Ronald Lasecki: Zakazać „Kleru”!

Zakazać „Kleru”!

Jakiś czas temu przez Rosję przetoczyła się ożywiona debata wokół filmu „Matylda”, przedstawiającego uznanego za świętego przez Rosyjski Kościół Prawosławny cara Mikołaja II jako cudzołożnika. Drobna część polskiej prawicy, wolna od upośledzenia na punkcie Rosji, wyrażała wówczas co najmniej zrozumienie dla prawosławnych konserwatystów sprzeciwiających się wyświetlaniu w kinach Rosji tej bluźnierczej i w jakiejś przynajmniej mierze pornograficznej produkcji.

Dziś nasz kraj stoi przed podobnym jak wtedy Rosja wyzwaniem, w związku z wejściem na ekrany polskich kin antykatolickiego filmu „Kler”, a jednak nie padł dotychczas w naszym kraju bodaj ani jeden głos domagający się niewprowadzania, czy też zdjęcia z ekranów filmu Smarzowskiego.

Nie oceniać, a zakazać

Jak zawsze w takich przypadkach, opiniotwórcze środowiska liberalne przedstawiające same siebie jako inteligenckie, podzieliły Polaków na „tych, którym film się podobał, oraz tych, którzy go nie oglądali”, insynuując w ten sposób, jakoby manierą katolickich konserwatystów było ocenianie filmu którego wcześniej nie oglądali. W tę zastawioną przez liberałów sieć złapać się dało wielu znanych mi ludzi prawicy, którzy na film się do kina wybrali po to by później pisać jakieś silące się na „obiektywność” i „sprawiedliwe ważenie racji” jego recenzje czy analizy.

Problem z „Klerem” nie leży jednak bynajmniej w jego ocenie. Katolik oceny takiej w ogóle nie powinien dokonywać, bo też nie powinien zasilać kasy producentów, idąc na film do kina lub oglądając go na płatnym kanale w internecie. Pytaniem jakie powinien zadać sobie katolik nie jest pytanie o wartość filmu, tylko o to, czy powinien on trafić na ekrany polskich kin. Odpowiedź na takie właściwie postawione pytanie nie zależy natomiast bynajmniej od wartości filmu. Wartość filmu nie ma dla odpowiedzi na to pytanie żadnego znaczenia.

Niesprawiedliwe pomówienia

Pytanie o dopuszczalność „Kleru” jest pytaniem o sprawiedliwość przedstawionej w nim krytyki Kościoła rzymskokatolickiego. Został On zaś tam przedstawiony jako interesowna klika i przytułek dla życiowych wykolejeńców. To krytyka na poziomie Jerzego Urbana i wydawanego przez niego tygodnika. Katoliccy księża są w tej wizji co do jednego chciwymi złodziejami, skorumpowanymi zdziercami, rozpustnikami, pedofilami, pijakami, karierowiczami. Tym, co pobudza ich do działania jest wyłącznie popęd „stołka, kiesy i rozporka”.

To oczywiście wizja karykaturalna, niesprawiedliwa i krzywdząca. Studiowałem na katolickim uniwersytecie gdzie większość moich wykładowców była równocześnie księżmi; mam kilku znajomych księży pełniących posługę parafialną jak i w różnych formach i w rożnym stopniu zaangażowanych w działalność naukową, publicystyczną i społeczną; znam lub znałem też kilku byłych lub obecnych seminarzystów – w tym jednego, który ostatecznie księdzem nie został. Do żadnego z tych przypadków nie pasuje wulgarna karykatura Smarzowskiego, żaden z moich znajomych związanych z kapłaństwem nie zetknął się też z podobną patologią.

Z tego rodzaju przekłamaniami mieliśmy zresztą do czynienia już w poprzednich filmach Smarzowskiego, bo choćby „Drogówka” prezentuje Policję jako podobnie przegniłą instytucję, podczas gdy tam naprawdę nie jest bynajmniej codziennością egzekwowanie przez patrole w samochodach seksu oralnego.

Anatomia kłamstwa: patologiczny margines jako norma

W tak niezróżnicowanym i ujednoliconym wewnętrznie społeczeństwie jak społeczeństwo demoliberalne, poziom moralny większości grup zawodowych odzwierciedla zazwyczaj poziom moralny ogółu społeczeństwa. Dzieje się tak dlatego, że grupy te zasilane są przez napływ ludzi takich samych, jak wszyscy inni członkowie takiego społeczeństwa. W Kościele katolickim ta przeciętna najpewniej odchyla się zresztą nieco na korzyść kapłanów, bo Kościół prowadzi selekcję kandydatów pod kątem ich kwalifikacji moralnych, analogicznie jak w Policji odchyla się zapewne nieco na korzyść policjantów pod względem kwalifikacji fizycznych, bo akurat Policja weryfikuje kandydatów pod tym właśnie kątem.

