Żaden język nie jest tylko neutralnym systemem znaków służących do przekazywania dowolnych treści. Każdy język stanowi integralną część kultury, która go wytworzyła i już w swojej konstrukcji zawiera sposoby myślenia charakterystyczne dla zbiorowości będącej nosicielem tej kultury. Aby nauczyć się języka odległego od rodzimego kręgu kulturowego, trzeba nawet zmodyfikować w pewnym zakresie własny sposób myślenia. Zdają sobie z tego sprawę na przykład Europejczycy podejmujący naukę coraz popularniejszego na świecie języka chińskiego. Zależność każdego języka od kultury, która stanowi dla niego fundament i rusztowanie, sprawia również, że na porażkę z góry skazane są prawdopodobnie wszystkie próby sztucznego wymyślania i wprowadzania w obieg nowych języków, pozbawionych oparcia w konkretnej kulturze. Esperanto, sztuczny język stworzony przez polskiego lekarza Ludwika Zamenhofa, liczy sobie już sto kilkadziesiąt lat. I gdzie się nim mówi? Nigdzie.
Każdy język pozostaje zatem nośnikiem określonych idei i wpływów kulturowych. Polski myśliciel geopolityczny Kazimierz Smogorzewski (1896-1992) podczas II wojny światowej zwracał uwagę, iż upowszechnienie we wschodniej Europie języka niemieckiego – jako języka nauki, literatury, kontaktów międzynarodowych – wykorzystywane było przez Niemcy w XIX i XX wieku do umacniania własnego wpływu ideologicznego, a dzięki niemu także politycznego, na narody zamieszkujące tę część kontynentu europejskiego. W napisanym po angielsku artykule „Strefa Europy Środkowej – podłoże psychologiczne” (1944) Smogorzewski wywodził:
„Propagowanie niemieckich idei politycznych w Europie Środkowej, Wschodniej i Południowej ułatwiały niemieckie wpływy na życie intelektualne w tych krajach, a zwłaszcza znajomość języka niemieckiego wśród warstw wykształconych. Należy przypomnieć, że w przeszłości kilka tych krajów wchodziło w skład monarchii austro-węgierskiej albo Rzeszy Niemieckiej, podczas gdy inne, jak Bułgaria i Rumunia, miały niemieckie dynastie albo silną mniejszość niemiecką. Młodzież z tych krajów studiowała na niemieckich uniwersytetach, na których nauka była tańsza niż w uczelniach francuskich czy brytyjskich. Również niemieckie książki były tanie; niemieckie wydawnictwa specjalizowały się w dobrych podręcznikach, popularnych we wszystkich krajach Europy Środkowej. W ten sposób język niemiecki był głównym kanałem, przez który niemieckie idee polityczne przenikały do tych narodów. W drugiej połowie XIX wieku Niemcy dokonały znacznego postępu w technice i ekonomii, co razem ze wzrostem siły politycznej i militarnej stworzyło »skuteczne tło« dla niemieckich idei. Za uczonymi szli propagandziści. Popularyzując i wulgaryzując doktryny naukowe, przybliżali idee do mas, pozyskując wśród nich zwolenników niemieckich aspiracji politycznych.”[1]
Zdaniem Smogorzewskiego, po pokonaniu Niemiec i zorganizowaniu projektowanej przezeń Strefy Europy Środkowej należało usunąć efekty szkodliwego wpływu niemieckiego ośrodka na tworzące ją państwa przez zastąpienie go wpływem kulturowym niosącym idee przeciwstawne ideom zakorzenionym w kulturze niemieckiej. W cytowanym już artykule Smogorzewski pisał:
„Rekonwalescencja nie powinna być pozostawiona naturalnemu biegowi i wobec tego konieczne będzie wsparcie z zewnątrz w postaci silnie przeciwdziałającego środka ideologicznego i emocjonalnego. Tym może być tylko anglo-amerykańska myśl polityczna. Oczywiście nie chodzi o kopiowanie instytucji czy struktur anglojęzycznego świata, lecz tylko o przejęcie idei, na których opiera się jego polityczne myślenie. Środkowoeuropejskie spojrzenie polityczne i życie emocjonalne powinno nasiąknąć tymi ideami. To prawda, że istnieją poważne różnice między doktrynami politycznymi Wspólnoty Brytyjskiej i Stanów Zjednoczonych, wynikające głównie z faktu, że brytyjska myśl polityczna jest starsza i bardziej wypróbowana. Mimo to mają one pewne wspólne elementy i podstawowe cechy. Przede wszystkim w obu z nich nie ma romantyzmu i mistycyzmu i tym się różnią od niemieckich idei politycznych. W narodzie czy państwie nie doszukuje się nadwartości, a jego postępowanie nie pozostaje pod wpływami mitów przeszłości. (…). W hierarchii wartości akceptowanych przez świat anglojęzyczny ogólne prawa ludzkie zajmują wyższe miejsce niż prawa państwowe. (…). Te idee mogą znaleźć miejsce w życiu publicznym Europy Środkowej tylko pod warunkiem, że niemieckie wpływy kulturalne zostaną wyeliminowane i zastąpione przez wpływy anglo-amerykańskie. Pierwszym krokiem będzie rozpowszechnienie języka angielskiego w miejsce niemieckiego. Być może okaże się pożyteczne usunięcie języka niemieckiego z programów szkolnych. W każdym razie język angielski musi być głównym językiem obcym nauczanym w szkole, a studia nad angielskimi i amerykańskimi instytucjami politycznymi powinny zostać włączone do programów nauczania na wydziałach prawa w uniwersytetach Europy Środkowej. Więcej uwagi powinno się poświęcić nauczaniu angielskiej i amerykańskiej historii. Z drugiej strony, brytyjskie i amerykańskie uniwersytety powinny być bardziej dostępne dla studentów z Europy Środkowej, a angielskie i amerykańskie podręczniki powinny być łatwo osiągalne dla środkowoeuropejskich uczonych. Regularna wymiana naukowców niewątpliwie przyczyni się do rozszerzenia anglo-amerykańskich idei.”[2]
