Wojna w Donbasie jest już skończona. Oczywiście, wzdłuż linii frontu nadal rozbrzmiewają strzały i wybuchy, od pocisków wciąż giną żołnierze i cywile, i może to trwać jeszcze długo, ale w sensie politycznym konflikt się skończył. Przeszedł w stadium stacjonarnego, powolnego wykrwawiania i taki stan, tzw. wojny pełzającej, bez żadnych wyraźnych rozstrzygnięć, będzie się przeciągać, dopóki blok zachodni i Moskwa nie zawrą „zgniłego kompromisu”.
Wydawałoby się, iż nie jest on tak odległy, jak twierdzą media. Petro Poroszenko odgraża się głośno, że prowadzi wojnę z Putinem, jednak fabryki Poroszenki zlokalizowane w Rosji spokojnie produkują czekoladki, a jego handlowe imperium na Ukrainie rozrasta się mimo wojny. Rosyjskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych oskarża rząd w Kijowie o eskalowanie walk w Donbasie i podkopywanie porozumienia, lecz równocześnie Rosja sprzedaje stronie ukraińskiej gaz po korzystniejszej cenie niż Polsce. I ani jedno, ani drugie nikomu nie przeszkadza.
Według stanowiska Moskwy Donbas musi pozostać w składzie Ukrainy, ale powinna nastąpić federalizacja państwa ukraińskiego. Kreml chce wprowadzić donbaskie Republiki Ludowe do sfederalizowanej Ukrainy, aby przeobrazić je w wygodne narzędzie pozwalające wywierać z zewnątrz nacisk na politykę Kijowa bez brania odpowiedzialności za los Donbasu czy tym bardziej całego ukraińskiego państwa. Moskwa zastosowała więc jako metodę presji wobec Ukrainy ulubiony chwyt Stanów Zjednoczonych: poparcie antyrządowego buntu zbrojnego, by następnie realizować wobec państwa-celu taktykę powolnego wykrwawiania, dopóki nie przyjmie przedstawionych mu warunków. Amerykanie od kilku lat postępują podobnie z Syrią.
Z punktu widzenia opisywanej taktyki przewlekły konflikt zbrojny, charakteryzujący się chwiejną równowagą operacyjną i niemożnością rozstrzygnięcia go przez stronę rządową – co zmusza rząd do ciągłego wydatkowania zasobów i środków oraz utrzymywania permanentnej mobilizacji sił ludzkich – jest stanem pożądanym. Dlatego nie będzie żadnego „wyzwoleńczego marszozrywu” ze wschodu na zachód, o który w podnieceniu wołali zeszłej wiosny nadwiślańscy entuzjaści polityki zagranicznej Kremla. Moskwa sama storpeduje każdą próbę przejęcia inicjatywy przez powstańcze wojska z Donbasu, bo ich zwycięstwo na Ukrainie oznaczałoby koniec zależności powstańców od wsparcia Rosji. Donbaski rok 2014 rozbłysnął, po czym wypalił się, pozostawiając ruiny i gorzkie popioły. Powstańcza epopeja ludowych merów i gubernatorów, Kozaków i brazylijskich wikingów, ochotników z Francji, Hiszpanii, Serbii i Czeczenii, obrona Słowiańska przez Igora Striełkowa i Gorłowki przez Igora Bezlera – były autentyczne, a nie sterowane przez Moskwę, jak chcieliby polscy wyznawcy antyrosyjskiej monomanii. Ale administracja Kremla umiała to wszystko przeistoczyć w kartę w swojej rozgrywce z Zachodem, któremu z kolei trudno ukryć, że kijowski rząd „euromajdanu” to jego agentura, mająca pod sobą administrację naszpikowaną cudzoziemcami z nadanym pospiesznie ukraińskim obywatelstwem i armię naszpikowaną zagranicznymi najemnikami.
Ukraiński konflikt nieustannie odsłania swój zoologiczny poziom, od zbiorowego mordu na „prorosyjskiej opozycji” w Odessie, przez serię zabójstw dziennikarzy krytycznych wobec rządu w Kijowie, po coraz trudniejsze do ukrycia przed światem przypadki torturowania ofiar przez ukraińskie jednostki pacyfikacyjne. Próbując wskazać sposób zakończenia tego konfliktu, trzeba brać pod uwagę kilka czynników. Po pierwsze, jeżeli obóz „majdanu” wygra i ukraińskie bataliony pacyfikacyjne, rekrutowane głównie z szowinistycznych neobanderowców, wejdą do bronionego przez powstańców Donbasu, urządzą tam powtórkę z Wołynia albo Rwandy. Po drugie, jeżeli nie nastąpi żadne rozstrzygnięcie, a pełzająca wojna na dobre wejdzie w stadium przewlekłe, pociski będą powoli niszczyć kolejne dzielnice mieszkalne miast, infrastrukturę i obiekty użyteczności publicznej, aż w końcu w Donbasie pozostanie tylko pustynna strefa przyfrontowa. Po trzecie, Noworosja jako projekt polityczny nie ma szans dalszego rozwoju w żadnej wersji – carskiej, pansłowiańskiej, eurazjatyckiej, socjalistycznej – bo nie pozwoli na to Moskwa, która jest zainteresowana nie rewolucją polityczną na Ukrainie, tylko narzuceniem ukraińskim oligarchom współistnienia na swoich warunkach, jak wcześniej uczyniła to z oligarchami rosyjskimi.
Demokratyzacja państwa ukraińskiego forsowana przez Zachód i jego federalizacja forsowana przez Rosję nie mają najmniejszego sensu. Najlepszym wyjściem wydaje się reintegracja Ukrainy (z Donbasem) pod rządami autorytarnego kierownictwa państwowego, suwerennego politycznie zarówno w stosunku do Zachodu, jak i do Rosji, zdolnego zlikwidować potęgę biznesowych oligarchów i mafijnych klanów. Model ten sprawdził się w kilku innych byłych republikach sowieckich: w Azerbejdżanie, Kazachstanie, Uzbekistanie, Turkmenistanie, a przede wszystkim na sąsiedniej Białorusi. Pozwala on na zachowanie podmiotowości państwa w polityce międzynarodowej i względnej niezależności od mocarstw, na realizację własnej ścieżki rozwoju. Gwarantuje wewnętrzną stabilność polityczną, umożliwiając sukcesję władzy (Turkmenistan), nawet dynastyczną (Azerbejdżan).
W przeciwnym wypadu będziemy obserwować na Ukrainie postępujący regres cywilizacyjny – na wschodzie Europy znów otworzą się „dzikie pola”.
Adam Danek
7 komentarzy