Rafał Sawicki: Grabież ziemi

30 kwietnia 2016 roku weszła w życie nowelizacja ustawy o obrocie ziemią, która była odpowiedzią na dobiegające końca, 12-letnie moratorium na handel polskimi gruntami rolnymi i jej celem jest zapobieżenie spekulacji na tym rynku. Nowe prawo stanowi, że nabywcą ziemi może być wyłącznie aktywny rolnik, który gospodaruje na polu nie przekraczającym 300 hektarów, posiadający zawodowe kwalifikacje farmera i zamieszkujący od minimum pięciu lat terytorium gminy, na której znajduje się co najmniej jedna z jego działek. Do zakupu gruntów rolnych uprawnieni są również krewni rolników indywidualnych, samorządy i związki wyznaniowe. To właśnie wyłączenie spod zakazu handlu tej ostatniej grupy wzbudza największe kontrowersje, co nie tylko dolewa oliwy do ognia szkodliwego społecznie antyklerykalizmu, ale również odwraca uwagę od meritum problemu, jakim jest szalejące w świecie zjawisko niekontrolowanego rabunku ziemi (ang. land grabbing). W tym też kontekście należy omawianą ustawę oceniać, a celem niniejszego tekstu jest przybliżenie go czytelnikowi.

Jednym z najważniejszych warunków strategicznego bezpieczeństwa państwa jest tzw. suwerenność żywnościowa. W pewnym uproszczeniu polega ona na prawu poszczególnych państw do nieskrępowanego kształtowania polityki rolnej w zgodzie z potrzebami społeczeństwa, jego kulturą i tradycyjną tkanką społeczną wsi wraz z jej odwiecznymi obyczajami, a także z poszanowaniem dla środowiska naturalnego na każdym etapie od jej wytworzenia do konsumpcji. Jej celem jest uzyskanie samowystarczalności w tej niezwykle wrażliwej sferze funkcjonowania społeczeństwa, zaś jej brak skazuje kraj na ryzyko związane z uzależnieniem od importu żywności. W ramach przykładu można wspomnieć katastrofalny w skutkach kryzys żywnościowy lat 2007-08, który doprowadził do klęski głodu i gwałtownych zamieszek w kilkudziesięciu krajach świata, m.in. w Meksyku, Bangladeszu, Egipcie, Kamerunie czy Pakistanie. To właśnie głód związany z wahaniami globalnych cen żywności uważa się za jedną z przyczyn tzw. arabskiej wiosny, z której efektami świat będzie się zmagał jeszcze przez długie lata.

Zagrożenia dla suwerenności żywnościowej mają rozmaity charakter, często niezależny od człowieka. Przykładem są kraje Zatoki Perskiej, które z powodu niekorzystnego klimatu nie są w stanie samodzielnie zapewnić sobie wyżywienia (jak zobaczymy poniżej, próbują one walczyć z tym problemem kosztem suwerenności żywnościowej innych państw). Istnieje również spore zagrożenie ze strony nowoczesnych technologii, z GMO na czele. Amerykańska firma Monsanto produkuje ziarna z tzw. genami terminalnymi, które – w przeciwieństwie do nasion naturalnych – po zasianiu nie dadzą plonów nadających się do ponownego zasiewu. Uzależnia to rolników od corocznych dostaw nasion od producenta, co wiąże się nie tylko z wynikającymi z renty monopolistycznej wyższymi kosztami, ale również stanowi śmiertelne zagrożenie na wypadek konfliktu politycznego danego państwa z krajem pochodzenia koncernu – czyli USA. Niemniej jednak w większości przypadków głównym zagrożeniem dla suwerenności żywnościowej jest globalny system kapitalistyczny, który sukcesywnie od kilku dekad stara się wtłoczyć ustrój rolny poszczególnych państw w struktury światowego rynku produktów spożywczych. Procesem tym zawiadują międzynarodowe organizacje w rodzaju Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego, a ich celem jest stworzenie „globalnego supermarketu”, w którym bogaty konsument z krajów zachodnich będzie mógł do woli wybierać spośród szerokiej palety produktów spożywczych z całego świata.

