Adam Danek: Cnota płacenia podatków

Wśród rzeczy najbardziej znienawidzonych przez rodzimych liberałów poczesne miejsce zajmują podatki. W ustach liberała podatek to prosty synonim kradzieży i ucisku, a najgorszym złodziejem i bandytą w jego oczach nie jest żaden przestępca ani przywódca mafii, lecz fiskus. Nadwiślańscy liberałowie nierzadko nawołują otwarcie do niepłacenia podatków, a oszustwa podatkowe oraz inne formy unikania ich płacenia (na przykład zmuszanie podwładnych do pracy na czarno pod groźbą niezatrudnienia lub zwolnienia) uznają za usprawiedliwioną formę samoobrony przed grabieżą.

   W Polsce anty-fiskalne slogany liberałów padają na wyjątkowo podatny grunt ze względu na szeroko rozpowszechnioną wśród Polaków anarchiczną mentalność. Polskę trawią słabość więzi społecznych lub zupełny ich brak, w wyniku czego w codziennych stosunkach międzyludzkich rządzi egoizm (przez licznych teoretyków liberalizmu, od Bernarda Mandeville’a do Ayn Rand, wychwalany jako zaleta bądź przynajmniej postawa naturalna). Dobrze znamy typ cwaniaka i rezonera, przekonanego, że świat istnieje dla niego, ale on nie ma obowiązków wobec świata, na wszelkie próby zakłócania tego wyobrażenia reagującego wściekłością. Takie cechy, jak skromność, pokora i dyscyplina nie są w Polsce cenione. Polak masowy to urodzony anarchista: nie lubi mieć jakichkolwiek powinności, a każdy przejaw egzekwowania władzy w stosunku do swojej osoby uważa za niedopuszczalny z definicji. Liberał zaś, według trafnego spostrzeżenia Charlesa Maurrasa, to tylko anarchista starannie wiążący krawat. Lumpenliberalizm, dostosowany do możliwości intelektualnych polskiego „stadnego indywidualisty”, jest nad Wisłą chyba najpopularniejszą ideologią obecną w wiedzy potocznej i w życiowej praktyce.

   Ów „liberalizm dla ubogich” należy zwalczać, ponieważ wywiera szkodliwy wpływ na to, co można nazwać kulturą obywatelską naszego narodu. Podatki nie są anomalią, ani patologią, ani złem koniecznym, lecz rozwiązaniem normalnym. Ich istnienie jako zasada jest słuszne – to znaczy dobre, a nie złe: ogół członków wspólnoty politycznej powinien wspomagać państwo, pod którego opieką żyje.

   Konserwatysta Stanisław Kutrzeba pisał w 1926 r.: „Państwo nie może przez swoją działalność sięgać, jak Kościół, jak każda wiara, wprost do dusz. Ale może wyrobić zewnętrzny posłuch swoim zarządzeniom, który zmieni się z czasem w ustalone przekonanie, że trzeba słuchać państwa, trzeba dawać państwu to, co mu się należy, choćby z niechęcią, choćby bez poczucia wewnętrznego.” (1). Tylko dlaczego z niechęcią? Dlaczego bez poczucia wewnętrznego? Płacenie podatków jest formą brania współodpowiedzialności za państwo. Kto płaci podatki, nie powinien z tego powodu odczuwać irytacji czy krzywdy, lecz dumę, ponieważ na jego barkach spoczywa ciężar państwowego gmachu. Dzięki podatkom trud jego pracy przynosi pożytek całemu narodowi, a nie tylko ograniczonej liczbie osób. Pod tym akurat względem nawet Amerykanie prezentują właściwsze podejście niż Polacy – w Ameryce zwykły obywatel, gdy chce podkreślić swoją ważność, wykrzykuje: „Ja płacę podatki!”

