Ferdynand Ossendowski: Aharta

Od Redakcji: Wiadomości o sekretnym, podziemnym świecie, zamieszkanym przez zaawansowaną cywilizację, rządzoną przez tajemniczego Władcę Świata, po raz pierwszy przedostały się do zachodniej świadomości dzięki wydanej pośmiertnie książce Alexandra Saint-Yves d’Alveydre’a pt. „Misja do Indii”. Jednak legenda o Aharcie (również Agharta, Agarttha, Agartha itp.) zyskała szeroki rozgłos dopiero po opublikowaniu beletryzowanego dziennika podróży „Przez kraj ludzi, zwierząt, bogów”, autorstwa wybitnego polskiego podróżnika Ferdynanda Ossendowskiego (1876-1945), który opisywał w nim swoją brawurową ucieczkę z targanej rewolucją bolszewicką Rosji. Jej trasa biegła przez Mongolię, w której usłyszał plotki o królestwie Władcy Świata, który to, gdy nadejdzie właściwy czas, wyruszy z podziemi, by oczyścić Ziemię z panującej na niej postępującej degeneracji, zniszczyć materializm i przywrócić religii należne jej miejsce oraz ustanowić nową Złotą Erę w historii ludzkości. Ossendowski, zaintrygowany opowieściami lamów, postanowił dowiedzieć się czegoś więcej o Aharcie, czego owocem są rozdziały, które przedrukowujemy poniżej.

Historia Ossendowskiego wywołała niemało kontrowersji, a wielu komentatorów zarzuciło mu, że sfabrykował te fragmenty, dokonując plagiatu właśnie z książki Saint-Yves d’Alveydre’a. Wśród najgłośniejszych krytyków wyróżniał się Marco Pallis, brytyjski tradycjonalista i buddysta, znawca zarówno nauk Buddy, które interpretował w sposób perennialistyczny, jak i Tybetu, centrum tej odmiany buddyzmu mahajany, która wyznawana jest także w Mongolii. On sam nigdy nie słyszał opowieści o tajemniczym podziemnym królestwie, kwestionował, dlaczego mongolscy lamowie mieliby powierzyć ten sekret akurat Ossendowskiemu, katolikowi i człowiekowi zachodu, oraz jawnie oskarżał podróżnika o dokonanie plagiatu.

Jednak Ossendowski został wzięty w obronę przez samego Rene Guenona (1886-1951), twórcę szkoły perennialistycznej. Guenon w sposób jednoznaczny wyraził swoją ufność w opowieści Ossendowskiego na słynnej francuskiej debacie, w której oprócz dwóch autorów, brał udział jeszcze francuski jezuita Jacques Maritian (1882-1973), a także poświęcił tematowi Władcy Świata całą książkę zatytuowaną „Le Roi du Monde”, wydaną w 1927. W książce tej zauważa on, że motyw  Agartthy (pisownia Guenona) nie jest nieznany nie tylko we wschodniej, ale też i zachodniej myśli religijnej, choć oczywiście opisywany jest różnymi nazwami. Pomimo to Władca Świata obecny jest w legendach o Graalu, w hinduskiej i buddyjskiej myśli eschatologicznej, a nawet w Biblii. Dla Guenona  Agarttha jest symbolem wspólnego dla wszystkich religii najwyższego centrum inicjacyjnego, miejsca będącego źródłem Tradycji Pierwotnej, z której wywodzą się wszystkie prawdziwe religie współczesnego świata, zaś Władca Świata, wraz z dwoma współkrólami Agartthy, symbolizują całą materialną organizację Kosmosu. Podobieństwa w opisie Agartthy Ossendowskiego i Saint-Yves d’Alveydre’a tłumaczył tym, że obaj za informatorów mieli wyznawców buddyzmu tybetańskiego.

Dla Guenona mit Agartthy był kluczowy dla tradycyjnego odrodzenia Zachodu, z uwagi na doniosłość wiedzy, którą przekazuje. Nie tylko ostrzega przed nadchodzącą karą za odejście od wartości Tradycji, eschatologicznej katastrofie, która czeka na nas pod koniec Kali Jugi, ale także o tym według jakiego wzoru i jakich wartości powinny zostać przebudowane europejskie społeczeństwa, by mogły funkcjonować w zgodzie z Tradycją. Jednak Agarttha nie ma znaczenia wyłącznie symbolicznego. Jest to prawdziwe centrum inicjacyjne, ukryte wraz z początkiem Kali Jugi, przechowujące świętą naukę Tradycji Pierwotnej i w sposób tajemny wpływające na losy świata.

