Jeb Bush spędził ostatni tydzień na rozważaniu, czy zacząłby wojnę, którą jego brat rozpętał w Iraku. Kiedy wreszcie skończy, nasz – być może – przyszły prezydent skoncentruje się na kampanii wciągnięcia USA w kolejną wojnę na Bliskim Wchodzie. Tym razem w celu obalenia rządu Baszara Asada w Syrii.
Być może niewielu będzie opłakiwać upadek dynastii Asadów. Jest jednak pewien problem: jeśli Asad upadnie, dojdzie do rzezi chrześcijan, a walkę o kontrolę nad Damaszkiem będą toczyć Front al-Nusra – syryjska gałąź al-Kaidy – i oszalali terroryści „Państwa Islamskiego”. Zwycięstwo każdej z tych grup będzie katastrofą dla Ameryki.
Gdzie szukać dowodów na istnienie niecnego sojuszu, który chce do tego doprowadzić?
Turcja patrzy przez palce na ochotników IS przemykających do Syrii i pomogła Frontowi al-Nusra w ustanowieniu kontroli nad Idlib, przy granicy tureckiej, aby terroryści mieli stolicę rywalizującą z Rakka pozostającym w rękach IS. Według Baszara Asada, „głównym czynnikiem, który doprowadził do upadku Idlib, było ogromne wsparcie idące przez Turcję. Wsparcie logistyczne, militarne i oczywiście finansowe idące z Arabii Saudyjskiej i Kataru.”
Dlaczego Turcy, Saudowie i Katarczycy zostali wspólnikami dżihadystów?
Turecki prezydent Recep Tayyip Erdogan nienawidzi Asada. Saudowie i państwa Półwyspu Arabskiego boją się szyickiego Iranu i w każdym sojuszniku Teheranu widzą śmiertelnego wroga. Wyjaśnia to także trwające od siedmiu tygodni okrutne bombardowania Hutich, którzy obalili amerykańsko-saudyjską marionetkę w Sanie, Stolicy Jemenu, a następnie zajęli kolejne największe miasta – Taiz i Aden. O ile Huti nie kochają Ameryki, to oni właśnie walczą z al-Kaidą Półwyspu Arabskiego. Saudyjskie bombardowania umożliwiły zatem naszym największym wrogom wśród terrorystów tworzenie bezpiecznych schronień i wyzwalanie setek terrorystów zamkniętych w więzieniach.
Izraelczycy też weszli do gry. Leczą rebeliantów rannych w walkach na Wzgórzach Golan i odstawiają ich do ich oddziałów. Według niektórych doniesień Izrael pomaga Frontowi al-Nusra dostarczając dane wywiadowcze i atakując z powietrza. W tym tygodniu jeden z izraelskich oficjeli wprost przyznał, że Hezbollah zgromadził 100 tysięcy rakiet krótkiego zasięgu mogących uderzyć w północ Izraela. Tysiące z nich spadłoby na Tel Awiw. Rakiety mają być ukryte w szyickich wioskach południowego Libanu. Izrael, jak pisze Isabel Kershner z „New York Times” szykuje się do kolejnej wojny z Hezbollahem, która wydaje się nieunikniona. Hezbollah zaś jest najskuteczniejszym wojskowym sojusznikiem Asada. Izraelski atak na libańską organizację mógłby pomóc w obaleniu prezydenta.
Kto jednak będzie górą po upadku Asada? I kto jeszcze, oprócz chrześcijan i alawitów, będzie musiał kopać sobie grób?
Jak można się było spodziewać, senator Lindsey Graham jest w stu procentach za. Pod koniec kwietnia oświadczył „Asad musi odejść. Będziemy musieli wysłać naszych żołnierzy z powrotem na Bliski Wschód.” Graham chce, by było ich 10 tysięcy. „Chciałbym zintegrować nasze siły z regionalną armią. Nie ma innego sposobu, by obronić ten kraj. Możemy tylko wysłać część z nas do walki.”
W środę 13 maja, “The Washington Post” przedstawił plan wojny z Syrią. O ile USA nie mogą stworzyć NATO z królami, emirami szejkami i sułtanami, to – jak pisze „Post” – „Pan Obama może zadziałać w interesie USA i sojuszników z Półwyspu Arabskiego: atakując najbardziej toksyczną i destabilizującą siłę na Bliskim Wschodzie, syryjski reżim Baszara Asada. Syryjska dyktatura jest najbliższym regionalnym sojusznikiem Iranu, a jej barbarzyństwo otwarło drogę do narodzin IS. Ostatnio reżim przegrał kilak bitew, częściowo z powodu zwiększonego wsparcia płynącego do rebeliantów z Półwyspu Arabskiego. Gdyby Pan Obama stworzył strefy bezpieczeństwa dla rebeliantów na północy i południu Syrii, Damaszek i Teheran straciłyby grunt pod nogami, a sojusznicy USA otrzymaliby namacalny dowód na dobrą wolę przywództwa Stanów Zjednoczonych.”
Zastanówmy się nad powyższymi słowami.
“Post” chce, żeby Obama nie posiadając autoryzacji Kongresu zbombardował państwo syryjskie, które nas nie zaatakowało, by pomóc rebeliantom których najskuteczniejszymi siłami są terroryści al-Kaidy i „Państwa Islamskiego.”
I my mamy iść na tę wojnę, żeby przypodobać się bogatym, ale niezadowolonym państwom Półwyspu Arabskiego?
„Post” dodaje, że Obama powinien „zrobić więcej w sprawie irańskiej agresji.”
Przeciwko komu Iran dopuszcza się agresji?
W Syrii Iran popiera władze, które sami kilka lat temu uznawaliśmy, które są atakowane przez znienawidzonych przez nas terrorystów. W Iraku Iran popiera rząd który i my wspieramy przeciwko terrorystom IS których nienawidzimy.
Konkluzja: Amerykański atak na Syrię jest celem partii wojny, która chce wciągnąć nas w konfrontację z Iranem i skutecznie storpedować jakiekolwiek porozumienie atomowe między Iranem i USA.
Cui bono? Na czyją korzyść?
Tłumaczenie: Redakcja Xportal.pl
3 komentarze