Strach przed brunatnymi
Warto zadać pytanie, które z pewnych (bardzo dziwnych) powodów nie jest wypowiadane. Dlaczego wszyscy, zarówno w Rosji jak i na Zachodzie, boją się „faszyzmu”? Dlaczego słowo to jest wszechobecne w języku polityki, kultury i życia codziennego, chociaż po 1945 r. faszyzm nie istnieje jako rozwinięty ruch polityczny i ideologiczny lub jest zjawiskiem całkowicie marginalnym, wartym uwagi opinii publicznej w stopniu podobnym do stowarzyszeń kolekcjonerów motyli lub filatelistów?
Nie może być mowy o przypadku. Musimy zrozumieć treść semantyczną wyrażenia w jego obecnym użyciu. Termin „faszyzm” nie oznacza konkretnego zjawiska politycznego, ale nasz najgłębszy utajony lęk, łączący nacjonalistów i liberałów, komunistów i demokratów. Lęk ten nie ma podłoża politycznego czy ideologicznego, w ogólnym stopniu dotyka wszystkich ludzi niezależnie od ich orientacji politycznej. Co więcej, ten „magiczny faszyzm” dotyka naszej podświadomości, co w sposób oczywisty różni go od „faszyzmu” konkretnego i politycznego. Kiedy nadarzy się nam okazja do rozmowy z reprezentującymi marginalne grupy młodymi neofaszystami, odczuwamy jedynie frustrację. „Czy to wszystko? Nie, to nie może być faszyzm!”
Czego się tak bardzo boimy? Kim jest prawdziwy “faszysta” i czym jest prawdziwy “faszyzm”, rozumiany nie w kategoriach politycznych, lecz psychologicznych, a nawet psychiatrycznych?
Ludzka ludzkość
Faszyzm na poziomie zwykłego człowieka identyfikowany jest z Absolutnym Złem, powszechność tego utożsamienia, niezależna od orientacji politycznej dowodzi jego uniwersalności. Co w takim razie łączy (choć za pomocą kryterium negatywnego) ludzi o tak odmiennych kulturach, interesach społecznych, religiach i ideologiach?
Tylko jedno – poczucie całkowitego zaangażowania w “rodzaj ludzki”, rozmyte tło egzystencjalnego humanizmu wspólne prawicy i lewicy, ekstremistom i umiarkowanym. Ów humanizm jest ostatnią kotwicą umożliwiającą zachowanie względnej równowagi w cywilizacji rozdartej przez wewnętrzne i zewnętrzne kryzysy. Jeśli usuniemy podświadomy element humanistyczny tej czysto świeckiej, czysto ludzkiej ludzkości, natychmiast wpadnie ona w otchłań szaleństwa, fanatyzmu, histerii, strachu i samobójstwa. Człowiek nowoczesny, mimo całego cynizmu, praktyczności, pragmatyzmu, indywidualizmu i agnostycyzmu, wciąż mocno wierzy w swój ostatni fetysz w “czynnik ludzki”, który sam w sobie nie będąc dobry ani zły, stanowi wspólny mianownik ludzkiej egzystencji.
Oczywiście taka “ludzka ludzkość” nie uświadamia sobie możliwości katastrofy, tj. wytrącenia jej spod nóg jej ostatniego filaru – „podświadomego” humanizmu. Może ono nastąpić dwa sposoby – zewnętrzny i wewnętrzny. Poczucie zagrożenia zewnętrznego, obsesja na punkcie „końca” leży u podstaw dwóch potężnych nurtów – „ekologizmu” i „pacyfizmu”. Stanowiska te zakładają, że zagrożenie dla „ludzkiej ludzkości” nadejdzie z zewnątrz, ze środowiska naturalnego, co czyni je w istocie „nieludzkim”. Rozbita zostanie iluzja ludzkiej samowystarczalności, człowiek zostanie pozbawiony bezpieczeństwa albo „wściekłe jastrzębie” wywołają konflikt zbrojny doprowadzając do zagłady ludzkości (ten ostatni czynnik psychologiczny pojawił się w dekadzie poprzedzającej pierestrojkę w wyniku zachodniej polityki nacisków antykomunistycznych).
