„Ja się nie boję, tchórzem nie jestem”. Wywiad z Polakiem zatrzymanym w Indonezji za pomoc „terrorystom”

Nasz czytelnik Jakób Skrzypski w sierpniu 2018 roku został zatrzymany w Indonezji pod zarzutami „aktu zdrady” za rzekome wspieranie partyzantów walczących o niepodległość Papui. Dramat Polaka bezpodstawnie osadzonego w indonezyjskim więzieniu trwa już blisko pół roku, a dotychczas jedynym „dowodem” w sprawie są jego zdjęcia w koszulce z symbolem karabinu. Rozmowę z Jakóbem przeprowadził improwizowanymi metodami red. nacz. Xportal.pl Bartosz Bekier.

Bartosz Bekier: Jakób, jesteś oskarżany przez proamerykański rząd Indonezji o kontakty z narodowym ruchem oporu w Papui i pomoc powstańcom przy zakupie broni. Abstrahując od tych oskarżeń, czy uważasz, że ich walka o niepodległość jest słuszna?

Jakób Skrzypski: Chciałem to wybadać na własna rękę: jaka jest rzeczywista sytuacja, kto ma więcej racji, na czym ich walka polega i czy rzeczywiście ma sens. Spotkałem się tylko z pokojowymi działaczami z KNPB (Komite Nasional Papua Barat) w ich oficjalnych biurach. Walka jest generalnie słuszna, to metoda samoobrony przed nadużyciami rządu, z tego co zdążyłem zaobserwować. Jednak należałoby przemyśleć metody i poprawić organizację.

Jak wiadomo, pierwsze przykłady amerykańskiego wsparcia dla Indonezji to wymuszenie na Holandii oddania Holenderskiej Nowej Gwinei w 1963 roku (w celu „uniknięcia wybuchu III wojny światowej”). Potem był przewrót wojskowy w 1965 roku, który wyniósł do władzy proamerykańskiego generała Suharto, obalając rządy prezydenta Sukarno (Indonezyjska Partia Narodowa), który był rzecznikiem neutralności a la Tito, rzecznikiem współpracy z Blokiem Wschodnim i Chinami. Tymczasem od czasu przewrotu „współpraca” z USA trwa do dzisiaj, pomoc ekonomiczna, polityczna i militarna – broń i szkolenia. Warto przypomnieć sprawę okupacji Timoru Wschodniego (1975-1998), przy milczeniu „Zachodu”. Jest też sprawa kopalni Grasberg, największej na świecie odkrywkowej kopalni złota, zarządzanej przez firmę Freeport-McMoRan, która ma negatywny wpływ na środowisko oraz życie tubylców. Sam papuaski ruch zbrojnego oporu określany jako „OPM” jest raczej mało zorganizowany, to bardziej ludowa reakcja na nadużycia i przemoc władzy, aniżeli projekt polityczny. Bardziej przypominają meksykańskich Cristeros niż np. Kurdów, czy nawet Fretilin (Rewolucyjny Front na rzecz Niepodległości Timoru Wschodniego).

BB: Jak znalazłeś się w Indonezji? Dlaczego postanowiłeś tam pojechać?

JS: Podróżowałem turystycznie. Jeżdżę tam od 10 lat, głównie Jawa, ale także Bali i Sumatra. Mam tam wielu miejscowych przyjaciól. Tym razem chciałem odkryć bardziej egzotyczne regiony.

BB: W jakich okolicznościach zostałeś zatrzymany?

JS: Zatrzymano mnie po złożeniu raportu policyjnego w Dżajapurze, o co zostalem poproszony jeszcze w Wamenie, wraz z moim papuaskim towarzyszem podróży, który został zwolniony i teraz jest najwyraźniej świadkiem policji. Ponoć ktoś z jego rodziny był zamieszany w przemyt amunicji, jak twierdziła policja. Chcieli to wybadać. Do zatrzymania skłoniły ich moje stare zdjęcia ze szwajcarskiej strzelnicy. Odmalowano mnie w mediach jako handlarza bronią, instruktora jej obsługi, pracownika MI6. Twierdzono, że dostarczałem partyzantom jedzenie (sic!). I inne tego typu bzdury.

BB: Jak mógłbyś opisać warunki panujące w indonezyjskim areszcie?