W jaki sposób liberalne elity chcą osiągnąć ten cel? Wachlarz środków jest dość szeroki, a w neoliberalnej nowomowie określany jest zbiorczo terminem „dostosowania strukturalnego”. Jednym z podstawowych jego narzędzi jest liberalizacja handlu, która w połączeniu z subwencjonowaniem farmerów w zamożnych krajach prowadzi do upadku rolnictwa w biedniejszych częściach świata. Najlepszym przykładem jest Meksyk, w którym po wprowadzeniu NAFTA rolnictwo popadło w głęboki kryzys, zmuszając miliony chłopów do zamieszkania w dzielnicach nędzy, przyłączenia się do gangów narkotykowych lub emigracji za Rio Grande. Nieliczni pozostali na miejscu i zatrudnili się w latyfundiach, ze wszelkimi tego socjologicznymi skutkami z biedą i alienacją na czele. Upadek drobnych gospodarstw stwarza agrarnym korporacjom okazję do przejmowania ziemi za bezcen. Aby było to możliwe, należy jeszcze stworzyć formalne ramy do swobodnego obrotu ziemią rolną, co w krajach rozwiniętych już od zarania kapitalizmu było priorytetem rodzącej się burżuazji. Węgierski uczony Karl Polanyi w swojej pracy pt. „Wielka transformacja” postawił tezę, że uczynienie ziemi towarem jest warunkiem sine qua non powstania wolnorynkowego kapitalizmu, podając za przykład politykę grodzenia ziemi we wczesnonowożytnej Anglii. Umożliwiło to angielskim wielmożom pierwotną akumulację kapitału poprzez masową hodowlę owiec, których wełna posłużyła jako surowiec do produkcji odzieży na eksport. Odbyło się to kosztem ludności wiejskiej, którą przemocą wyrzucano z ziemi ojców, gwałcąc przy tym prawo zwyczajowe i niszcząc więzi społeczne. Jak się przekonamy proces, który zajął na Wyspach Brytyjskich kilkaset lat, w dotkniętych neokolonializmem państwach trzeciego świata postępuje w zastraszająco szybkim tempie i z wykorzystaniem jeszcze bardziej brutalnych środków.

Dlaczego proces ten przebiega tak szybko? Odpowiedź tkwi w bezprecedensowej skali nierówności w poziomie bogactwa między państwami, co w połączeniu z relatywnie tanim transportem i technologiami konserwującymi płody rolne pozwala na wykorzystywanie różnic w cenach ziemi na korzyść bogatszych państw. Jak zauważa Jean Ziegler, ziemia w krajach zamożnych jest około 30-krotnie droższa od podobnej jakości gruntów w trzecim świecie. Elity bogatej Północy wykorzystują ten fakt do redukowania cen żywności na zachodnich rynkach, podobnie jak wykorzystują niewolniczą pracę robotników Bangladeszu czy Indii do minimalizacji cen odzieży i innych produktów przemysłowych, co przyczynia się do minimalizacji napięć społecznych w Europie czy Ameryce Północnej. Powstała w ten sposób iluzja dobrobytu legitymizuje system kapitalistyczny w oczach zachodnich społeczeństw, co utrudnia walkę z niesprawiedliwościami. Zjawisko to przybrało na sile po światowym kryzysie cen żywności w 2008 roku, kiedy to wiele bogatych państw podjęło decyzję o uniezależnieniu się od globalnego rynku spożywczego, by uniknąć zagrożeń związanych z trudnymi do przewidzenia wahaniami cen. Według raportu Banku Światowego już w 2010 roku zagraniczny kapitał kontrolował około 56 milionów hektarów gruntów rolnych na całym świecie. Zdaniem ekspertów z amerykańskiej National Academy of Sciences jest to nawet 100 milionów hektarów, co jest równe łącznej powierzchni Francji i Niemiec. Według wspólnego raportu uniwersytetów Wirginii i Mediolanu, z land grabbingiem zmagają się 62 państwa całego świata, z czego na Afrykę przypada 47% ogółu zawłaszczonych gruntów.

