W nieco wcześniejszym artykule* próbowałem pokazać, iż Stanów Zjednoczonych z ich historią i tradycjami nie można prosto utożsamiać ze światowym liberalizmem, jak czynią liczni zwolennicy oraz przeciwnicy tego ostatniego. Przedstawiłem skrótowo przeciwstawne mu kierunki, żywe w Ameryce w różnych okresach: konserwatyzm, faszyzm (wraz z jego okolicami), antyliberalizm ekonomiczny. W odpowiedzi pojawiły się pytania: na ile nurty te były reprezentatywne dla amerykańskiego społeczeństwa? Innymi słowy, wysunięto zarzut, że opisałem nieistotny margines życia intelektualnego czy publicznego w USA, podczas gdy w praktyce Ameryka równa się liberalizm – polityczny, społeczny i gospodarczy. Uzupełniając poprzedni artykuł, postaram się tym razem ukazać, czy prądy antyliberalne rozporządzały w Stanach jakimikolwiek realnymi wpływami.
Fundamenty filozoficzne
Na wstępie powrócę do poruszonej wcześniej kwestii poglądów twórców amerykańskiego ustroju, zwanych Ojcami-Założycielami. Czy w sferze najpierwotniejszych założeń ustrojowych, to jest w sferze filozofii politycznej, przyświecały im idee „wolnościowe” i demokratyczne?
Przez dziesięciolecia za niepodważalny dogmat uchodziło twierdzenie, iż Ojcowie-Założyciele czerpali inspiracje przeważnie z pism jednego autora: wczesnego oświeceniowego myśliciela Johna Locke’a, hołubionego dziś w charakterze głównego praojca liberalizmu. Współcześni badacze coraz mocniej kwestionują tezę o wpływie Locke’a. Wskazują natomiast na wyraźne ślady przejęcia się przez Ojców-Założycieli myślą zwalczanego przez Locke’a filozofa Thomasa Hobbesa – apologety jedynowładztwa i potężnego państwa zdolnego zapewnić swym poddanym bezpieczeństwo oraz zmusić ich siłą do posłuchu i respektowania porządku politycznego.
Ponadto nowsze badania historyczne dowodzą, że przynajmniej niektórzy spośród Ojców-Założycieli znali szesnastowieczne dzieło „O senatorze doskonałym księgi dwie” (zostało dość szybko przełożone z łacińskiego oryginału na język angielski) pióra polskiego biskupa Wawrzyńca Goślickiego, katolickiego hierarchy i zwolennika ustroju arystokratycznego. Goślicki pisał między innymi, iż „prawa trzeba dostosowywać do państwa, nie odwrotnie, bowiem nie wszystkie prawa pasują do każdego państwa”. Dzisiejsi zachodni demokraci próbują wmówić światu, że w każdym kraju na ziemi, bez względu na jego specyficzne doświadczenie historyczne, tradycje, odrębności kultury prawnej i politycznej, trzeba koniecznie powprowadzać ten sam model prawno-ustrojowy: liberalno-demokratyczną konstytucję i karty „praw człowieka”. A jeżeli mieszkańcy danego kraju nie garną się do wypełniania tych światłych instrukcji, należy ich „wychować do demokracji” (na przykład za pomocą rujnowania kraju z zewnątrz sankcjami gospodarczymi czy bombardowaniami).
Siły religijne
Pierwsza poprawka do konstytucji USA mówi, iż „Kongres nie może stanowić ustaw wprowadzających religię lub zabraniających swobodnego wykonywania praktyk religijnych”. Rzadko pamięta się dziś o konkretnym celu tego zapisu. Został on wymierzony przeciwko najliczniejszemu i najsilniejszemu wyznaniu w Ameryce – Kościołowi katolickiemu. Dowodzi to, że już wówczas, pod koniec XVIII wieku, katolicyzm stanowił w społeczeństwie amerykańskim znaczną siłę. Siła ta wzrosła jeszcze wskutek przyłączenia do terytorium USA katolickiej Luizjany (kupionej przez rząd od napoleońskiej Francji w 1803 r.) oraz stanów podbitych w zwycięskiej wojnie z Meksykiem (1846-1848): Arizony, Kalifornii, Kolorado, Nevady, Nowego Meksyku, Teksasu, Utah i Wyoming.