W jakim celu mongolscy lamowie przekazali tak wielką tajemnicę Ferdynandowi Ossendowskiemu, który na kartach swojej książki nie kryje, jako katolik, swojego sceptycznego stosunku do buddyzmu? W świecie Tradycji nic nie dzieje się przez przypadek. Rene Guenon traktuje to jako celowe działanie reprezentantów podziemnego królestwa. Ossendowski miał być posłańcem Władcy Świata dla Zachodu, ostatnim przypomnieniem, że bez powrotu do Tradycji czeka nas katastrofa. Tym bardziej interesujące wydają się przepowiednie, które polski podróżnik opisał w swojej książce, a które powoli spełniają się na naszych oczach. Europa, przygnieciona materializmem i napływem ludzi półksiężyca, umiera na naszych oczach. To, czy Władca Świata jest już w drodze, pozostaje kwestią otwartą. (Tomasz Weber.)

XIX.

„WŁADCA ŚWIATA.“

 — Stój — szepnął pewnego razu stary Mongoł-przewodnik, gdyśmy na wielbłądach przebiegali stepy około Cagan-Łuka. — Stój.
Mongoł z jakimś religijnym strachem ześlizgnął się ze swego wielbłąda, a ten uklęknął bez żadnego rozkazu. Mongoł złożył ręce przed twarzą. Obracając się na cztery strony świata, szybko powtarzał:
— „Om! Mani padme, Hung!“
Reszta Mongołów natychmiast zatrzymała wielbłądy i konie i rozpoczęła modlitwę.
— Co się stało? — myślałem ze zdumieniem, widząc przed sobą zieloną, wiosenną trawę, niebo bez śladu obłoków i powietrze nieruchome, jak gdyby śpiące w łagodnych promieniach zachodzącego słońca.
Mongołowie długo stali, zatopieni w modlitwie, wreszcie zaczęli coś szeptać do siebie, następnie zaś umocowali siodła i wory i ruszyli dalej.
— Czy widziałeś — spytał mnie stary przewodnik — jak trwożnie strzygły uszami nasze wielbłądy, jak tabuny koni stały na wzgórzu z podniesionemi, przerażonemi głowami i jak, przycisnąwszy się do ziemi, leżały stada owiec? Czyś zauważył, że nie latały ptaki, nie biegały imurany i szczury? Wszystko się zatrzymało, wszystko słuchało w trwodze!… Powietrze zlekka drgało i niosło zdaleka pieśń dźwięczną, a przenikającą do duszy człowieka, zwierza i ptaka. Niebo i ziemia przestały oddychać. Wiatr ustał nagle i słońce zatrzymało się w swym biegu. W takiej chwili nieruchomieją skradający się do stada wilk i ryś; przerywa swój szybki bieg stado przestraszonych „dżereni“[1]; wypada nóż z rąk pastucha, zamierzającego zarżnąć barana lub wołu; świstaki nie ryją swych nor; krwiożerczy gronostaj nie napada na śpiącą salgę[2]; bez ruchu pozostają na firmamencie zasłuchane księżyc i gwiazdy. Wszystko w zachwycie i trwodze modli się, oczekując wyroku! Tak było przed chwilą. W swojej dalekiej, skrytej pod ziemią świątyni „Władca Świata“ modlił się i pytał Boga o losy wszystkich ludów ziemi…
Tak opowiadał mi stary Mongoł, prosty pastuch, przewodnik i myśliwy…
Ludzie starzy na rzece Amył opowiadali mi słyszaną od dziadów legendę o Mongołach, którzy, skrywając się przed hordami Dżengiza, weszli do podziemi „Władcy Świata“. Sojot pokazał mi w pobliżu jeziora Nogan-Kul jaskinię, która miała być wejściem do państwa podziemnego…
Przez tę jaskinię podobno dotarł do „Władcy Świata“ jakiś zbłąkany myśliwy sojocki i, powróciwszy, zaczął w zachwycie opowiadać, co widział, lecz lamowie obcięli mu język, aby milczał i nie bluźnił. W głębokiej starości myśliwy powrócił do krainy podziemnej, której wspomnienie rozpromieniało jego ciężkie, surowe życie nomada.