Dla nas ważniejsze jest zbadanie wewnętrznej ścieżki destrukcji “ludzkiej ludzkości”, na poziomie podświadomości identyfikowanej z „faszyzmem”. Niektórzy kliniczni „antyfaszyści” zasugerowali nawet użycie terminu „psychofaszyzm”, który mimo swej oczywistej absurdalności trafnie pokazuje, że lęk przed „faszyzmem” ma naturę czysto psychologiczno-psychiatryczną. Zatem „faszyzm” jest zagrożeniem wewnętrznym dla podświadomości nowoczesnej ludzkości, przeczuciem możliwego upadku nieświadomości w jej istniejącym obecnie kształcie.
Pejcz i sztylet de Sade’a
Termin “faszyzm” często kojarzony jest z sadyzmem. Nie jest to przypadek. Główni bohaterowie powieści de Sade’a, pod koniec osiemnastego wieku zapowiadający przyszłość, ucieleśniają dokładnie to, czego najbardziej boi się podświadomość „humanistów”. Bohaterowie de Sade’a to ludzie, którzy przyjmując wyzwanie liberalnej ideologii podkreślającej znaczenie maksymalnej wolności jednostki doprowadzają ją do logicznego ekstremum, miażdżąc i rozbijając ograniczenia nałożone na „indywidualność”, zachowywane przez „demokratyczne” i „oświecone” społeczeństwa – dziedzictwo „mrocznych” wieków sprzed liberalizmu, relikty teokracji, moralności, państwa. Idee polityczne de Sade’a jasno i wyraźnie wyłożone w „Filozofii w buduarze” są matematycznym zastosowaniem liberalnego dogmatu do najbardziej intymnych aspektów życia ludzkiego kojarzonych z kompleksami erotycznymi, głębokimi ograniczeniami i wegetatywnymi reakcjami psychologicznymi (wszystko to opisane jest z zaskakującym czarnym humorem cechującym wszystkie dzieła de Sade’a). Sade nie walczy z „humanizmem” i rodzącą się „psychologią humanizmu”, doprowadza je po prostu do logicznego końca nie zatrzymując się w pół drogi. Odróżnia go to od jego współczesnych z naiwnym optymizmem wychwalających „liberalizm” i „humanizm”. Sade jest wewnętrznym hamulcem ruchu w stronę liberalnego modelu społeczeństwa. Nie przypadkowo, jako teksty doceniono na Zachodzie dopiero w XX wieku, kiedy to uznano go za antycypującego Kierkegaarda, Nietzschego, Bakunina, Freuda, surrealistów i innych. Podążając za liberalnymi i „republikańskimi” zasadami, Sade maluje ponury pejzaż pełen mordu i perwersji, sami liberałowie nie byli w stanie dostrzec jego związku ze swoimi wizjami idealnego społeczeństwa.
Dlaczego? Ponieważ ich umysły nie były w stanie ogarnąć w całości przestrzeni ideologicznej ich własnego stanowiska, a ich uprzedzenia uniemożliwiały im zaprowadzenie pełni zbrodniczych i zwyrodniałych zasad, które woleli „uznawać” po kawałku i stopniowo. Sade proponował legalizację kradzieży (de facto dokonaną przy przejściu do kapitalistycznego modelu społeczeństwa). Uznawał za konieczne dozwolenie na wszelkie zboczenia, szczególnie homoseksualizm (co realizowane jest we współczesnych społeczeństwach liberalnych). Opowiadał się za zniesieniem kary śmierci za najcięższe zbrodnie (walka o to w wielu krajach rozwiniętych zakończyła się sukcesem).
Jedynym problemem umożliwiającym de Sade’owi uznanie za prawdziwego architekta i klasyka współczesnego liberalizmu, jest kompleks, który w psychologii nosi jego nazwisko – sadyzm. Ten aspekt, o którym niechętnie mówią liberałowie i „humanitaryści” stanowi przeszkodę przy włączeniu de Sade’a do panteonu najwybitniejszych ideologów liberalizmu.
