Adam Danek: Wódz i lud

Czasem mówi się o kryzysie przywództwa politycznego w naszym państwie. W kryzys może jednak wejść coś, co uprzednio funkcjonuje. Tymczasem w Polsce przywództwo polityczne z prawdziwego zdarzenia od dawna nie istnieje. Nie ma go ani po stronie rządu, ani po stronie opozycji.

Przywódcą politycznym par excellence jest wódz. Wódz tworzy wizję polityczną i posiada umiejętność przewodzenia ludowi, porwania go do urzeczywistnienia tej wizji. W Polsce w niezakończonym wciąż okresie Republiki Okrągłego Stołu do typu wodza może najbardziej zbliżyli się Lech Wałęsa i Andrzej Lepper. Ale wizja polityczna formułowana przez wodza to tylko ogólny zarys stanu i kształtu, do jakiego chciałby on doprowadzić państwo. Aby została ona skonkretyzowana w program złożony z postulatów możliwych do bezpośredniej realizacji w praktyce, wódz potrzebuje sztabu – Rooseveltowskiego „trustu mózgów”, a trochę też ideologów. To tu Wałęsa i Lepper ponieśli klęskę: żaden z nich nie umiał pozyskać i zorganizować sobie zaplecza intelektualnego. Dlatego najlepsze pomysły zarówno Wałęsy (dekrety prezydenckie, NATO-bis i EWG-bis, broń nuklearna dla Polski), jak i Leppera (zacieśnienie współpracy z Chinami) nie przeszły nawet z fazy haseł do fazy projektów i pozostały niezrealizowane.

Wódz jest typem trybuna ludowego. Występuje po stronie i w imieniu ludu, a przeciwko salonom: wygodnickim i zapatrzonym w siebie elitom. Takie nastawienie przenikało zwycięską kampanię Wałęsy w 1990 r., podobnie jak działalność Leppera do 2005 r. We współczesnym państwie wódz wypełnia więc to samo zadanie, co „król patriota”, którego przyzywał niegdyś torys i jakobita Henry Saint John Bolingbroke (1678-1751), a który miał być sojusznikiem ludu przeciw bogatemu mieszczaństwu i parlamentowi. Członkowie elity to sybaryci, beneficjenci obecnego systemu. Wódz obnaża ich gnuśność, wewnętrzną nicość, brak wizji politycznej. Udowadnia, że ze swoim ustawionym, pasożytniczym życiem wiszą w pustce, że ich obraz dobrostanu jest kłamstwem, produktem ich alienacji. Dlatego elity boją się wodzów, walczą z nimi, głoszą, że „trzeba ich powstrzymać”, przyprawiają im gębę burzycieli, awanturników, „populistów”, „demagogów” albo „radykałów”. Istotnie, wodzowie są „populistami”, w tym sensie, że autentycznie reprezentują populus – lud. Kilka miesięcy temu Marek Migalski pisał na łamach prasy: „Jeśli demokrację rozumiemy jako prawdziwe rządy ludu, jako realizację jego woli i taką organizację społeczeństwa, która odzwierciedlałaby mniemania zwykłych ludzi, to w całej Unii Europejskiej jedynie radykalne partie i ugrupowania można określić jako demokratyczne. Bo tylko one naprawdę wyrażają pragnienia ludu i tylko one chcą, by stało się im zadość.” I tutaj akurat należy przyznać słuszność politologowi, któremu towarzyszy zainteresowanie mediów nieproporcjonalne do jego rzeczywistego dorobku.

Zupełnie innym typem jest lider. Nie przypadkiem określenie owo pochodzi z Anglii, ojczyzny parlamentarnej kultury politycznej. Lider to technik polityki, człowiek sprawny w zarządzaniu partią: Aleksander Kwaśniewski, Leszek Miller, Jarosław Kaczyński, Donald Tusk. Daje się poznać jako mistrz wewnątrzpartyjnych rozgrywek, dlatego potrafi latami utrzymywać się na czele partii. Ale nie ma wizji politycznej i jeśli staje na czele państwa, nie dokonuje niczego szczególnego: jego rządy są jałowe. Lider nigdy nie zostanie wodzem; to tylko partyjny technokrata. Dla wodza naturalną areną działania jest ulica, mityng, wiec, masówka; dla lidera są nią biura partii, parlament i jego kuluary. Określanie SLD, PiS czy PO mianem „partii wodzowskich” zakrawa na nieporozumienie.

Wódz potrzebuje nie tylko sztabu. Potrzebuje również ludu, bo bez jego czynnego poparcia nic nie zdziała. Lud trzeba uczynić zdolnym do przyjęcia wizji politycznej. Nie są do tego zdolni ci, których generalnie nie interesuje państwo i jego stan. Dlatego lud trzeba wciągać do polityki, aktywizować, rozbudzać u niego zainteresowanie sprawami publicznymi, wyrywać ze zobojętnienia. Polskie społeczeństwo należy do najbierniejszych politycznie w Europie. Ta bierność daje elitom przyzwolenie na wszystko i w kraju, gdzie obecnie brakuje wodzów, trzeba zacząć od jej przełamania. U ludu należy pobudzać krytycyzm wobec elit. Każde działanie, które temu służy i zarazem odwodzi go od tchórzowskiej ucieczki na emigrację, powoli przygotowuje lud do walki o własny kraj. Pojawianie się wodzów nie zależy od naszej woli, a jedynie od wyroków Opatrzności, ale tam, gdzie rodzi się krytycyzm wobec elit i ich rządów, popularność zyskuje myśl o naprawie (sanacji). Powstaje podłoże dla formułowania wizji politycznych, a gdy społeczeństwo nurtują wizje polityczne, w końcu znajdzie się człowiek zdolny podjąć jedną z nich i poprowadzić ludzi za sobą. Nie dojdzie do tego tam, gdzie naród nie poszukuje wizji politycznej, bo w ogóle nie odczuwa potrzeby jej szukania, zadowalając się piwem, pornografią, czytaniem plotek z życia „gwiazd” i biernym znoszeniem upokorzeń ze strony elit.

 Wszyscy dziś powtarzają bez ustanku: demokracja, demokracja. W porządku – ale niech miejsce demokracji liberalnej zajmie demokracja wodzowska, demokracja peryklejska: jedność wodza i ludu. Tylko ona może dziś wyciągnąć Polskę z impasu.

Adam Danek  

1325037544-coriolanus 

5 komentarzy

Leave a Reply