Szczegółowsze wiadomości słyszałem o „Władcy Świata“ od Dżełyb-Dżamsrap-Hutuhtu w Narabanczi-Kure; napomykał też o nim Tuszegun-Lama; w chwilach uniesienia wspominali o nim „Żywy Buddha“ i baron Ungern…
Zacząłem robić pewne kroki dla zbadania tej legendy.
Przyboczny lama — gelong księcia Czułtun-Bejle, mnich uczony i oczytany, prosząc o tajemnicę, opowiedział mi o państwie podziemnem.
— Na ziemi wszystko jest zmienne — mówił — ludy, nauka, wiara i moralność. Ileż to znikło wielkich państw i wspaniałych kultur? Bez zmiany pozostaje tylko zło, broń złych duchów. 60 000 lat temu jeden człowiek święty z całem swojem plemieniem ukrył się w podziemiach, w nieznanych, olbrzymich jaskiniach i nigdy już nie zjawił się na powierzchni ziemi. Wielu ludzi bogobojnych zwiedzało te podziemia. Byli tam Sakkya-Muni[3], Paspa, był sułtan Baber. Gdzie jest to miejsce, tego nikt nie wie ściśle. Jedni powiadają, że w Indjach, inni, że w Afganistanie. Mieszkańcy podziemi rządzą się takiemi prawami, przy których zbrodnie i grzech są niemożliwe. Wszyscy ludzie są zabezpieczeni od złego. Nauki kwitną, i nie grozi im zanik, jak to się zdarza na ziemi. Dlatego ludność podziemi doszła do wysokiej wiedzy. Teraz jest to już całe olbrzymie państwo… miljony ludności… Na ich czele stoi „Władca Świata“, który panuje nad wszystkiemi siłami wszechświata, czyta w duszach ludzi i zna ich losy. Kieruje on niewidzialnie życiem i polityką 800 miljonów ludzi, którzy na pierwsze jego wezwanie uczynią wszystko, czego on zażąda…
W tem miejscu książę Czułtun-Bejle dodał:
— Jest to państwo Aharty. Rozciąga się ono przez wszystkie podziemia świata. Słyszałem jednego uczonego „kanpo“ z Chin, opowiadającego, że podziemia Ameryki są zamieszkane przez lud starożytny, który ukrył się pod powierzchnią ziemi. Temi podziemnemi ludami rządzą obrani królowie, którzy najwyższą władzę i kierownictwo przyznają „Władcy Świata“. Czyż jest w tem coś dziwnego? Czyż wy, Europejczycy, nie wiecie, że w oceanie Zachodu była olbrzymia ziemia, która znikła w otchłani wraz z miastami i ludźmi? Znikała jednak stopniowo. Ludzie więc potrafili uratować się przechodząc do podziemi. W głębi jaskiń pała osobliwy ogień, przy świetle którego proso i jarzyny wydają obfite urodzaje, a życie staje się długie i bezbolesne. Jeden stary bramin buddyjski z Nepalu odbył z rozkazu bogów podróż do Siemu[4], gdzie spotkał rybaka, który długo płynął z nim morzem, aż dopłynęli na trzeci dzień żeglugi do wyspy. Tu bramin widział tubylców o dwóch językach, któremi mogli mówić naraz z dwoma ludźmi mową różnych narodów. Pokazano mu tam dziwne, niewidziane nigdy na ziemi zwierzęta: żółwie o 16 nogach, olbrzymie węże, posiadające smaczne mięso, ptaki z zębami ryb. Ci dziwni ludzie opowiedzieli podróżnikowi, że wyszli z Aharty wraz ze zwierzętami.
Lama-Turgut, człowiek mądry i bogobojny, który jechał ze mną z Urgi do Pekinu, znał jeszcze więcej szczegółów o państwie Aharty.