Konsekwentny i niezwykle uczciwy de Sade odrzucając wszystkie wartości społeczeństwa tradycyjnego – od potępienia Kościoła i monarchii do odrzucenia państwa, moralności i etyki, stanął w obliczu kluczowego problem metafizycznego: Kto właściwie jest podmiotem wolności zdobytej w wyniku całkowitego zniszczenia “starego” świata? W poświęconej mu książce Marice Blanchot słusznie zauważa, że zawsze, kiedy któryś z bohaterów de Sade’a schodzi ze ścieżki coraz straszniejszych i niszczycielskich zbrodni, natychmiast pada ofiarą bardziej konsekwentnego „liberała”. Nietzsche porusza podobny temat w przypowieści o pobladłym przestępcy. Pobladły przestępca ugiął się; ograbił mordując.
Dla Nietzschego, grabież jest zredukowaniem przestępstwa – morderstwa bez przyczyny. Podmiotem wyzwolenia u Sade’a nie może być człowiek zwyczajny lecz wyjątkowy, wyizolowany, heroiczny, który nie tylko jest świadomy (w odróżnieniu od umiarkowanych liberałów), że poszerzanie jego wolności możliwe jest tylko poprzez ograniczanie wolności innych, ale także dąży do maksymalnego zwiększenia swojej wolności i ograniczenia do minimum wolności innych. Stopniowo figura ta zaczęła nawiedzać zbiorową nieświadomość nowoczesnej ludzkości.
Czemu? Ponieważ jej pojawienie się nie jest przypadkiem, ale koniecznością wynikającą z konsekwentnego „rozwoju” ludzkiej ludzkości podążającej ścieżką liberalizmu i oświecenia! Sadystyczny podmiot kryje się w „humanistycznej nieświadomości” ludzi pozbawionych tradycyjnych świętych drogowskazów cywilizacji. Jest jej „mrocznym bliźniakiem” stopniowo przyjmowanym przez ludzkość z powodu jego wolności i „ludzkości”. Na dnie „ludzkiej” podświadomości ludzkości przemykają cienie bohaterów „Justyny” i „Julietty”. Pejczem i ostrym sztyletem grożą każdemu, kto stanie na drodze do pełnego wyzwolenia ludzkości, albo chce tchórzliwie stanąć w połowie drogi.
Czy u de Sade’a i jego bohaterów nie dostrzegamy podobieństwa do znajomej zjawy? Czy nie otacza ich niepokojąca aura „faszyzmu”, nie konkretnego i historycznego, ale „mentalnego”, niesławnego i przerażającego „psychofaszyzmu”?
Oni przyszli
Podświadomość liberalnego człowieka nowoczesnego jest jego własnym osądzeniem, jego własną negacją, jego śmiercią. Na skraju ciemnych energii duszy człowieka nowoczesnego zamieszkuje straszliwa istota – „magiczny faszysta”, duch, który stał się ciałem, bohater prozy markiza de Sade wpadający do naszego domu… W „Roku 1984” Orwella napotykamy fragment wskazujący na dość głębokie zrozumienia praw ludzkiej psychologii: w ostatniej i najstraszniejszej izbie tortur bohater napotyka to, czego najbardziej obawiał się przez całe życie, w snach, koszmarach i niepokojących wizjach. Szczury zaczynają gryźć jego twarz. Jeśli społeczeństwo nowoczesne jest przerażone „faszystą” i jeśli figura ta odpowiada głębokim warstwom „nieświadomości zbiorowej”, taki „faszysta” musi się pojawić. Oczywiście nie w formie ruchu politycznego podobnego do przypadków włoskich i niemieckich. Historyczne faszyzm i nazizm nie miały prawie nic wspólnego z „mentalnym faszyzmem”, który dziś jest wewnętrznym, psychicznym zagrożeniem dla ludzkości. Nowy „faszyzm” działa według innej logiki i opiera się na odmiennych prawach. Najprawdopodobniej będzie o wiele gorszy od poprzednich, gdyż będzie odmienny jakościowo. Nie będzie ocaleniem przed liberalizmem (czego próbą był wcześniejszy faszyzm), ale karą za liberalizm. Zrodzi się nie poza społeczeństwem liberalnym, ale w jego obrębie. Będzie jego zwieńczeniem, jego logicznym końcem. Ale, ponieważ ludzkość identyfikuje dziś swój los z „liberalizmem” i „humanizmem”, są powody by uważać, że koniec liberalizmu będzie zarazem końcem ludzkości.
