Adam Danek: Na londyńskim bruku

   Antykomunizm ma tę samą właściwość, co antyfaszyzm: jest czystą negacją, czystym przeczeniem, sam w sobie nie zawiera żadnego programu pozytywnego. Bardzo często przybiera postać negacji a priori, uprawianej dla zasady, bez wdawania się w jakąkolwiek polemikę z przeciwnikiem. Różnica polega na tym, że antyfaszyzm głoszono głównie z lewa, a antykomunizm głównie z prawa.

   Ponieważ antykomunizm nie jest samodzielnym programem ideowym, ocena działań poszczególnych antykomunistów czy ich środowisk powinna zależeć od programu ideowego, jaki głosili oni poza samym antykomunizmem, a przynajmniej od tego, z jakich pozycji komunizm kontestowali. Często jednak wcale się tak nie dzieje. Na luźno pojętej polskiej prawicy za miernik służy przeważnie antykomunizm jako taki: sympatia i szacunek dla konkretnych postaci historycznych zależy od stopnia negacji przez nie systemu komunistycznego. Stąd w kręgach prawicowych w naszym kraju spotyka się fascynację tymi, co w negowaniu komunizmu doszli do szczytu: „nieprzejednanymi” z powojennej emigracji, którzy zdecydowali się pozostać na wygnaniu i stamtąd, choćby samą swoją obecnością, kontynuować protest przeciw rzeczywistości politycznej triumfującej w państwach Europy Środkowo-Wschodniej po 1945 r.

   Zmitologizowani emigranci w politycznej wyobraźni „antykomunistycznej” prawicy są nieuzbrojonym odpowiednikiem krajowych „żołnierzy wyklętych”. Emigrację w Londynie czy Paryżu przedstawia się w kategoriach heroicznych: oto „niezłomni”, trwający „na straconym posterunku”, podtrzymujący płomień Sprawy, zdradzonej przez świat w Jałcie i później. Tymczasem emigracyjne realia bardziej niż heroizmem naznaczone były prozą życia. Niektórzy polscy wychodźcy polityczni w imię walki z komunizmem nawiązali współpracę ze służbami wywiadowczymi państw zachodnich, co znaczy, że przystali na rolę cudzej agentury. Do polskiej rozgłośni Radia „Wolna Europa”, czyli dla CIA, poszli pracować zarówno były kierownik propagandy sanacyjnego „Ozonu” Tadeusz Żenczykowski, jak i były falangista Wojciech Wasiutyński. Emigracyjne Stronnictwo Narodowe dało się użyć wywiadom amerykańskiemu i brytyjskiemu do budowy siatek szpiegowskich na terytorium Polski, co pozwoliło władzom PRL skutecznie skompromitować emigrację w oczach kraju i zagranicy, gdy sprawa, znana jako „afera Bergu”, wyszła na jaw w 1953 r. A zdarzały się i bardziej tragiczne historie, jak w przypadku Władysława Dubielaka, byłego „żołnierza wyklętego”, straconego w Polsce za szpiegostwo*.

   Tych emigrantów politycznych, którzy nie poszli na żołd obcych wywiadów, przeważnie dotknęła bolesna degradacja społeczna, a nawet egzystencjalna. Czas na wychodźstwie wypełniała im nie tyle walka z komunizmem, ile raczej – przywołując słowa wiersza Jacka Kaczmarskiego – „walka o bułkę na śniadanie”. Politykujący literaci, pisarze-antykomuniści Sergiusz Piasecki, Stanisław i Józef Mackiewiczowie, Jan Emil Skiwski wegetowali w biedzie, jeśli nie wprost w nędzy, rozrzuceni po Anglii, Niemczech i Wenezueli. Pułkownik Wacław Jędrzejewicz pracował jako robotnik fabryczny, choć wcześniej był wyróżniającym się oficerem wywiadu, wojskowym dyplomatą, a wreszcie ministrem w polskim rządzie. Kapitan Wiktor Tomir Drymmer, inny wybitny oficer wywiadu, a później szara eminencja w MSZ przy Józefie Becku (który uczynił go tam szefem personalnym i zarazem dyrektorem Departamentu Konsularnego), na emigracji został tapicerem. Generał Stanisław Maczek, były dowódca dywizji pancernej, po wojnie musiał zatrudnić się w knajpie jako barman. Jędrzej Giertych, mając na utrzymaniu ośmioro dzieci, dwa i pół roku przepracował jako robotnik fizyczny, a następne półtora roku na nocnej zmianie w piekarni. Cieszył się, gdy udało mu się dostać posadę sprzedawcy w księgarni. Długoletni prezes emigracyjnego Stronnictwa Narodowego, Tadeusz Bielecki, u schyłku spędzonego w samotności życia wyznał z goryczą, że ożeniłby się, gdyby tylko był w stanie utrzymać rodzinę.