— Mieszkańcy Aharty są to ludzie uczeni, posiadający wysokie stopnie magiczne. Nie możemy sobie nawet wyobrazić całej głębi ich wiedzy! Stolica Aharty jest otoczona miastami, zamieszkanemi przez wysokich kapłanów, przypomina zaś Lhassę w Tybecie, gdzie stolica Dalaj-Lamy czyli Potala, jest szczytem góry, złożonej z klasztorów i świątyń. Tron „Władcy Świata“ otaczają miljony przeistoczonych duchów i bogów. Są to święci „pandita“. Pałac „Władcy“ otaczają domy potężnych przez swoją moc magiczną „goro“, którzy władają siłami ziemi, nieba, piekła i wody. W ich ręku życie i śmierć ludów. Oni mogą wysadzić w powietrze połowę naszej ziemi, osuszyć morze, stepy zmienić w ocean, a góry rozsypać w piasek pustyni. Na ich rozkaz wyrastają drzewa i kwiaty; starcy stają się młodzieńcami; umarli zmartwychwstają. „Goro“ mkną wąskiemi, podziemnemi szczelinami na nieznanych nam wozach przez olbrzymie jaskinie, oblane tajemniczemi, zachwycającemi promieniami; wznoszą się na niebotyczne szczyty i zwiedzają otchłań ziemi. Błogosławiony Sakkya Muni znalazł na szczycie jednej góry tablicę kamienną z napisem, który potrafił odczytać dopiero w głębokiej starości, i potem dotarł do Aharty, skąd przyniósł ludziom zaledwie okruszyny wiedzy wielkiej i tajemniczej.
— We wspaniałym pałacu z połyskującego kryształu przebywają ci, którzy, pozostając nieznani, rządzą wszystkimi szlachetnymi i bogobojnymi ludźmi. „Władca Świata“, czyli „Wielki Nieznany“, lub Brahytma, może widzieć Boga i odzywać się do Niego tak, jak ja mówię do pana. Brahytma ma dwóch pomocników: Mahytma, który zna cel przyszłych wypadków, i Mahynga, kierującego przyczynami tych wypadków.
Święci „goro“ badają świat widzialny i niewidzialny i jego siły. Najuczeńsi z nich, zbierają się czasami na naradę magiczną, wysyłają gońców w takie dziedziny, do których nigdy nie docierał rozum i wzrok ludzki. Jeden z Taszy-Lamów, który żył przed 850 laty, w taki sposób opisuje ten obraz:
— „Goro“ kładą swoje ręce na wybranego i usypiają go. Obmywszy jego ciało wodą z magicznemi trawami, czyniącemi ciało ludzkie nieczułem na ból i twardszem od skały, owijają je w tkaniny magiczne ze znakami Zodjaku, mocno zawiązują i rozpoczynają modły do Boga. Śpiący leży z otwartemi oczyma i uszami, widząc, słysząc i pamiętając wszystko. Następnie podchodzi do niego goro i patrzy mu w oczy potężnym, rozkazującym wzrokiem. Powoli ciało odrywa się od ziemi, staje się przezroczyste, zdolne przebijać sklepienia jaskiń podziemnych i znika. Goro siedzi, nie odrywając oczu od oddalającego się gońca Aharty, i kieruje jego lotem. Niewidzialne, świetlane nici łączą goro z gońcem. Goro i pandita wysyłają gońców w przestrzenie, oddzielające gwiazdy, a ci obserwują życie i zjawiska innych światów, poznają nieznane ludy i ich losy, słuchając ich mowy i czytając ich księgi. Inni gońcy wstępują w płomień, buchający ze środka ziemi i widzą tam istoty ognia, szybkie i złe, stale walczące, roztapiające i kujące metale w niedosiężnych głębiach ziemi, nagrzewające wodę dla gorących źródeł, którą następnie wylewają na ziemię przez wierzchołki pustych, roztopionych w środku szczytów górskich. Niektórzy gońcy mkną pośród niepostrzeżenie chybkich, drobnych, jak pyłek, przezroczystych istot powietrza, przenikają tajemnice ich istnienia i cel ich życia, lub pływają w morzach i poznają świat mądrych istot wody, roznoszących ciepło po ziemi i rodzących wiatry i burze. W Erdeni-Dzu był niegdyś pandita-hutuhtu, przybyły z Aharty. Umierając, przekazał wiernym to, co widział i słyszał, gdy, pokorny woli goro, przebywał na czerwonej gwieździe wschodniej, pływał w oceanie, pokrytym lodem, i wirował pośród istot podziemnego płomienia.
Takie opowieści słyszałem nieraz w jurtach mongolskich, w koczowiskach książąt i w klasztorach lamaickich. Opowiadano to głosami poważnemi, nie dopuszczającemi wątpliwości..
— Tajemnica…