Skoro jednak kadry Kościoła tworzą „ludzie tacy jak my”, którym – zgodnie ze sloganem reklamowym filmu Smarzowskiego – „nie jest obce nic, co ludzkie”, to zadajmy sobie pytanie, czy my wszyscy jesteśmy, lub choćby nawet czy znaczący odsetek z nas jest pedofilami, skorumpowanymi draniami obdzierającymi bliźnich z ostatniego grosza, nepotami i karierowiczami, rozpustnikami i pijakami, chciwcami łasymi na świecidełka, dwulicowymi oszustami? Śmiem twierdzić, że nie.

Przeciętny Kowalski nie zdradza żony, nie obmacuje córeczki sąsiadów, nie domaga się łapówek, nie żyje od pijatyki do pijatyki. Pewnie niektórym z nas czasami się takie upadki zdarzają. Pewnie większości zdarzają się upadki mniej spektakularne – od nieskromnych uwag lub spojrzeń, po podbieranie małżonkowi pieniędzy z portfela. Księżom zapewne też się to zdarza. Któryś może podbierać z tacy. Któryś przeglądać niewłaściwe strony w internecie. Do pedofilii, płodzenia bękartów i jeżdżenia maybachami kupionymi za pieniądze parafian jako powszechnego standardu zachowań jednak od czegoś takiego daleko.

Taka manipulacja, polegająca na prezentowaniu marginalnej patologii jako elementu rzekomo powszechnego i nieodłącznego istocie danej instytucji społecznej to strategia bardzo często stosowana przez „wolnościowców”. Pionier rewolucji seksualnej Alfred Kinsey przedstawił purytańskie obyczajowo społeczeństwo USA połowy XX wieku jako społeczeństwo dwulicowych hipokrytów w ukryciu uprawiających wszelkie formy nierządu. Marksistowscy krytycy rodziny już od połowy XIX w. przedstawiali tę instytucję społeczną jako gniazdo przemocy, patologii seksualnych i merkantylizacji uczuć ludzkich.

Każda instytucja oczywiście rzeczowej i uczciwej krytyce podlegać powinna, by podtrzymać działanie jej mechanizmów samonaprawczych. Wiele instytucji, w tym również dzisiejszy Kościół rzymskokatolicki, jeszcze bardziej zaś purytańska kultura erotyczna i rodzina burżuazyjna, są instytucjami pod wieloma względami spaczonymi i wybrakowanymi. Krytyka konstruktywna powinna jednak zmierzać do eliminowania wypaczeń a nie niszczenia instytucji i prowadzić nas ku wyższym formom świadomości i zorganizowania, a nie ściągać w dół. Czyli na przykład prowadzić ku pogłębionej świadomości metafizycznej, ku tradycyjnej rodzinie i ku tradycyjnej kulturze erotycznej, a nie ku materialistycznemu hedonizmowi i indywidualistycznemu nomadyzmowi społecznemu.

Reguła Vianney’a

Kler” jest zatem paszkwilem na kler. Reżyser-ateista, scenarzysta-protestant, jak i niektórzy przynajmniej aktorzy bynajmniej tego nie ukrywają, przyznając się do tęsknot za dekatolicyzacją Polski. Zarazem wszyscy asekuracyjnie podkreślają, że nie chodziło im o uderzanie w wiarę, lecz jedynie w korporację kapłańską. Czy rozdzielenie tych dwóch sfer jest jednak rzeczywiście możliwe?

Święty Kościoła Katolickiego Jan Maria Vianney powiedział że „Kiedy chce się zniszczyć religię, zaczyna się od ataków na kapłanów, bo tam, gdzie nie ma kapłana, nie ma już ofiary i religii”. Miał rację, bo w Kościele katolickim kult ma charakter publiczny, zaś hierarchicznie ustrukturyzowany stan kapłański jest czynnikiem go organizującym i uprawomocniającym. Zniszczenie autorytetu kapłanów w oczywisty sposób podważyć będzie musiało prawowitość kultu i cały Kościół katolicki.

