intencji. Kapłan, Alter Christus, niczego tu nie „wspomina” czy „symbolizuje”, lecz czyni dokładnie to samo, co pewien Galilejczyk dwadzieścia wieków temu. I dochodzimy jakby do sedna sprawy.

Każda zmiana, ingerencja w strukturę Mszy Św. skutkuje zmianą oczekiwanego efektu docelowego. Mimo swojego generalnie metahistorycznego charakteru, Ordo Missae stanowi dorobek pracy wielu pokoleń – mozolnej pracy Na Większą Chwałę Bożą, służącej stworzeniu warunków do możliwie doskonałej, jak najmilszej Bogu celebracji. Będąc orężem Zbawienia, Msza Święta została ostatecznie skodyfikowana na Soborze Trydenckim, w obliczu reformacyjnej destrukcji Depozytu Wiary. „Po wieczne czasy”, jak oznajmia to święty papież Pius V. Ona – trydencka, Wszechczasów – zapewniała przez wieki prawdziwość i nienaruszalność kościelnego posłania. Aż do pewnego czasu.

Jaki skutek mogła odnieść zmiana w sprawowaniu pochodzącego nie z tego świata obrzędu „magicznego”? Co stało się z owocami rytuału? Lex orandi, lex credendi. Dzisiejszy kształt „zwyczajnej formy” Mszy (już przecież nie świętej), tak różniąc się od tradycyjnego (oficjalnie: „formy nadzwyczajnej”), musi się różnić i w uzyskiwanym efekcie. Można na to spojrzeć dwojako: odnośnie konkretnych owoców odprawianej Mszy, jak i ogólnego stanu wiary. 1) Abstrahując już od kwestii ważności dzisiejszej Mszy, a raczej ogólnie nawiązując do formy i intencji – czy odprawiony w sposób odległy od uświęconych przepisów obrzęd skutkuje tak, jak powinien? I czy nie zmienia to jego rozumienia – czy kapłan oraz wierni mają pojęcie, w czym biorą udział i co się dokonuje? 2) Efekty na szerszą skalę – ogólne postrzeganie funkcji Mszy bierze się z doświadczenia z konkretnymi jej celebracjami. Czy więc jednostkowe niedbalstwo nie skutkuje powszechną, a nieświadomą apostazją, co wpływa z kolei na losy całych narodów? Te dwa pytania zasługują na naprawdę szerokie omówienie, do czego nie mam jednak kompetencji. Sygnalizuję więc je.

Warto by też omówić właściwe rozumienie magii, skoro słowa tego użyłem w kontekście Mszy Św. Magia opiera się na poniekąd utylitarnym traktowaniu mocy tajemnych – dla doczesnego dobra człowieka. Może być biała lub czarna – a więc budująca lub szkodząca. Zależeć to ma od intencji maga. Czyli leży właściwie w rękach ludzkich, jest dostępnym człowiekowi środkiem, tyle że szczególnym i niepowszednim. Ze Mszą Św. tymczasem jest inaczej – jest ona koniecznością niezależną od człowieka. Ofiarowaną mu łaską. Może on ją przyjąć lub odrzucić – a nie dowolnie szafować. Łącznikiem między magią a Mszą Św. jest więc powodowanie określonego celu przy udziale siły nadprzyrodzonej; różnicą zaś zasady, ograniczenie możliwości ludzkiego działania (jakościowe, nie ilościowe), przeciwnie pojęte rozumienie natury obrzędu. Można powiedzieć, że tu i tu zachowany jest ten sam kierunek, jednak o innym wektorze. Poza tym, Kościół zdecydowanie sprzeciwia się praktykom magicznym jako narażonym na styczność z wysłannikami Złego. W rzeczy samej, gdzie człowiek dąży do realizacji swoich zachcianek przy pomocy nadnaturalnych środków, tam niechybnie pojawiają się zainteresowane żerowaniem na nim – na jego brakach, jego instynktach – demony.

Nie mieszając więc obu sfer, spróbowałem je tylko obrazowo porównać. Uważam magię w tym kontekście za dobrą przenośnię, przystępnie oddającą zaistniałą Tajemnicę – a taką niewątpliwie jest Msza Św. Jest ona także potwierdzeniem Objawienia, ponowionego przez Chrystusa. Wszystko, co wiem, to fakt, że Chrystus nie przyszedł znieść, ale wypełnić – nie tylko prawo mojżeszowe, lecz każdą tradycję! – słusznie zauważa Thierry Jolif z francuskiego prawosławnego projektu muzycznego Lonsai Maikov, by dodać również, że Chrystus jest miarą wszystkich rzeczy. Więc zawiera się w tym i magia, będąca niewątpliwym faktem. Faktem dziś jednak przeżytym, nieadekwatnym – po p

rostu niepotrzebnym, a nawet i szkodliwym. Wracanie do niej oznaczałoby anachronizm i nie przyjmowanie nowszej czasowo Bożej łaski.

Dążąc do niejakiego podsumowania: zauważając w Mszy Św. elementy magiczne i poznając ich naturę, można odkryć parę użytecznych analogii. Ujawniają one zagrożenie leżące w „majstrowaniu” w konstrukcji Mszy Św. Zmieniając obrzęd ustanowiony niemal dwa tysiące lat temu i przez te dwa tysiące lat świadczący o swojej prawdziwości i cudowności, popełniono wielką nieodpowiedzialność. Droga otwarta „duchowi Soboru” (Watykańskiego Drugiego) zaprowadzi maluczkich, niczym stado lemingów, do pewnej zguby.

Za inspiracje do przemyśleń podziękowania należne x. Karolowi Stehlinowi FSSPX oraz Franciszkowi R. de Chateaubriandowi.

Tomasz Wiśniewski

20 komentarzy

Leave a Reply