Dziś możemy stwierdzić, że ówczesnym życzeniom Smogorzewskiego stało się zadość z nawiązką. Anglosaskie miazmaty ideologiczne ogarnęły prawie cały świat, do czego w dużym stopniu przyczyniła się bezwzględna dominacja języka angielskiego w sferze kontaktów międzynarodowych. Dziwnym trafem – a wbrew temu, co wyobrażał sobie autor – nie wkroczyliśmy dzięki nim w erę pokoju i stabilizacji. Przeciwnie, żyjemy w epoce krwawych wojen „o wprowadzenie demokracji” lub „w obronie praw człowieka” wywoływanych przez Amerykę, która pod takimi hasłami co parę lat napada na znacznie słabsze od siebie państwa i obraca je w ruinę. Ofiarami agresji USA padły: trzykrotnie Irak (1991, 1998, 2003), dwukrotnie Jugosławia (1994-1995, 1999), Afganistan (2001) i Libia (2011), a być może wkrótce ten sam los spotka Syrię. Anglosaska, a w każdym razie anglojęzyczna popkultura, bezdennie głupia i wulgarna, zamienia rzesze młodszych i starszych ludzi na całym świecie w bezmózgich idiotów. Anglojęzyczna cywilizacja Zachodu stała się, by przywołać znane określenie jednego z papieży, „cywilizacją śmierci”: niszczy inne cywilizacje, zakażając je produkowanymi przez siebie ideami, które ją samą doprowadziły przecież do stanu kulturowej i społecznej zapaści.
Wskutek II wojny światowej idee anglosaskie rozlały się po całym świecie. Efekty ich upowszechnienia nie okazały się jednak dobroczynne, jak zakładał to Smogorzewski. Po blisko siedemdziesięciu latach, jakie upłynęły od zakończenia wojny, należy wreszcie postawić tamę ich wpływowi. Najprostszym sposobem wydaje się pójście za jedną z sugestii samego Smogorzewskiego, mianowicie usunięcie lekcji języka angielskiego ze wszystkich niższych szczebli szkolnictwa publicznego do szkoły średniej włącznie. W nauczaniu szkolnym powinny je zastąpić języki kontynentalne: niemiecki, rosyjski, francuski czy hiszpański, a nawet chiński[3], którego popularność i znaczenie w kontaktach międzynarodowych na naszych oczach wzrastają w lawinowym tempie. Każdy z wymienionych języków miał w pewnym okresie status języka uniwersalnego (a język chiński właśnie zmierza do jego osiągnięcia). Każdy z nich przynależy ponadto do starej, okrzepłej kultury o wysokim dorobku intelektualnym i artystycznym. Nauczanie języka angielskiego zostałoby natomiast utrzymane na uczelniach wyższych (gdzie kształcenie rozpoczynają osoby już w znacznej mierze uformowane wewnętrznie) oraz w niepublicznych szkołach językowych.
Niektórzy współcześni myśliciele geopolityczni ukuli pojęcie anglosfery, rozumianej jako kulturowa i polityczna wspólnota anglojęzycznych państw i regionów świata, w praktyce tożsama z globalną strefą wpływów USA[4]. Ale tak naprawdę kulturowo-polityczna anglosfera nie ogranicza się dzisiaj do tej grupy krajów. Obejmuje niemal cały świat, zwłaszcza odkąd zniknął równoważący wpływ Związku Sowieckiego (co by o nim nie sądzić, była to w każdym razie jakaś alternatywa) i na całej planecie pozostało tylko jedno supermocarstwo. Owa planetarna anglosfera niesie ze sobą jeden wzorzec życia zbiorowego i indywidualnego: świat jako supermarket, gdzie ludzi nie łączą wiara ani tożsamość, zdegradowane do rangi prywatnych i opcjonalnych preferencji, ale przypadkowe relacje wynikające z chciwości, hedonizmu i konsumpcji. Świat jako demokratyczny „tygiel” (melting pot), czy może raczej śmietnik, wypełniony przemieszanymi odpadkami.
A jednak w tę anglosferę łatwo uderzyć. Wystarczy wola polityczna władz jednego państwa, by przełamać tabu i dać przykład innym. Jedno państwo musi jako pierwsze zdecydować się na wskazany powyżej krok. Ważne, by było to państwo europejskie. Jeżeli anglosfera utraci oparcie w Europie, nie znajdzie go już nigdzie indziej na Ziemi.
Adam Danek
[1] Kazimierz Smogorzewski, Myśli o integracji Europy Środkowo-Wschodniej 1939-1944, red. Paul Latawski, Janina Smogorzewska, Warszawa 2001, s. 96-97.
[2] Tamże, s. 97-99.
[3] Ten ostatni pomysł nie byłby tak trudny do realizacji, jak może się z pozoru wydawać. W Polsce na przykład dzięki dyskretnemu, lecz konsekwentnemu wsparciu rządu Chin już w tej chwili działają szkoły wszystkich szczebli, a także przedszkola z nauką języka chińskiego.
[4] Zob. Robert Potocki, Geopolityka Oceanii: Anglosfera?, „Geopolityka”, 2009, nr 1 (2).
5 komentarzy