Z uwagi na swoje ekonomiczne, polityczne i społeczne zacofanie to właśnie Czarny Ląd jest najłatwiejszym celem neokolonialnej ekspansji, co dotyczy również branży rolnej. Jako przykład złodziejskiej prywatyzacji ziemi uprawnej można podać Sudan Południowy, który tuż po uzyskaniu w 2011 roku niepodległości sprzedał teksańskiemu trustowi agrarno-spożywczemu Nile Trading and Development Inc. 600 tysięcy hektarów, co stanowi 1% powierzchni państwa. Amerykanie zapłacili za te obszary 25 tysięcy dolarów, czyli całe trzy centy za hektar. Ogółem kraj ten przekazał w obce ręce ponad 4 miliony hektarów ziem uprawnych. Również Arabia Saudyjska jest bardzo aktywna w tym regionie Afryki. W 2012 roku saudyjska spółka Kamel Investments nabyła około 800 tysięcy hektarów ziemi w północno-wschodniej części Sudanu. O stopniu kolonialnej zależności niech świadczy fakt, że Saudyjczycy wynegocjowali całkowite zwolnienie z miejscowych podatków, a także wyłączenie zakupionego terytorium z jurysdykcji sudańskiego prawa. Do podobnych transakcji dochodziło również w Papui-Nowej Gwinei, Nigerii, Mali, Indonezji czy na Madagaskarze. Większość tych krajów cechuje się znacznym odsetkiem osób żyjących w niedożywieniu. Zdaniem ekspertów obecnie największym powodzeniem inwestorów cieszy się sawanna gwinejska, rozpościerająca się na obszarze dwudziestu państw Afryki, od Senegalu na zachodzie po Zambię na południowym zachodzie kontynentu. Obszar gruntów zdatnych do uprawy na tym terytorium szacuje się na 400 milionów hektarów. Oczywiście obecnie ziemie te nie są wykorzystywane w sposób wydajny z racji prymitywnego charakteru miejscowego rolnictwa, jednak charakter inwestycji zachodnich korporacji i obcych rządów nie sprzyja poprawie bytu tubylczej ludności.

Problem grabieży dotyczy również lasów. Zarejestrowana w Mozambiku spółka Chikweti Forests of Niassa zawarła ugodę z plemieniem Licole, na mocy której mogła założyć w lokalnych lasach monokulturowe plantacje sosny i eukaliptusa. W 2011 roku pracownicy korporacji poszerzyli strefę uprawy bez zgody tubylców. Człowiek nie koala, w eukaliptusie nie gustuje, więc w końcu doszło do gorących protestów. Całej sprawie dodaje smaczku fakt, że firma jest poddostawcą szwedzkiego Global Solidarity Forest Fund (GSFF), którego udziałowcami są między innymi holenderski fundusz emerytalny ABP, norweski fundusz kościelny OVF i należąca do Kościoła Szwecji diecezja Västerås. Zafiksowane na punkcie ochrony środowiska i praw człowieka kraje skandynawskie patrzą przez palce na tego typu nadużycia.

Zdawać by się mogło, że problem dotyczy wyłącznie krajów trzeciego świata, których prymitywna kultura polityczna nie pozwala na skuteczne przeciwstawianie się grabieży ziemi. Nic bardziej mylnego. Omawiane zjawisko dotyczy również lepiej rozwiniętych krajów Ameryki Południowej. Szczególnie wymowny jest przykład Argentyny, niegdyś należącej do grona najbogatszych państw świata. Kiedy jednak w kwietniu 1976 roku amerykański sekretarz stanu Henry Kissinger nakłonił juntę generała Jorge Videli do likwidacji przemysłu jako potencjalnego rozsadnika niepokojów społecznych o charakterze marksistowskim, lokalne elity kompradorskie zdecydowały się na zainwestowanie kapitału w produkcję rolną na eksport. Wiązało się to z wywłaszczeniem tysięcy rolników, którzy z braku pracy przenieśli się do robotniczych dzielnic największych miast, pogrążających się akurat w biedzie z powodu likwidacji miejsc pracy w zamykanych fabrykach. Proces ten nabrał jeszcze większego tempa w czasach neoliberalnych rządów Carlosa Menema i po kryzysie w 2001 roku, kiedy to międzynarodowe instytucje zażądały od Buenos Aires restrukturyzacji gospodarki w celu zwiększenia możliwości spłaty lawinowo rosnącego zadłużenia. Oznaczało to jeszcze większe nastawienie rolnictwa na eksport. Zdecydowano się na produkcję soi, przeznaczonej następnie na wyżywienie zwierząt hodowanych na pokarm dla bogacącej się klasy średniej Chińskiej Republiki Ludowej. Zdecydowano się zastosować modyfikowaną genetycznie wersję rośliny, cechującą się odpornością na herbicydy, dzięki czemu można było zastosować cieszący się złą sławą środek Roundup, zawierający rakotwórczy glifosat. Nietrudno się domyślić, że skutki były opłakane. Ten niegdyś „najbardziej europejski z latynoskich krajów” pogrążył się w nędzy, kilka milionów ludzi do dziś żyje w permanentnym niedożywieniu, a tysiące mieszkańców wsi choruje na nowotwory. Na stołecznym wysypisku śmieci dochodzi do bitew nędzarzy i policjantów o prawo do wygrzebywania resztek jedzenia ze stert odpadków. Jest to o tyle szokujące, że wedle szacunków opublikowanych przez argentyńskiego reportera Martina Caparrosa kraj ten, mając populację zbliżoną do Polski, jest w stanie wykarmić nawet 300 milionów osób. Jakkolwiek w przypadku Argentyny większość ziemi została zagrabiona przez miejscowe elity, to wciąż około 10% powierzchni rolnej kraju – szczególnie w regionie Patagonii – dostało się w ręce zagranicznych inwestorów. Rekordzistą jest tutaj włoska grupa Benetton, posiadająca około 1 miliona hektarów gruntów, zawłaszczonych z rąk Indian z plemienia Mapuche.