Obecnie Stany Zjednoczone nie są oczywiście krajem katolickim, niemniej badania statystyczne wykazują, iż odsetek osób religijnych w USA kilkakrotnie (!) przewyższa odsetek osób religijnych w państwach Europy Zachodniej. Wysoka religijność Amerykanów przekłada się na ich przekonania i postawy polityczne. Najbardziej znany przykład to złożony z południowo-wschodnich stanów „pas biblijny” (Bible Belt). Poglądy jego mieszkańców przybierają postać prowincjonalnego, przepojonego prostą, ludową wiarą „kapuścianego konserwatyzmu”, który można poniekąd uznać za protestancki odpowiednik polskiego Radia Maryja.
Konserwatywny komentator mógłby wprawdzie narzekać, że w porównaniu do katolicyzmu protestantyzm cechuje się miękkością doktrynalną. Ale Stany Zjednoczone są bodaj jedynym krajem na świecie, gdzie chrześcijanie w obronie życia tworzą zbrojne ruchy terrorystyczne, które podkładają bomby w klinikach aborcyjnych i strzelają do ginekologów mordujących nienarodzone dzieci. Ruchy te, takie jak Armia Boga, powstały na gruncie protestanckiego fundamentalizmu.
Siły społeczne
Niesłusznie byłoby przedstawiać społeczeństwo Ameryki jako od zawsze zbieraninę nomadów pozbawionych przynależności do określonego stanu, czyli to, co potem nazwano społeczeństwem masowym. Z historii społecznej USA nie da się wykreślić przede wszystkim konserwatywnej i arystokratycznej kultury ziemiańskiej, kwitnącej do lat sześćdziesiątych XIX wieku na amerykańskim Południu. Południe pozostawało również ostoją tradycji rycerskich. Południowcy byli społeczeństwem zmilitaryzowanym. Typowy ziemiański dom poczytywał sobie za punkt honoru, by przynajmniej jednego z synów przeznaczyć do służby wojskowej. Milicje obywatelskie na Północy stanowiły raczej formę luźnych ćwiczeń wojskowych, za to w południowych stanach przypominały osobne armie lub siły szybkiego reagowania, profesjonalnie wyszkolone, uzbrojone i dowodzone. W chwili wybuchu wojny secesyjnej armia Północy praktycznie nie miała zawodowych oficerów, ponieważ dotychczasowy korpus oficerski pochodził niemal w całości z Południa i gremialnie przeszedł na jego stronę. Na czele wojsk i rządu Konfederacji (która objęła trzynaście spośród trzydziestu sześciu ówczesnych stanów) stanęli najzdolniejsi oficerowie z czasów wojny z Meksykiem: Robert Lee i Jefferson Davis.
Jako arystokratyczna synteza kultury ziemiańskiej i kultury militarnej Południe odgrywało rolę amerykańskich Prus. Aż w Prusach bowiem należało szukać podobnego połączenia politycznej dominacji dziedzicznych właścicieli wielkich majątków ziemskich (junkrów) z wszechstronną rolą armii w życiu społecznym. Aby złamać tę szczególną kulturę, nie wystarczyła wojna, w której Ameryka straciła więcej krwi, niż w obu późniejszych wojnach światowych. Po jej zakończeniu trzeba było jeszcze trzydziestu lat regularnej okupacji wojskowej Południa, zwanej eufemistycznie Reconstruction. Ale południowych tradycji nie udało się doszczętnie wytępić; przynajmniej pewne ich elementy zostały przechowane.