   Inni przedstawiciele polskiej elity narodowej, zaniesieni na obczyznę przez wichry wojny, po jej zakończeniu decydowali się na powrót do kraju. Im także nowa sytuacja nieraz dawała odczuć, że dni dawnej wielkości bezpowrotnie minęły. Generał broni Leon Berbecki po wojnie znalazł pracę jako nauczyciel w technikum. Generał dywizji Tadeusz Kutrzeba, przebywający nadal w Londynie, otrzymał z kraju list od Józefa Rybaka, też generała dywizji. Rybak otworzył w Krakowie zakład ślusarski. Zachęcał Kutrzebę do powrotu do Polski, obiecując dać mu u siebie posadę.

   Powracający do kraju, podobnie jak „niezłomni” emigranci, musieli więc nieraz odłożyć na zawsze szable czy teki ministerialne i zamienić je na skromne stanowiska w społeczeństwie. Mieli jednak coś, czego nie mieli tamci: byli u siebie. Mieszkali i żyli na polskiej ziemi, wśród rodaków, mając na co dzień dostęp do dóbr polskiej kultury. „Nieprzejednani” emigranci dożywali swoich dni w obcych krajach, wśród obcych ludzi i obcej mowy, otoczeni w najlepszym razie obojętnością miejscowych. Przypadł im los Sienkiewiczowskiego latarnika. Politycznie emigracja nie walczyła o żadną Sprawę, bo w polityce międzynarodowej nikt nie zwracał na nią uwagi, wyjąwszy służby wywiadowcze części państw, z którymi kontakty ani nie były nobilitujące, ani nie służyły Polsce. Pod względem politycznym emigracja nie stanowiła żadnej ostatniej reduty ani posterunku, ale raczej indiański rezerwat, by nie rzec smutniej: śmietnik historii. Miejsce, gdzie lądują elementy nieprzydatne. W stanie zastałej izolacji dotykała ją degrengolada, zobrazowana przez Stanisława Cata-Mackiewicza w „Londyniszczu”. Trwały – i niewątpliwie wartościowy – dorobek pozostawiła po sobie emigracja wyłącznie na polu kultury, literatury i historiografii, jednak tych dziedzin nie należy brać za uprawianie polityki.

   Generałowi Kutrzebie wyjazd z Londynu do Polski uniemożliwiła przedwczesna śmierć. Lecz skłaniał się do powrotu i przyjęcia propozycji Rybaka. Doszedł do wniosku, że – jak napisał peerelowski historyk – „lepsza jest funkcja pomocnika ślusarza w kraju, nawet z ukończoną Akademią Sztabu Generalnego, niż los emigranta”.

Adam Danek

* Władysław Dubielak urodził się w 1924 r. Podczas II wojny światowej był żołnierzem Armii Krajowej. W 1945 r. podjął służbę w Milicji Obywatelskiej. W styczniu 1946 r. odszedł z MO do konspiracji. W kwietniu tego samego roku zorganizował oddział Ruchu Oporu Armii Krajowej, liczący 15-20 osób. Łącznie przeprowadził 27 akcji zbrojnych przeciw Urzędom Bezpieczeństwa. W połowie września 1949 r. uciekł do Berlina Zachodniego i zarejestrował się jako uchodźca polityczny. Zatrudniono go przy przesłuchiwaniu uciekinierów z Polski w obozach filtracyjnych dla uchodźców. W 1950 r. rozpoczął służbę w oddziałach wartowniczych we Frankfurcie nad Menem. Następnie został zaangażowany do organizowania kanałów przerzutowych do Polski i skrzynek kontaktowych. We wrześniu 1951 r. niemiecka służba bezpieczeństwa aresztowała go w Berlinie Wschodnim. Władze NRD przekazały Dubielaka polskiemu Ministerstwu Bezpieczeństwa Publicznego. W czerwcu 1955 r. został skazany na karę śmierci. Wyrok wykonano w październiku tego samego roku.

london-city-black-white-bridge-sturdy-big-ben-road1

Leave a Reply