XX.

WIELKIE MISTERJA „WŁADCY ŚWIATA“

 W czasie pobytu mego w Urdze, w atmosferze nieustającego nigdy krwawego misterjum, usiłowałem w tym ośrodku buddyzmu znaleźć jakieś wskazówki co do „Władcy Świata“. Oczywiście, najwięcej mógłby opowiedzieć sam „Żywy Buddha“, zwróciłem się więc do niego z prośbą, aby to uczynił. Przy pierwszych moich słowach stary dostojnik szybko zwrócił ku mnie głowę, a jego nieruchome, niewidome oczy zatrzymały się na mnie z wyrazem trwogi i podejrzenia. Mimowoli umilkłem. Długo trwało milczenie, poczem arcykapłan lamaicki ciągnął dalej swoją mowę, dając mi do zrozumienia, iż nie ma zamiaru poruszać tego tematu.
Oprócz mnie w gabinecie „boga“ było dwóch oficerów burjackich, sekretarz i bibljotekarz „Bogdo“. Na twarzach obecnych zauważyłem ogromne zdumienie i przestrach, spowodowane moją wzmianką o tej tajemnicy najgłębszej. Lecz spostrzeżenia te jeszcze bardziej podniecały moją ciekawość.
Opuszczając gabinet „Żywego Buddhy“ spotkałem lamę-bibljotekarza, który wyszedł przede mną. Poprosiłem go o zaprowadzenie mnie do książnicy i w czasie oględzin uciekłem się do sztuki dyplomatycznej.
— Czy czcigodny lama wie — spytałem głosem obojętnym — iż pewnego razu zdarzyło mi się być w drodze w momencie, gdy „Władca Świata“ mówił do „Wielkiego Boga“, i wtedy wyraźnie uczułem majestat tej chwili?
Ku wielkiemu memu zdziwieniu lama spokojnie odparł:
— Uważam, że buddyzm i lamaizm napróżno ukrywają przed ludzkością tę tajemnicę. Przecież wieść o istnieniu najświętszego i najpotężniejszego człowieka, o błogiem państwie, o wielkiej świątyni najwyższej wiedzy — to taka pociecha w naszem ciężkiem i smutnem życiu! Ukrywać tę pociechę przed ludźmi jest grzechem!
Bibljotekarz długo szperał na półkach z foljałami i zwojami bibuły, aż wreszcie wyjął jedną księgę i zaczął uważnie przewracać karty.
— Niech pan posłucha! — szepnął. — „Przez cały rok „Władca Świata“ kieruje pracami pandita i goro w Aharty. Czasami, w chwilach jemu tylko znanych, oddala się donajgłębszej świątyni, gdzie w trumnie z czarnego agatu złożone są balsamowane zwłoki poprzedniego władcy. Gdy do tej zawsze ciemnej jaskini wchodzi Brahytma, na ścianach zapalają się znaki ogniste, na grobie zjawia się płomienny język. Natychmiast ukazuje się przy zwłokach czarna postać najstarszego goro z zasłoniętą twarzą i z rękami, ukrytemi pod płaszczem. Ten goro nigdy nie ukazuje swego oblicza i głowy, bo jest to głowa szkieletu o żywych oczach i mówiącym języku. Włada on możnością łączenia się z duszami zmarłych, a nosi imię „Marzy“, co znaczy „książę śmierci“…
Władca świata zaczyna się modlić, później zaś zbliża się do grobu i wyciąga do niego ręce. Wówczas znaki ogniste wznoszą się wyżej. Płomienie na ścianach i sklepieniach jaskini gasną i znowu się zapalają, przeplatają się i drżą, tworząc znaki tajemniczej pisowni „Wa-Ten“. Z trumny zmarłego władcy zaczynają wypływać i drgać w powietrzu strugi światła przezroczystego, ledwo dostrzegalnego. Są to myśli zmarłego. Po chwili postać żyjącego „Władcy“ spowita jest temi strugami, a znaki ogniste układają inne wyrazy, mówiące o woli Boga. Brahytma w takiej chwili łączy się niewidzialnemi więzami z duszami ludzi, którzy mają wpływ na losy i życie całej ludzkości: królów, chanów, arcykapłanów, wodzów i uczonych: poznaje