Henryk Wroński: Generał Luna i skradziony miecz

Wśród „Trzydziestu sześciu strategii”, których autorstwo tradycja przypisuje Zhuge Liangowi – żyjącemu w Epoce Walczących Królestw kanclerzowi państwa Shu – znajduje się rada „zabij pożyczonym mieczem.”  Przeciw potężnemu wrogowi należy skierować siłę jego sojuszników lub posłużyć się nią samą dla zadania ciosu. Poniższy tekst poświęcony jest niedawnej próbie zastosowania tej zasady na polu walki z imperializmem kulturowym Stanów Zjednoczonych.

Już Lenin słusznie zauważył, że najważniejszą z punktu widzenia polityki sztuką jest kino.  Jego masowość i łatwość, z jaką wpływa na emocje odbiorcy predestynują je do propagowania zgodnych z intencjami politycznymi postaw i wartości. Nawet dziś wielkie wrażenie wywierają dzieła Leni Riefenstahl czy Siergieja Eisensteina.  Prawdziwe mistrzostwo w tej dziedzinie osiągnęli także Amerykanie, szczególnie na polu zrealizowanych z rozmachem filmów wojennych. Nietrudno identyfikować się z bohaterami (zawsze „naszymi” i pozytywnymi) prowadzącymi heroiczną walkę z wrogiem (zawsze „innym” i złym) w czarno-białych wojennych realiach, którzy zawsze dzięki poświęceniom, odwadze i duchowi patriotyzmu ostatecznie odnoszą zwycięstwo. Choć sama wojna może być ukazana jako niesłuszna i niesprawiedliwa, żołnierz amerykański zawsze stoi po stronie dobra, dąży do ocalenia człowieczeństwa w nieludzkich warunkach („Pluton”) nawet przypadki okrucieństwa tłumaczyć można okolicznościami, w których znalazł się nie ze swojej winy („Czas Apokalipsy”).  Co więcej, szczególnie w filmach stanowiących rozliczenie z wojną wietnamską ofiary i kaci są zrównywani poprzez ukazanie tragicznych, złamanych przez wojnę, wykorzystanych i porzuconych przez własny kraj  postaci weteranów („Urodzony czwartego lipca”, „Forrest Gump”).

Wróg to najczęściej masa identycznie wglądających żołnierzy pozbawionych indywidualnych cech i własnych motywacji.  Doskonale nadają się do upostaciowania Zła – niemieckich nazistów, komunistów wietnamskich, Japończyków podpalających Azję. Zło zawsze jednak zostaje pokonane przez dzielnych chłopaków kroczących pod gwiaździstym sztandarem. Nie trzeba pokazywać, co następuje dalej – Pax Americana, demokracja, cola i hamburgery. Bóg jest w swoim niebie, Ameryka na ziemi – wszystko w porządku ze światem.  A gdyby ktoś skradł hollywoodzki miecz i ukazał Jankesów jako najeźdźców i zbrodniarzy, sprawiając, że widz będzie dopingował ich wrogów? Dokonał tego Jerrold Tarog w zrealizowanym w 2015 r. dramacie historycznym „Heneral Luna” – najdroższym filmie w historii Filipin, który okazał się sukcesem kasowym, zdobył liczne krajowe nagrody i -jeśli wierzyć internetowym komentarzom – obudził w wielu widzach uczucia patriotyczne i refleksję nad przeszłością i teraźniejszością ich kraju.

Film opowiada autentyczną historię generała Antonia Luny (1866-99), wykształconego w Europie szefa sztabu sił zbrojnych Republiki Filipińskiej, bohatera wojny filipińsko-amerykańskiej. Konflikt ten nie jest szczególnie znany, lecz z perspektywy czasu wydaje się niezwykle ważny, jako pierwsza imperialistyczna wojna Stanów Zjednoczonych.  Amerykanie toczący na Kubie i Filipinach wojnę z Hiszpanią początkowo posłużyli się pomocą niepodległościowego rządu Emilia Aguinaldo, ale nie zamierzali tolerować niezależnego od siebie ośrodka władzy. Szybko rozpoczęli kampanię przeciwko Filipińczykom, starając się w pełni zapanować nad archipelagiem. Okupację charakteryzowała wyjątkowa brutalność – mordy, gwałty, czystki, których ofiarami padała cała ludność niektórych obszarów, obozy koncentracyjne, gdzie choroby i głód zbierały obfite żniwo. W 1902 r. Aguinaldo poddał się Amerykanom i z otrzymanymi od nich pieniędzmi udał się na emigrację. Cztery lata później powieszono prezydenta Republiki Tagalog – Macaria Sakaya, wokół którego zebrali się najbardziej nieprzejednani zwolennicy niepodległości. Walka ostatecznie zakończyła się w 1913 r., po pokonaniu ostatnich niedobitków sił zlikwidowanego Sułtanatu Sulu na południu kraju. Imperialistyczna krucjata w imię wolności i demokracji pochłonęła  po stronie filipińskiej około 250 tysięcy ofiar. Kraj, jeśli nie liczyć istniejącej pod auspicjami Japonii Drugiej Republiki z lat 1943-45, do dziś pozostaje pod amerykańską kontrolą, najpierw jako quasi-niezależna wspólnota, a od 1945 r. niezależna republika, politycznie i militarnie ściśle związana z USA.