Czy się to zaś komuś podoba czy nie, katolicyzm jest dziś jedynym lewarem wynoszącym Polaków ku metafizyce, ponad wspomniane wyżej popędy „brzucha, kiesy i rozporka”. Rodzimowierstwo słowiańskie, prawosławie, islam, gnoza itp. mogą spełniać pozytywną rolę w odniesieniu do jednostek, ale w skali społecznej są w Polsce zjawiskami peryferyjnymi lub wręcz marginalnymi, tak więc nie one są alternatywą dla katolicyzmu. Jedyną rzeczywistą alternatywą dla Kościoła rzymskokatolickiego jest dziś w naszym kraju liberalny permisywizm.

Jeśli ktoś dziś zatem z sekciarskich powodów zwalcza w Polsce katolicyzm, popierając dystrybucję „Kleru”w imię „właściwszej” swoim zdaniem drogi duchowej, to powinien sobie uświadomić, że w zwalczanym przez siebie katolicyzmie zwalcza nie tylko tę konkretną religię i ten konkretny Kościół ale „światopogląd teistyczny”w ogóle, sprzyja zaś nie wzrostowi własnej denominacji, lecz dalszemu pogrążaniu się przez Polaków w materialistycznym bajorze zachodniego demoliberalizmu. Gdy już nasz naród całkiem w tym bagnie utonie, to nie będą go interesowały ani protestantyzm, ani ezoteryzm, ani w ogóle jakakolwiek metafizyka.

Film „Kler” nie jest przenikliwą krytyką Kościoła, która mogłaby stać się katalizatorem twórczej w Nim dyskusji i Jego moralnego oczyszczenia. Jest paszkwilem na Kościół, który ma poderwać zaufanie wiernych do swoich duchowych pasterzy. Paszkwilem przy tym prymitywnym, bo nie silącym się nawet na pogłębioną analizę fenomenu religii i kapłaństwa, a idącą po najmniejszej linii oporu – śladem rynsztokowych antyklerykalnym pamfletów: „księża to pazerni chciwcy, rozpustnicy, sybaryci i zboczeńcy, co to płodzą bękarty, pławią się w luksusach i macają ministrantów”. Do kompletu brakuje chyba tylko mordowania Żydów i kolaboracji z nazistami (bo motyw kolaboracji z komunistycznymi służbami już jest).

Reguła Novalisa

Mamy zatem uderzenie w Kościół, poprzez uderzenie w Jego kapłanów. Religia tymczasem to jeden z filarów Państwa. Jak już sobie wyjaśniliśmy, w naszym kraju jest to chrześcijaństwo rzymskokatolickie. Obok Wojska Polskiego, Policji, Służby Cywilnej i Służby Zagranicznej, Kościół rzymskokatolicki powinien być filarem Państwa Polskiego. Niezależnie od tego, jak wcześniej wspomnieliśmy, jest On dla przytłaczającej większości członków naszego narodu jedyną realnie dostępną drogą do Boga. W tym sensie katolicyzm należy do istoty dzisiejszej polskiej wspólnoty politycznej i jest jej duchowym rdzeniem.

Państwo Polskie powinno go zatem jako taki chronić. Ochrona duchowo-intelektualnego centrum wspólnoty politycznej przed korodującym je wpływem zewnętrznego środowiska materialnego (w tym przypadku permisywnego demoliberalizmu) należy do podstawowych zadań „strażników”, tak więc w naszym przypadku Państwa i jego funkcjonariuszy. Skuteczne spełnianie tej funkcji warunkuje również samo trwanie wspólnoty politycznej, bo jak trafnie podsumował Novalis, „Państwo i Kościół trzymają się razem i padają razem”. Państwo tożsamościowe, tak więc w naszym dzisiejszym kontekście Polska Katolicka, powinno zatem film Smarzowskiego objąć zapisem cenzorskim i nie dopuścić do jego wyświetlania (1).

Zwróćmy uwagę, że produkcja oczerniająca wymienione dwa akapity wyżej węzłowe służby państwowe, taka jak na przykład wspomniana wcześniej „Drogówka” lub „Dom zły”- też w reżyserii Smarzowskiego, w PRL miały by zapewne poważne problemy z cenzurą, a całkiem prawdopodobne jest, że wręcz w ogóle nie mogłyby zostać nakręcone, ani tym bardziej być wyświetlane. Komuniści byli antychrześcijańskimi materialistami, stąd też podobną ochroną nie otaczali Kościoła. Sami nie wytworzyli jednak nigdy ideowego rdzenia wokół którego w naturalny sposób mogłaby się porządkować wspólnota polityczna. PRL i sam ruch komunistyczny w Polsce uległy rozkładowi, gdy tylko zabrakło im zewnętrznego protektora.

