Adam Danek: Wokół sarmatyzmu

Poszczególne narody i państwa w momentach szczytowego natężenia sił twórczych wypracowują oryginalne, właściwe tylko im wytwory i formacje kulturowe, które wyróżniają je później wśród społeczeństw składających się na ludzką rodzinę. W przypadku Polski taką swoistą i niepowtarzalną formacją kulturową – wyrazem narodowego ducha zarówno w jego chwale, jak i słabości – pozostaje sarmatyzm. Nigdy wcześniej ani nigdy później Polacy nie zdobyli się na równie żywą i silną (co nie znaczy, że wolną od ułomności) próbę skrystalizowania swej zbiorowej samowiedzy – tego, co niemiecki rewolucyjny konserwatysta Wilhelm Stapel (1882-1954) nazywał nomosem narodu. Współczesna polska Prawica, poszukująca dla siebie tożsamości, zamiast naśladować dawniejsze i nowsze prądy anglosaskie, niemieckie, płynące z krajów romańskich czy nawet z Rosji – czym głównie się zajmuje – powinna raczej podjąć wysiłek twórczego, krytycznego przemyślenia dziedzictwa Sarmacji oraz rewaloryzacji tego, co było w nim wartościowe. Przekonanie o potrzebie poddania refleksji, a następnie ożywienia tradycji dawnej Rzeczypospolitej daje się wyraźnie zauważyć w myśli dwóch obozów politycznych doby Polski niepodległej, jakie można zaliczyć do ideowych antenatów naszej dzisiejszej Prawicy: młodego pokolenia obozu narodowego i obozu piłsudczykowskiego, którego przywódca przez historyków nie bezpodstawnie określany bywa jako „bardziej patriota Rzeczypospolitej, niż patriota Polski” (a raczej, wyrażając się ściślej, bardziej patriota Polski historycznej, niż Polski etnicznej).

   Era Sarmatów z pewnością była naszym wiekiem chwały i splendoru. Polska ówczesna to, wedle określenia historyka i myśliciela geopolitycznego dr Wacława Mejbauma (1887-1948), „imperium Jagiellonów i Wazów” obejmujące swymi granicami różne ludy i kraje; to potężna „Rzeczpospolita wielu narodów”, jak w tytule jednej ze swych prac nazwał ją współczesny historyk prof. Andrzej Sulima Kamiński. Sarmatyzm nie kończy się jednak na, mówiąc językiem Andrzeja Trzebińskiego (1922-1943), „kulturze imperialnej”, ani też na etosie przedmurza Chrześcijaństwa (antemurale Christianitatis) bądź heroicznym wzorcu kresowego rycerza – strażnika rozległych rubieży Rzeczypospolitej. Drugie jego oblicze tworzą: mentalność „obywatelska” (obsesyjny i zawistny egalitaryzm polityczny) i „wolnościowa” (anarchiczny indywidualizm, w języku epoki zwany warcholstwem), parlamentarne gadulstwo, wiecowanie i gardłowanie, rząd dusz w rękach sejmikowych krzykaczy i rezonerów, a zarazem patologiczna niechęć posiadania rządu prawdziwego – wszystko to, co przywiodło najpotężniejsze w swoim czasie państwo w Europie do upadku. Czy rewaloryzacja sarmatyzmu miałaby zatem polegać na doszukiwaniu się w nim prekursorstwa w stosunku do nowoczesnego republikanizmu i parlamentaryzmu, jakie uprawiają dziś w Polsce niektórzy publicyści i, pożal się Boże, myśliciele polityczni?

   Amerykański paleokonserwatysta Patrick Buchanan (ur. 1938), występując z pozycji republikańskich, wskazuje, iż państwo może być albo Republiką, albo Imperium, ale nigdy jednym i drugim naraz. Imperialne mechanizmy władzy i panowania są nie do pogodzenia z kolektywnymi rządami i niekończącymi się dyskusjami nad każdą kwestią polityczną. Dawna Rzeczpospolita próbowała utrzymać swe istnienie jako imperium na płaszczyźnie geopolitycznej, ale republika na płaszczyźnie wewnątrzpolitycznej, przypłacając tę próbę uwiądem, a potem upadkiem. Czy jednak można sobie wyobrazić sarmatyzm bez republikanizmu i parlamentaryzmu?

   Pewną drogę ku temu wydaje się otwierać jeden z najbardziej fascynujących i najważniejszych elementów sarmatyzmu – pierwiastek wschodni. Wschodnie idee państwa i władzy, przekazane ludziom Zachodu po raz pierwszy przez Ksenofonta (ok. 430 a.Ch. – ok. 355 a.Ch.), zatriumfowały w Europie w słonecznej erze hellenizmu (zyskując z czasem teoretyczne podparcie w filozofii neoplatońskiej), ponownie zaś w imperium rzymskim ery dominatu. W wyniku podziału cesarstwa Rzymian powróciły na Wschód – do Bizancjum, skąd rozprzestrzeniły się do Europy Wschodniej, w głąb której ekspandowała następnie Rzeczpospolita. Być może należy poddać wreszcie oczyszczonemu z uprzedzeń namysłowi – budzące tak emocjonalny sprzeciw Sarmatów – klasyczne pojęcia tyrana i tyranii. Nie przez przypadek chyba w rozważaniach przywoływanego już Wacława Mejbauma koncepcję „narodowościowego, federalistycznego imperium” (przeciwstawianą preferowanej przezeń koncepcji „państwa narodowego”, czyli ograniczonego mniej więcej do polskiego obszaru etnograficznego) symbolizuje postać Zygmunta III – władcy uosabiającego w oczach egalitarnie nastawionej szlachty złowrogie dążenia królów do absolutum dominium. Istnienie wielkiej jednostki geopolitycznej wymaga istnienia silnego ośrodka dyspozycji – nie wątpią w to także przeciwnicy jednego i drugiego.

   Wpływ Wschodu w sarmatyzmie nie sięgnął jednak warstwy politycznej, ograniczając się do warstwy kulturowej. I tu wszelako wypada poszukiwać w nim wartości, zamiast go (niekiedy po prostacku) deprecjonować, jak czynili nacechowani płaskim okcydentalizmem (choć niekiedy wybitni) autorzy związani z orientacją endecką, wśród nich osobliwie prof. Feliks Koneczny (1862-1949), czy Wacław Mejbaum, który pisał: „Z końcem też XVI stulecia charakter narodu naszego ulega radykalnej przemianie. Dusza polska orientalizuje się, staje się kontuszową, staje się barwnym konglomeratem sprzecznych wschodnich i zachodnich właściwości. Polska gubi się w sobie, wewnętrznie rozdarta przestaje być kulturalną jednością i indywidualnością, przestaje być twórczą i zdolną do życia.” Autorzy ci nie zrozumieli, iż sarmacki orientalizm nie negował wpływów łacińskich. Rzeczpospolita była niezwykłą jednostką geokulturową i geopolityczną – łączącą elementy cywilizacji łacińskiej i cywilizacji wschodniej. Wbrew jednostronnemu mniemaniu tych autorów, nie cechowała jej prosta przynależność do Zachodu, ani tym bardziej do Wschodu. Rzeczpospolita stanowiła projekty budowy nowej cywilizacji, trzeciej siły pomiędzy Orientem a Okcydentem. Na tamtą konkretną próbę realizacji owego projektu historia wydała niegdyś wyrok (poniekąd zawiniony, skoro imperium miało się obywać bez rządu i armii) – ale może właśnie do niego warto powrócić, znajdując się pomiędzy demoliberalnym Zachodem a postkomunistycznym Wschodem?

 Adam Danek

Leave a Reply