Podobny proces zachodzi również w Europie. Po wdaniu się w katastrofalny konflikt z Rosją, ukraińskie elity stanęły przed koniecznością osiągnięcia pilnego porozumienia z blokiem atlantystycznym, reprezentowanym przez instytucje pokroju Międzynarodowego Funduszu Walutowego. W zamian za pomoc finansową rząd w Kijowie zobowiązał się wprowadzić politykę radykalnych oszczędności w neoliberalnym duchu, osobiście nadzorowaną przez Leszka Balcerowicza, niekwestionowanego eksperta w tej materii. W cieniu tych reform ruszył proces wywłaszczania państwa z największego skarbu narodowego, jakim są słynące na cały świat żyzne czarnoziemy. Zadanie to z pewnością ułatwił fakt, że przeprowadzona w latach 30-tych ubiegłego wieku katastrofalna polityka kolektywizacji rolnictwa i „rozkułaczania” pozostawiła po sobie ślad w postaci poważnych zapóźnień w rozwoju ukraińskiego sektora rolnego. Jakkolwiek moratorium na sprzedaż ziemi minęło dopiero z początkiem 2016 roku, to już dwa lata wcześniej zagraniczne korporacje zaczęły nabywać położone nad Dnieprem grunty rolne. Było to możliwe za sprawą korupcji i luk w przepisach, dzięki którym obcy kapitał mógł praktycznie za bezcen dzierżawić ziemię na 49 lat. Jeszcze prostszym sposobem było kupowanie udziałów w przedstawicielach rodzimego agrobiznesu. Według opublikowanego w grudniu 2014 roku raportu Oakland Institute, zagraniczne korporacje były w posiadaniu 1,6 miliona hektarów ukraińskich gruntów, co stanowiło 5% krajowych zasobów. Nie ma żadnych wątpliwości, że po niedawnym zniesieniu ograniczeń proces ten raptownie przyspieszył. Wystarczy wspomnieć, że w lutym 2016 roku amerykański potentant Cargill ogłosił, że zamierza zainwestować 100 milionów dolarów w budowę terminala zbożowego w miejscowości Jużne pod Odessą. Docelowo ma on obsługiwać eksport około 7 milionów ton zboża.