„Faszysta” jest koncepcją wewnętrzną. Każdy, kto nie rozumie potrzeby pełnej realizacji grozy wpisanej w wewnętrzny świat bohaterów de Sade’a, kto nie będzie w stanie podjąć się tragicznej i dzikiej misji „sadysty”, z konieczności stanie się ofiarą. Prawa tego gatunku będą bardzo okrutne, tak jak okrutne potrafią być praktyki i rezultaty liberalnych reform. Oczywiście, u najbardziej radykalnych liberałów można już dostrzec liczne „faszystowskie” i „sadystyczne” cechy. Ale w porównaniu z prawdziwym sadyzmem to zaledwie pierwsze kroki, „humanistyczne” przedszkole. Mało prawdopodobne, by liberałowie znaleźli siłę, by ruszyć w stronę ideałów Maldorora i Nadczłowieka. Ich humanizm jest ostatecznie zbyt letni (ani zimny, ani gorący). Musi im zatem przypaść rola ofiar.
Wtedy faszyzm przyjdzie do nich w roli kata. Nie, nie na wiecach i kongresach nacjonalistów, nie w kryminalnym półświatku znajdziemy prawdziwych „psychofaszystów”, upiory nowoczesnej podświadomości. Po drugiej stronie ideologii kolektywistycznych i banalnej zbrodni, o północy założą ciemne maski, uzbrojeni w ostre noże i skórzane baty będą cicho sunąć ciemnymi ulicami w poszukiwaniu ofiary. Pojawią się nagle i nieoczekiwanie, jak czarne nocne duchy wywołane naszą psychozą i nieustannym przerażeniem. Są anonimowi i niezliczeni. Dręczą nas i torturują w długich snach po pierestrojce. Powoli idą po władzę, lecz nie polityczną – ograniczoną i opartą o kompromis. Po władzę absolutną, opartą na totalnej dominacji „sadysty” nad tchórzliwą, drżącą masą skazanych ofiar, „antyfaszystów.”
Faszyści nie są źli ani okrutni. Ich przemoc jest spokojna i chłodna, niemal rytualna. Swoim strachem, swoim zanurzeniem w liberalne normy współczesnej samotności prowokujemy ich do sekretnych nocnych odwiedzin. Cichych odwiedzin, bez gróźb i żądań politycznych. „Każdy pusty orzech chce zostać rozłupany.” „Faszysta”, straszliwa figura zmierzchu cywilizacji liberalnej, przyjmuje fizyczną formę.
Wszyscy, którzy wierzą w “ludzką godność” i “ludzką wolność” w zsekularyzowanym świecie bez tradycji i świętości, zapłacą sowity rachunek. Za siebie i swoich poprzedników.
Faszyści są w mieście. Są wszędzie. Są w nas.
Ich brzytwy są ostre. Nie oddali swojej “suwerenności”, ale my zapłacimy za jej brzemię i jej tragedię. Faszyści przyjdą. Zawsze. Zaczną tortury i nie przestaną, dopóki w naszych oczach nie wyczytają pierwszych oznak zrozumienia prawdy o tym, czym jesteśmy, w czym tkwimy i co musimy zrobić. Jeśli nasze oczy pozostaną takie jak teraz, straszne duchy cywilizacji północy z pewnością nie wezmą odpowiedzialności za nasz smutny koniec.
Prędzej czy później, naiwna wiara w „happy end” dla ludzkości napotka smutny i przerażający epilog „nieszczęść cnoty”.
Czy pamiętacie, co na końcu stało się z Justyną?
Tłumaczenie: Redakcja Xportal.pl
Opublikowano pierwotnie w 1994 r. w piśmie „Moskowskaja Prawda”
Jeden komentarz