Jeszcze jedna istotna kwestia: gospodarka Południa była gospodarką niewolniczą, lecz w jej wykreowanym w popkulturze obrazie razi lewicowa przesada. Relacje między właścicielem wielkiej plantacji a jego licznymi niewolnikami przypominały raczej znane z Europy stosunki między dworem a pańszczyźnianą wsią, niż stosunki panujące w sowieckim obozie pracy. Mieszczaństwo z uprzemysłowionej Północy poparło zaś Lincolnowski program wyzwolenia niewolników z Południa nie przez wzgląd na szczytne idee łzawego humanitaryzmu, ale z myślą o napływie taniej siły roboczej do własnych warsztatów i fabryk.
Siły polityczne
Nie ma również podstaw, by bagatelizować skalę amerykańskich ruchów politycznych o orientacji antyliberalnej, wspomnianych w poprzednim artykule. Marcus Garvey, który widział w sobie przyszłego „prezydenta Afryki”, zdołał stworzyć pod swoim przywództwem masowy, paramilitarny ruch amerykańskich Murzynów, zanim został uwięziony w 1923 r. Można się zastanawiać, czy orzeczony w jego sprawie wyrok za nadużycia finansowe nie opierał się na oskarżeniach naciągniętych pod wpływem sfer plutokratycznych, chcących przeszkodzić w urzeczywistnieniu propagowanej przez Garvey’a koncepcji masowego powrotu Murzynów z USA do Afryki i w ten sposób zabezpieczyć się przed utratą taniej siły roboczej w osobach sproletaryzowanych potomków dawnych niewolników z Południa.
Drugi przytoczony przeze mnie przykład amerykańskiego antyliberalizmu, rooseveltowski Nowy Ład, niewątpliwie cieszył się masowym poparciem mieszkańców tego państwa. Jego twórca był jednym z najpopularniejszych amerykańskich polityków wszechczasów. Jako jedyny prezydent w historii USA wygrał wybory cztery razy z rzędu (1932, 1936, 1940, 1944). Popularność tę Franklin Delano Roosevelt zawdzięczał w lwiej części właśnie Nowemu Ładowi, który był swoistym fascismo all’americana.
„Dom podzielony”
W Stanach Zjednoczonych zapewne nie istnieje już „moralna większość” (Moral Majority), którą jeszcze w latach siedemdziesiątych pastor Jerry Falwell organizował w stronnictwo polityczne dla przeciwstawienia się bolszewickim eksperymentom cywilizacyjnym podejmowanym przez „nową lewicę”, czy raczej przez ulegający jej ideologicznemu dyktatowi liberalny mainstream amerykańskiej polityki. Poza tym jednak można z dużym prawdopodobieństwem założyć, że sytuacja w USA przypomina obecną sytuację w Polsce: w społeczeństwie nie mają wyraźnej przewagi ani zwolennicy, ani przeciwnicy konserwatyzmu. Nad tą niedookreśloną „bazą” wznosi się natomiast „nadbudowa” w postaci agresywnie liberalnych mediów, klasy politycznej, która jest zakładnikiem mediów, oraz świata biznesu, który z zasady popiera wszelkie plugastwa, bo na plugastwie i rozpasaniu najłatwiej mu zarabiać. Ta kosmopolityczna „nadbudowa” pozostaje wykorzeniona ze społeczeństwa, w Ameryce tak samo, jak w Polsce lub w dowolnym innym kraju. Liberalizm nie ma ojczyzny; nie są nią także Stany. Jedynymi prawdziwymi nośnikami liberalizmu są gazeta i pieniądz. Amerykanie jako zbiorowość nie należą do świata anty-Tradycji w większym stopniu, niż Polacy, Francuzi, Holendrzy, Niemcy czy Szwedzi. I jak wszystkie te ludy, potrzebują uwolnienia od trucicielskiej „nadbudowy”. Środowiska antyliberalne muszą się zaś uwolnić od prowadzącej do zbyt łatwych, i dlatego fałszywych wyjaśnień skłonności do demonizacji Ameryki jako takiej – jako państwa, jako elementu historii powszechnej i jako zbiorowości ludzkiej.
Adam Danek
* Adam Danek, Ameryka nieliberalna, „Myśl Polska”, 2013, nr 47-48 (1958-1959).
7 komentarzy