Problem grabieży ziemi w Europie nie ogranicza się tylko do zapóźnionych w rozwoju sierot po Związku Radzieckim, ale również lepiej rozwiniętych państw byłego bloku wschodniego. Nawet wschodnie Niemcy padły ofiarą tego procederu. Po upadku komunizmu i zjednoczeniu kraju w 1990 roku nastąpił upadek kolektywnych gospodarstw rolnych LPG (niem. Landwirtschaftliche Produktionsgenossenschaft) ziemia rolna nie została rozparcelowana wśród indywidualnych rolników, ale w toku dobrze znanego również w Polsce procesu trafiła przeważnie w ręce byłych zarządców z ramienia partii. W wielu przypadkach dość długo leżała odłogiem, gdyż celem aparatczyków było sprzedanie jej z jak największym zyskiem. I rzeczywiście, z biegiem czasu znaleźli się nabywcy, głównie wśród zachodnioniemieckich korporacji. Spekulacja ziemią stała się szczególnie lukratywna za sprawą splotu kilku okoliczności – rekordowo niskich stóp procentowych, zastoju na rynkach finansowych, wzrostu popytu na biopaliwa i istnienia systemu unijnych dopłat do rolnictwa, gwarantującego napływ gotówki przez co najmniej siedem lat. W świetle powyższych faktów należy uznać, że swoboda handlu gruntami rolnymi sprawiła, że wschodnioniemieckie rolnictwo – niegdyś fundament potęgi pruskiej państwowości – nie miało szans na odrodzenie po półwieczu komunistycznego eksperymentu z kolektywizacją. Podobnie wyglądała sytuacja na Węgrzech, w Bułgarii i Rumunii. W tym ostatnim kraju zagraniczni inwestorzy kontrolują co najmniej 800 tysięcy hektarów gruntów, co stanowi 8% ziemi rolnej kraju. Via Campesina, międzynarodowa organizacja zrzeszająca rolników indywidualnych, twierdzi bez ogródek, że Wspólna Polityka Rolna jest katalizatorem kolonizacji wschodnioeuropejskiego rolnictwa.

Mimo wspomnianego na wstępie moratorium, proces ten nie ominął również naszego kraju, ze szczególnym natężeniem na terenach wchodzących dawniej w skład PGR-ów. W 1991 roku Agencja Nieruchomości Rolnych uzyskała 4,7 miliona hektarów gruntów, które następnie w rozmaity sposób dostały się w ręce zagranicznych inwestorów. Zachodni agrobiznes, przeważnie brytyjskiego, holenderskiego, amerykańskiego lub duńskiego pochodzenia, wykorzystał luki w przepisach, by zawładnąć sporymi połaciami polskiej ziemi. W tym celu rejestrowano „polskie” spółki z zagranicznym kapitałem lub uciekano się do metody „na słupa”. W efekcie tego oficjalne dane zupełnie rozmijają się z rzeczywistością. Według danych ANR dla województwa zachodniopomorskiego, w rękach zagranicznych koncernów znajduje się zaledwie 22 tysięcy hektarów, podczas gdy według organizacji zrzeszających indywidualnych rolników może to być nawet 400 tysięcy hektarów, które następnie miały być oficjalnie wykupione po zniesieniu moratorium. Zawłaszczanie polskiego rolnictwa nie ogranicza się do gruntów rolnych. Podczas przeprowadzonej w lipcu 2016 roku sejmowej konferencji na temat TTIP jeden z aktywistów ujawnił, że znana już nam korporacja Cargill kontroluje obecnie 80% central nasiennych w kraju, co za sprawą przejęcia jednego z ogniw łańcucha produkcji rolnej stanowi poważne zagrożenie dla suwerenności żywnościowej kraju. Fakt, że informacja o takim znaczeniu dla strategicznego bezpieczeństwa państwa zupełnym przypadkiem trafiła do opinii publicznej, może jedynie budzić głębokie zaniepokojenie. Problem grabieży ziemi w Polsce może się zaostrzyć w sytuacji, gdy amerykańskie i brukselskie elity przeforsują wspomniany wyżej TTIP. Brak barier celnych doprowadzi polskich rolników na skraj bankructwa, co zmusi ich do sprzedaży gruntów zachodnim inwestorom. Podzielą tym samym los swoich meksykańskich kolegów po fachu, z katastrofalnymi skutkami dla całego społeczeństwa.

Podsumowując niniejszy tekst należy zauważyć, że problem grabieży ziemi jest kluczowym zagrożeniem dla współczesnych państw, a jego globalny charakter wymaga globalnych rozwiązań. Jednakże brak skutecznych instytucji o międzynarodowym zasięgu sprawia, że poszczególne rządy muszą na własną rękę podejmować się działań mających na celu zabezpieczenie suwerenności żywnościowej. Dlatego też jakakolwiek ustawa mająca na celu uregulowanie obrotu gruntami rolnymi powinna być oceniania przez pryzmat tego właśnie zagadnienia. W przeciwnym wypadku publiczna debata na jej temat zostanie ograniczona do bezpłodnych połajanek między ludźmi, których intelektualne horyzonty zakreśla perspektywa najbliższych wyborów, nie zaś dbałość o pojmowany długoterminowo interes narodowy, zagrożony gwałtownymi zmianami w ramach procesu globalizacji.

Rafał Sawicki

grabbing

2 komentarze

Leave a Reply