Wychodząc dziś poza ograniczenia przez dziesięciolecia narzucane Polsce przez komunistów opierających się na Moskwie, nie powinniśmy jednak burzyć tego co w Polsce Ludowej było dobre, lecz skorygować te elementy tak, by przywrócić im ich właściwą treść i formę, usuwając wpływy komunistycznego materializmu. Takim pozytywnym dziedzictwem PRL była niewątpliwie cenzura. Smarzowski postawił w swoim filmie tezę, że po zrzuceniu komunistycznej skorupy, wystawiona na wpływ katolickiego kleru III RP ewoluuje ku czemuś w rodzaju „katolickiego PRL”. Kierunek myślenia reżysera jest całkiem słuszny, choć oczywiście jego diagnoza rzeczywistości i ocena takiej tendencji jest już zupełnie niesłuszna.

Gdyby „katolicki PRL” miał oznaczać zachowanie wysokiego społecznego prestiżu Wojska Polskiego, Policji Państwowej, zachowanie cenzury obyczajowej i politycznej, patriotycznej kultury politycznej, wspólnotowego charakteru społeczeństwa i wytwórczego charakteru gospodarki oraz państwowego monopolu jej strategicznych gałęzi, do tego zaś merytokratyczny sposób wyłaniania władzy i jej autorytarny charakter, to należałoby projektowi takiemu kibicować. Dekomunizacja powinna wtedy polegać na wyzbyciu się antykatolicyzmu i materialistycznego progresywizmu, a także na oczyszczeniu aparatu i procedur państwowych z partyjnej nomenklaturowości i „parlamentarno-komitetowej” niewydolności ustrojowej, korektę zaś w kierunku wspomnianych wyżej merytokracji i wzmocnienia autorytetu władzy.

Egzorcyzmować demony Wolności, Demokracji i Wolnego Rynku

Taki „katolicki PRL” byłby w zasadzie „chińską” drogą transformacji politycznej, którą poszły wszystkie wolne dziś od demoliberalizmu dawne państwa bloku wschodniego. Była to jedyna wówczas słuszna droga. Nasz kraj poszedł, niestety, inną drogą. Nie bez asysty polskiego Kościoła katolickiego, który przeprowadzał nas ku demoliberalizmowi i kapitalizmowi. Dziś z Polski Ludowej niemal nic nam już nie zostało. Coraz mniej też w nas polskiego katolicyzmu. Ćwierćwiecze demoliberalizmu i kapitalizmu zaszkodziły Kościołowi katolickiemu w Polsce, a zatem również naszemu narodowi, bardziej niż półwiecze ateistycznego komunizmu.

To powinno nauczyć czegoś Polaków i polski Kościół. Wolność to trucizna. Demokracja to kłamstwo. Wolny rynek to rządy Szatana. Jak powiedział Charles Maurras, „La démocratie, c’est le mal, la démocratie c’est le mort!”. Dziś ta nieświęta trójca demonów „Wolności, Demokracji i Wolnego Rynku” stanęła z filmem „Kler” przeciwko prawdziwej Trójcy Świętej i Jej oddanym sługom w osobach kapłanów. Polscy katolicy, zarówno duchowni jak i świeccy, nie powinni dłużej dawać tym demonom zwodzić naszego narodu ku duchowej przepaści. Demony Wolności, Demokracji i Wolnego Rynku należy z Polski egzorcyzmować.

Na początku lat 90-tych przez wiele miast naszego kraju przetaczały się demonstracje, na których zrażeni demoliberalnymi i kapitalistycznymi reformami demonstranci wołali „Komuno, wróć!”. Dziś nastała pora, by przed kinami wyświetlającymi „Kler” pojawiły się demonstracje, na których wznoszono by okrzyki „Cenzuro, wróć!”.

Ronald Lasecki


1. Na poparcie w tym miejscu zasługują ci wszyscy wójtowie, burmistrzowie i samorządowcy, tacy jak na przykład prezydent Ostrołęki Janusz Kotowski, którzy dokładają starań, by w ich miastach i gminach „Kler” nie był wyświetlany. W tym realizuje się prawdziwa podmiotowość społeczności lokalnych silnych swą wiarą i tożsamością.

10 komentarzy

Leave a Reply