„Heneral Luna” przedstawia historię heroicznego zrywu w obronie dopiero co wywalczonej niepodległości. Film zaczyna się w dniach poprzedzających wybuch walk z Amerykanami. Luna i jego zwolennicy nie mają złudzeń co do zamierzeń USA i chcą przygotować się do nowej wojny. Jednak w rządzie silne poparcie mają plany związania przyszłości z Ameryką, nawet za cenę utraty suwerenności. Prezydent zwleka z decyzją. Wybucha konflikt. Generał Luna stara się stawiać opór najeźdźcy.  Zadanie okazuje się niezwykle trudne ze względu na niesubordynację żołnierzy i oficerów, tendencje kapitulanckie w rządzie i przedkładanie interesów osobistych, regionalnych i ekonomicznych nad los ojczyzny, zarówno przez polityków, jak i część korpusu oficerskiego. Mimo przeciwności Lunie udaje się zorganizować dość skuteczną obronę. W chwili, gdy otrzymuje wieść o nominacji na stanowisko premiera, wydaje mu się, że nie wszystko jeszcze stracone. Jednak zamiast stanowiska czeka go śmierć w zamachu zaaprobowanym przez prezydenta Aguinaldo, który następnie przewodniczy uroczystemu pogrzebowi swojego najlepszego dowódcy. Mordercy generała niosą jego trumnę, nawet nie zmywszy z szabel jego krwi. Wojny nie da się już wygrać.

Choć fabuła wydaje się prosta, a zakończenie znane jest od samego początku, film zrealizowano w sposób wciągający. Potrafi zainteresować widza i nie pozostawia go obojętnym.  Duża w tym zasługa aktorów, szczególnie wcielającego się w rolę tytułową Johna Arcilli. Ukazuje on generała jako postać wielowymiarową – Luna jest jednocześnie żarliwym patriotą stawiającym dobro kraju ponad osobistym szczęściem, sprawnym dowódcą lubianym przez żołnierzy, ale także wybuchowym, niekiedy okrutnym cholerykiem, w każdych okolicznościach przekonanym o swojej słuszności.  Także Filipińczycy nie są pokazani w sposób wyidealizowany, film oskarża ich samych – z ich krótkowzrocznością, wygodnictwem, kunktatorstwem i brakiem gotowości do poświęceń – o przegranie wojny. Motywem przewijającym się przez cały film jest flaga republiki – coraz bardziej potargana i zakrwawiona, wreszcie porwana kulami i strawiona przez ogień. „Heneral Luna” w jednoznaczny sposób pokazuje rolę Amerykanów – w jednej z początkowych scen widzimy mordy, grabieże, gwałty i podpalenia dokonywane przez Jankesów, czemu towarzyszy czytany z offu fragment niesławnego eseju „Manifest Destiny”, ukazującego wyjątkowość i ekspansję USA jako konsekwencję łaski Opatrzności i przedstawiającego Amerykanów jako swoisty naród wybrany (wypada dodać, że prawdopodobnie przez Mammona).  Przesłanie to zostaje jednak dostarczone w formie, która słusznie kojarzy się z najlepszymi przykładami hollywoodzkiego kina historycznego w rodzaju „Braveheart”. Wyrazisty i, co ważne, autentyczny bohater, wielka historia, wojna i sceny batalistyczne, odrobina romansu, szczypta humoru, możliwie wierne odtworzenie ówczesnych strojów, uzbrojenia i realiów życia sprawiają, że „Generała” ogląda się znakomicie.

Film nie jest jednak wolny od wad. Dobrze zrealizowane sceny batalistyczne, czy nakręcona jednym ujęciem sekwencja retrospekcji głównego bohatera kontrastują ze statycznymi i słabo oświetlonymi scenami we wnętrzach, przywodzącymi na myśl niskobudżetowe realizacje teatru telewizji. Użyte we wspomnianych scenach wewnętrznych dekoracje także niezbyt pasują do znakomicie zrealizowanych charakteryzacji czy kostiumów. Odtwórcy ról oficerów amerykańskich są mało wiarygodni i ich postaci i dialogi sprawiają wrażenie komiksowych i przerysowanych. Wady nie przeszkadzają jednak w uznaniu „Generała” za film godny polecenia.

Należy się cieszyć, że hollywoodzki język kina może być wykorzystany do ukazania historii walki przeciwko imperium, które go stworzyło, a „Trzeci Świat” potrafi użyć go do ukazania globalnej publiczności swoich bohaterów. Miejmy nadzieję, że filmy takie jak „Heneral Luna” czy wenezuelski „Libertador” to dopiero początek antyimperialistycznej „dywersji w świecie popkultury”.

A Filipiny? Czy wybuchowy, niekiedy brutalny i działający na granicy prawa, nieprzejednany wróg obcego panowania Antonio Luna nie przypomina trochę pogardzającego liberalną koncepcją „praw człowieka”, wysyłającego szwadrony śmierci przeciw narkotykowym dilerom i nazywającego Baracka Obamę sukinsynem prezydenta Rodriga Duterte? Prawdziwa suwerenność i wyrzucenie z kraju ostatniego amerykańskiego żołnierza byłoby spełnieniem marzeń, za które Luna oddał życie. Być może jego walka po ponad stu latach zostanie doprowadzona do końca.

Henryk Wroński

john_arcilla_antonio_luna

Jeden komentarz

Leave a Reply