ich myśli i zamiary. Jeżeli są one zgodne z wolą Boga, „Władca Świata“ dopomoże im potęgą swojej wiedzy, jeżeli zaś są wrogie Bogu, doprowadzi do zguby. Tę siłę dała „Wielkiemu Nieznanemu“ najwyższa magiczna nauka — „Om“, której nazwą rozpoczynamy wszystkie nasze modlitwy. „Om“ — jest to imię starożytnego człowieka świętobliwego, pierwszego goro, który poznał Boga i nauczył ludzkość radości, wiary, nadziei i miłości. On też oddzielił dobro od zła i pierwszy rozpoczął walkę z grzechem. Za to Bóg dał mu poznanie nauki, którą ludzie zowią „Om“.
— Gdy Władca skończy niemą rozmowę ze zmarłym, zwołuje wielką „radę Boga“ i poddaje jej sądowi czyny i zamiary ludzi, wspomaga je lub niszczy, a Mahytma i Mahynga znajdują dla nich miejsce w łańcuchu przyczyn i celów, kierujących światem. Po skończonej Radzie „Władca Świata“ wstępuje do świątyni i pogrąża się w modlitwie samotnej. Na ołtarzu zapala się wielki ogień, stopniowo ogarniający cały ołtarz, a z płomieni wyłania się oblicze Boga. „Władca Świata“ przedstawia mu wyroki „rady Boga“ i otrzymuje wskazówki od Wszechmocnego. Gdy Brahytma powraca ze świątyni, podobny jest do promiennego widma, przed którem gaśnie słońce.
— Czy ktoś z żyjących widział Władcę? — zagadnąłem.
— Tak! — odparł lama. — W dniach wielkich nabożeństw buddystów w Sjamie w Indjach pięć razy widziano „Władcę“. Jechał na białym słoniu, cudownie przybranym, na głowie miał tiarę, a na twarzy zasłonę, kapiącą diamentami. Błogosławił lud jabłkiem złotem ze stojącem na niem jagnięciem. Ślepi, niemowy, kalecy odzyskiwali zdrowie i moc, gdy padał na nich wzrok „Władcy“. Brahytma był w Narabanczi-Kure, w starym klasztorze Sakkya, a przed 540 laty był w naszym Erdeni-Dzu. Jeden z „Żywych Buddhów“, oraz jeden z Taszy-Lamów otrzymali pismo „Władcy“ na tablicach mosiężnych. Tylko jeden z Taszy-Lamów mógł odczytać pismo, skreślone nieznanemi znakami. Taszy-Lama zamknął się w świątyni, długo pościł i modlił się, a później położył pismo na czole, i wnet myśli „Władcy Świata“ stały się jego myślami.
— Czy wielu ludzi przenikło do Aharty? — pytałem dalej.
— Wielu! Lecz wszyscy zachowali tajemnicę. Po zburzeniu Lhassy przez Kałmuków jeden z ich oddziałów wypadkowo dostał się do przedmieść Aharty i stamtąd wyniósł niektóre nauki magiczne. Dlatego to Kałmucy są najlepszymi wróżbiarzami i czarownikami. Z Aharty wygnano jakieś plemię, które zakradło się tam bez woli „Władcy“. Plemię to wykradło stamtąd tajemniczą sztukę wróżenia z kart, z linij rąk, oraz wiedzę trujących i leczących traw. Byli to Cyganie. Gdzieś na północy istnieje jeszcze szczep wymierający, który przed wiekami opuścił Aharty. Kapłani tego szczepu posiadają władzę nad duchami, unoszącemi się w powietrzu.
Lama umilkł, a po chwili, odpowiadając na moje myśli, ciągnął dalej:
— W Aharty panditowie zapisują na tabliczkach z agatu i nefrytu całą naukę, istniejącą pod ziemią, na ziemi i na dalekich gwiazdach. Chińscy uczeni — buddyści wiedzą o tem. Ich nauka jest najdonioślejsza z nauk ludów, żyjących na powierzchni ziemi. Dlatego też co lat sto na odosobnionym brzegu morza zbiera się stu mędrców chińskich, do których przypływają stare żółwie po 3000 lat żyjące. Na ich tarczach mędrcy spisują wszystkie wyniki nauki w ciągu ubiegłego stulecia, poczem żółwie powracają do Aharty.