   Swoją programową wścieklicę na punkcie podatków liberałowie tłumaczą ich nadmierną, nieuzasadnioną wysokością i liczbą. Podatki można zaakceptować – mówią – gdy są sprawiedliwe, to znaczy niskie (przy czym o dopuszczalnym poziomie opodatkowania rozstrzygnąć musi oczywiście ich własna opinia), ale kiedy są zbyt wysokie, zamieniają się w złodziejstwo, więc wolno uchylać się od ich płacenia. Liberałowie eksploatują tu swój ulubiony mit uciemiężonego przedsiębiorcy, bezlitośnie i bez umiaru wyciskanego przez pazernego fiskusa. Problem w tym, że dla liberała każdy podatek będzie z definicji za wysoki i niesprawiedliwy. W liberalnych modelach ekonomicznych jako wyłączny motyw działalności gospodarczej przyjmuje się chęć osiągnięcia jak największego zysku, czyli po prostu chciwość. A chciwość ma to do siebie, że nie chce dzielić się niczym z nikim i z żadnego powodu. Niestety, nader często tak właśnie dzieje się w rzeczywistości, a nie tylko w modelach teoretycznych liberalnych ekonomistów. Biznesmeni chcą korzystać z działania instytucji publicznych, ale nie chcą ponosić kosztów ich finansowania. Istotę zjawiska uchwycił Ernst Friedrich Schumacher: „Nie jest to tylko problem nędzy urządzeń publicznych, jak na przykład szpitali dla umysłowo chorych, więzień czy niezliczonej ilości innych usług i instytucji opłacanych z kasy publicznej; jest to jedna strona medalu. Jego drugą stronę stanowią środki przeznaczone na rozbudowę tak zwanej infrastruktury, którą użytkuje głównie i bezpłatnie biznes prywatny. Wie to każdy, kto kiedykolwiek zakładał lub prowadził przedsiębiorstwo w biednym społeczeństwie, gdzie »infrastruktura« zaledwie – jeśli w ogóle – istnieje. Nie może wtedy liczyć na tani transport i podobne publiczne usługi; wypadnie mu zaopatrywać się na własny koszt w wiele rzeczy, które uzyskałby za darmo lub niezwykle tanio w społeczeństwie o wysoko rozwiniętej »infrastrukturze«. Nie może liczyć na zatrudnienie wykształconych ludzi – musi wykształcić ich sam; i tak jest ze wszystkim, czego mu potrzeba. Wszelkie bowiem instytucje oświatowe, medyczne czy badawcze w każdym społeczeństwie zsyłają nieobliczalne korzyści prywatnej przedsiębiorczości – korzyści, za które prywatna przedsiębiorczość oczywiście bezpośrednio nie płaci; płaci za nie pośrednio, przez podatki, którym, jak już wspomniałem, opiera się, które zwalcza i często pomysłowo omija – a zawsze ich nie znosi.” (2). Takiej postawy, jaką opisał Schumacher, nie sposób uznać za usprawiedliwioną. I kto tu prezentuje mentalność roszczeniową?

   Rozwiązanie problemu mógłby przynieść powrót do zarzuconej od dawna konstrukcji prawnej – wyjęcia spod ochrony prawa. W Polsce utrzymała się ona długo, bo jeszcze do czasów przedrozbiorowych, a jej przywrócenie proponowali niektórzy wybitni prawnicy okresu międzywojennego, m.in. Zygmunt Cybichowski. Liberałowie obsesyjnie domagają się, by wszelkie relacje międzyludzkie (małżeństwo, rodzinę, społeczeństwo itd.) rozumieć w kategoriach kontraktu, czyli jako rozwiązywalne. Dotyczy to także podatków. Liberałowie mówią: łaskawie zgadzam się płacić podatki, więc w zamian za to państwo ma mi świadczyć określone usługi; płacę i wymagam, a jeśli państwo żąda wyższych podatków, niż moim zdaniem warte są jego usługi, nie będę płacić. A teraz zastosujmy to samo rozumowanie w drugą stronę. Państwo może oświadczyć przez usta sądu: wykręcasz się od płacenia podatków, zatem dopóki nie zapłacisz, zawieszam w stosunku do ciebie realizację moich podstawowych zadań, począwszy od zapewniania ci bezpieczeństwa i porządku publicznego. Gdyby uchylanie się od płacenia podatków było karane wyjęciem spod prawa do momentu spłaty zobowiązań, oszukującemu fiskusa przedsiębiorcy groziłoby, że każdy podwładny, na którym wymusił bezpłatne nadgodziny pracy, któremu od miesięcy zalega z wypłatą pensji, którego zmusza do pracy w niedziele i święta kościelne, na czarno lub na śmieciową umowę, albo do fikcyjnego samozatrudnienia, grożąc mu bezrobociem, każda kobieta, którą wyrzucił z pracy, bo ośmieliła się bez jego pozwolenia zajść w ciążę i urodzić dziecko, a także dowolna inna osoba – mogliby go bezkarnie zabić. Łatwo przewidzieć efekty takiej polityki karnej. Przedsiębiorca prędziutko zapłaciłby wszystkie zaległe podatki, żeby jak najszybciej odzyskać opiekę państwa, które podobno tylko mu przeszkadza. I nagle okazałoby się, że wcale nie jest taki biedny, jak próbuje wykazać na papierze.

Adam Danek   

1. Stanisław Kutrzeba, Obowiązki obywatelskie, [w:] tenże, Swoistość polskiej kultury i jej stosunek do Zachodu. Wybór pism, red. Bogdan Szlachta, Kraków 2006, s. 299.

2. Przeł. Jerzy Strzelecki, Ewa Szymańska.

images (1)

8 komentarzy

Leave a Reply