Adam Danek: Palestyna nie jest mirażem

   Czasem trzeba stwierdzić własną pomyłkę. W napisanych przed paroma miesiącami artykułach „Palestyńskie miraże” i „Bliskowschodni węzeł” starałem się wykazać brak podstaw dla istnienia odrębnego państwa palestyńskiego. Czytając je dzisiaj, dostrzegam poważną lukę w przedstawionym w nich rozumowaniu.

   Sporo miejsca w tych szkicach poświęciłem na tłumaczenie prawdy dość oczywistej: państwo Izrael nie przestanie istnieć tylko dlatego, że jego krytycy z różnych krajów będą pisać przeciw niemu odezwy, urządzać protesty i krzyczeć. A zlikwidować dobrze zorganizowane państwo, którego wewnętrzną solidarność umacnia posiadanie zewnętrznego wroga – to trudna sprawa. Organizmy państwowe nie znikają z mapy, bo ktoś tego zażądał. Podtrzymuję słuszność tych uwag w odniesieniu do Izraela. Niekonsekwencja w moich wcześniejszych wywodach tkwi w tym, że przecież dokładnie to samo można powiedzieć o Palestynie.

   Sporo miejsca poświęciłem również wcześniej na pokazanie, że w swej historii Izrael okazał się potężnym przeciwnikiem dla każdego, kto wchodził mu w drogę. Myśląc o tym, nie sposób nie poczuć szacunku do ludzi, którzy na wykrojonym dla nich małym spłachetku ziemi krok po kroku zbudowali swoje państwo, z własnym wojskiem, policją, służbą zagraniczną, uniwersytetem – mając takiego adwersarza, jak Izrael, który cały czas dokładał wszelkich starań, by uniemożliwić im uzyskanie własnej państwowości. Jeżeli to nie jest czysta idea państwotwórcza w działaniu, to trudno powiedzieć, co nią jest. W Polsce „państwotwórczą” optykę polityczną najbardziej lubił prezentować obóz piłsudczykowski, dlatego niedawno pozwoliłem sobie nazwać Jasira Arafata „arabskim Piłsudskim”. Porównanie to jednak wypada na korzyść Palestyńczyków. Kiedy Polska odrodziła się na gruzach państw zaborczych, nie musiała budować swojego aparatu państwowego ex nihilo, ponieważ odziedziczyła rozwiązania oraz kadry (urzędnicze, wojskowe, dyplomatyczne) po zaborcach, gotowe do użycia. Palestyńczycy wszystkie instytucje państwowe musieli tworzyć sami od podstaw, w dodatku przy stałym mnożeniu przeszkód przez Izrael. Czesław Bobrowski, polski ekspert ekonomiczny z przedwojennym jeszcze stażem, przemierzywszy Bliski Wschód w latach siedemdziesiątych, podkreślał zdolności naukowe i „zaawansowanie kulturowe” Palestyńczyków. Najwyraźniej wiedział, co pisze.

   Użyte przeze mnie wcześniej porównanie Palestyny do Kosowa nie jest poprawne. Po pierwsze, Palestyna posiada regularną armię, policję, służbę dyplomatyczną, szkolnictwo wyższe. Kosowo nie posiada właściwie żadnej z tych struktur. Po drugie, tzw. niepodległe Kosowo powstało tylko dzięki oderwaniu go od Jugosławii przez NATO drogą zbrojnej napaści i istnieje wyłącznie dzięki licznej obecności obcych wojsk (ogromna amerykańska baza Bondsteel). Palestyńczycy własne państwo musieli sobie wywalczyć sami. Nie oznacza to, że w swojej walce nie otrzymywali wsparcia politycznego od innych krajów – przeciwnie. Udzielały im go państwa arabskie, dopóki część z nich nie zmieniła swojej polityki zagranicznej na proamerykańską i proizraelską. Udzielały go też państwa bloku wschodniego, mimo, że wcześniej, w latach 1945-1948, blok wschodni wydatnie pomagał Żydom w przygotowaniach do zbrojnego utworzenia państwa Izrael. Jeżeli ajatollah Chomeini w Teheranie i Saddam Husajn w Bagdadzie zgadzali się w jakiejś sprawie, to w sprawie poparcia dla Jasira Arafata.

   Dla Palestyny, podobnie jak dla każdego młodego państwa, istotny jest problem tradycji. Palestyńczyków nic nie łączy ze starożytnym morskim ludem Filistynów ani z prowincją imperium rzymskiego, ale fakt ten nie stanowi argumentu przeciw istnieniu ich państwa. Już wcześniej, w epoce dekolonizacji, za uzasadnione uznano zapożyczanie dziedzictwa historycznego z zewnątrz przez te państwa, które nie posiadały własnego albo posiadały go niewiele. I tak Benin, Ghana czy Mali do dziś noszą przyjęte wówczas nazwy średniowiecznych państw afrykańskich, które nie pokrywały się z ich terytorium i nie były z nimi połączone ciągłością historyczną.

   Pytanie o tradycję mieści w sobie inne pytanie: czy Palestyńczycy są odrębnym narodem? Wcześniej sporo miejsca poświęciłem przekonywaniu, że nie są. Jednak rozważania na ten temat stają się raczej kwestią akademicką niż praktyczną z chwilą uzyskania przez Palestyńczyków własnej państwowości. Jak zgodnie stwierdzali Roman Dmowski i Benito Mussolini, to państwo tworzy naród, a nie odwrotnie. Jeżeli więzią spajającą ludzi w naród jest zwłaszcza wspólna tradycja państwowa, to od tej pory Palestyńczycy będą ją mieli, a proces formowania się ich narodu zyska potężny katalizator.

   W kwestii trwałości państwa palestyńskiego pesymizm nie wydaje się uzasadniony. Raz powołane do życia, ośrodki państwowe nie znikają z politycznej mapy świata tylko dlatego, że ktoś tak chce – nawet jeżeli chcą tego stolice równie wpływowe, co Tel Awiw czy Waszyngton. Wprawdzie Bliski Wschód to jeden z najbardziej zapalnych rejonów na świecie. Ale niepodległa Palestyna sama zrodziła się z ognia walki. Palestyńczycy nie muszą lękać się o przetrwanie swego państwa, jeśli przywództwo państwowe oddadzą zaprawionej w bojach elicie fedainów, wychowanej przez Jasira Arafata, George’a Habasha i Ahmada Jasina – jeśli Palestyna stanie się militokracją, tak samo, jak jest nią jej egzystencjalny przeciwnik, Izrael.

Adam Danek

palestine-2

3 komentarze

Leave a Reply