XXI.

PRZEPOWIEDNIA „WŁADCY ŚWIATA“ W 1890 ROKU.

 Hutuhtu w Narabanczi-Kure opowiedział mi treść przepowiedni „Władcy Świata“ podczas jego przypuszczalnej bytności w 1890 roku pośród lamów i mnichów.
— Gdy „Władca Świata“ zjawił się pośród nas, wówczas uczynił przepowiednie na przeciąg 50 lat.
„Wielki Nieznany“ rzekł:
„Ludzie coraz bardziej będą zapominali o swojej duszy, troszczyć się zaś będą tylko o ciało. Wielki grzech i rozpusta zapanują na ziemi. Ludzie zaczną pożądać krwi i śmierci braci. Przygaśnie półksiężyc, a czczący go będą żyli w poniewierce, męczarniach, nędzy i nieustającej wojnie. Wrogowie ich poniosą klęskę od ludzi słońca, lecz nie staną się lepsi, i spotka ich powtórna klęska na wojnie, która się skończy hańbą w oczach innych ludów. Spadną korony z głów wielkich i małych mocarzy… Widzę osiem koron, które rozprysły się w proch. Widzę bitwy wszystkich ludów, nawet morze i powietrze będą szkarłatne od krwi. Runą państwa, zginą ludy. Przyjdą głód, mór, zbrodnie, jakich nie znał dotychczas świat. Nastąpią czasy wrogów boskiego ducha w człowieku. Podniesie się czterdzieści setek miljonów ludzi na głód i zgubę. Ludy zaczną koczować, ścigane przez śmierć… Zginąć muszą trzy największe, najpiękniejsze miasta. Rozpadną się rodziny, zaginie prawda i miłość. Z 10 000 ludzi pozostanie tylko jeden, nagi i szalony, i nie będzie miał siły i wiedzy, aby odbudować dom i odnaleźć pożywienie. Będzie wył, jak wilk, i gryzł swoje własne ciało. Będzie zjadał trupy umarłych i czyhał na życie bliźnich. Nareszcie w porywie szału zwróci się do Boga, chcąc stoczyć z nim walkę śmiertelną. Wtedy ja, Władca Świata, poślę na Zachód i Wschód szczepy zapomniane, aby z wyroku Boga przyniosły karę i zbawienie. Głos mój posłyszą wierni od krańca aż do krańca ziemi. Zjawią się trzy wielkie państwa, a będą istniały 71 lat od dnia zjawienia się. Później nastąpi 18 lat krwawych wojen, zguby i zdziczenia. Wtedy przyjdę na ziemię ja, przyjdę z siłami Aharty!“
Takie są opowiadania i legendy o „Wielkim Nieznanym“, o „Władcy świata“.
Dla mnie, znającego Azję od kresu do kresu tego kontynentu, nie ulega wątpliwości, że zbliża się czas, gdy 800 miljonów głodnych, zrozpaczonych, pałających nienawiścią Azjatów różnych szczepów ruszy na Zachód, gdzie białe ludy wykonywują ostatni swój tan nad własnym grobem, oszukując się różnemi teorjami i zapominając o wielkim duchu, który uśpiony życiem — milczy. Tymczasem dzień zguby już świta…
Gdy piszę te słowa, wzrok mój mimowoli zwraca się w stronę olbrzymiego serca Azji, na którego powierzchni ciągnie się cienką, zygzakowatą linją mój ślad.
Przez śnieżne zamiecie, przez kurzawy piasku Gobi widzę stepy Mongolji; widzę około ruin Karakorumu i dalej na Ubsa-Nor wielkie barwne obozy wojenne, tabuny koni, wielbłądów i stada bydła.
Widzę niebieskie jurty wodzów, a nad niemi powiewające stare sztandary Dżengiz-Chana i królów Tybetu, znaki arcykapłanów trzech stolic lamaickich, proporce książąt kałmuckich, flagi Sjamu, Afganistanu i radżów indyjskich, oraz buńczuki północnych Mongołów. Dalej na Zachodzie, jak okiem sięgnąć, widzę zarzewia pożarów, słyszę huk i ryk dział, łuny ognia, krzyki mordowanych, wycie zdobywców, odgłosy bitew…
Kto wiedzie te hordy ku krwawemu dziełu zbrodni, zemsty lub kary?
Kto rozpoczął okres nowych krzyżowych wypraw… Mongołów?
Karma odkrywa nową kartę dziejów ludzkości…
A on, ten mistyczny „Władca Świata“, czy też jest z temi hordami z Gobi, Himalajów, Gangesu i Yan-Tze?
Tajemnica Tajemnic zastygła, skamieniała w milczeniu.

Źródło: Ferdynand Ossendowski „Ludzie, zwierzęta, bogowie” , Wydawnictwo Polskie R. Wegner 1934

Jeden komentarz

Leave a Reply