Warunki poprawne, choć surowe. Nie jestem mięczakiem. W Wamenie nie można wychodzić z cel, brakuje ciepłej i zimnej wody, ale za to nie jest gorąco (górski klimat), ani tłoczno. Trzymany jestem w areszcie komisariatu nr 1, a nie w centrum zatrzymań (z uwagi na „bezpieczeństwo”, boją się próby ucieczki). Jest to miejsce pod zarządem prokuratury, więc dostaję jedzenie inne niż zatrzymani policji, zwykle dużo gorsze, przypominające paszę dla zwierząt – porcja okropnego ryżu plus trochę liści czy innych „warzyw”. Nigdy tego nie jem, bo jedzenia nam nie brakuje, ponieważ przynoszą nam je przyjaciele adwokatów. Zresztą o samopoczucie należy się spytać np. Janusza Walusia, a nie mnie. Przy okazji pozdrawiam go gorąco.

BB: Co z Twoją obecną sytuacją prawną?

Najgorsze były praktyki śledczych z Dżajapury, których szefem jest Lintong Simanjuntak. Polegały m. in. na uniemożliwieniu mi kontaktu z wybraną przez moich przyjaciół adwokatką Latifah Anum Siregar oraz polskim konsulem Jakubem Janasem aż do ukończenia dochodzenia. Usiłowano mi narzucić adwokata wybranego przez policję. O jego wyborze dowiedziałem się drogą potajemnej komunikacji. Pierwsze spotkanie z panią Siregar wymusiłem groźbą strajku głodowego. Jest ona znienawidzona przez miejscową policję z uwagi na wyspecjalizowanie w tego typu sprawach. Adwokaci broniący „politycznych” często padają tutaj ofiarą „nieznanych sprawców”. W tym pani Siregar, która została raniona nożem w rękę, gdy toczyła się sprawa dwóch francuskich dziennikarzy (Thomas Dandois i Valentine Bourrat) zatrzymanych w Wamenie za rozmowy z separatystami w 2014 roku.

 Mój transfer z Dżajapury (osadzenie 29 sierpnia) do Wameny ( od 2 listopada) to decyzja polityczna – proces pokazowy dla tubylców w newralgicznym regionie, dalsze odcięcie od adwokatów (transport tylko samolotem) oraz od aktywistów i dziennikarzy w Dżajapurze. Rozprawy bez żadnego uprzedzenia zaczęły się w grudniu. Pierwsza skończyła się po trzech minutach, bo okazało się, że nikt nie pomyślał o… tłumaczu. Kolejną wyznaczyli na 8 stycznia. Odmówiłem stawienia się z powodów politycznych. Potem okazało się, że tłumacza i tak nie było. 14 stycznia też odmówiłem, ale zabrano mnie na siłę (tak jak do Wameny 2 listopada). Trzech prokuratorów odczytało trzy trochę różne akty oskarżenia, w których są rzeczy zmyślone, stek bzdur. Moje odmowy są aprobowane przez adwokatów, choć jest to moja inicjatywa, a nie ich.

Nigdy nie pozwolono mi na kontakt z rodziną.

Jeśli chodzi o możliwy wyrok: zarzuty są absurdalne, a materiał dowodowy naciągany. To sprawa polityczno-propagandowa. Ja się nie boję, tchórzem nie jestem.

BB: Czy w tej trudnej sytuacji otrzymujesz jakieś wsparcie na miejscu? Polskie władze podejmowały interwencje w Twojej sprawie?

JS: Prośby konsula o kontakt telefoniczny ze mną w Wamenie są odrzucane. Pozwolili nam rozmawiać dwa razy, ale wymusiła to groźba strajku głodowego, a później niestawianie się na proces. Jego noty protestacyjne w sprawie traktowania mojej osoby i w kwestii mojego powrotu do Dżajapury są ignorowane. Winny jest prokurator. Procesy opóźniane są też m. in. z uwagi na to, że prokuratorzy nie wiedzą o co właściwie oprzeć akt oskarżenia – tak jak śledczy w Dżajapurze nie wiedzieli jakie właściwie „dowody” są podstawą do skierowania mnie do sądu.

BB: Czy chciałbyś przekazać coś reszcie redakcji Xportal.pl i naszym czytelnikom?

JS: Pozdrowienia dla czytelników i całej ekipy! Jesteście bardzo ważni – popularyzujecie wiedzę i poglądy spoza oficjalnego nurtu. I to na wysokim poziomie. Ewentualnym krytykom moich oprawców sugerowałbym unikanie wątku „islamizacji”, bo akurat tutaj gdzie jestem są głównie protestanci, luteranie. Jeśli o coś proszę, to o publikowanie prawdy o mnie i sprawach Papui, o pisanie mojego imienia tradycyjną pisownią (Jakób). Pochodzę z Warmii, z dziada pradziada od co najmniej XVIII wieku, z czego jestem dumny. Gdyby ktoś chciał wysłać prezent, to przyjmę dobrą książkę na „nasze” tematy (po polsku, francusku, lub angielsku) oraz koszulkę z dobrym motywem.  Pozdrawiam i dziękuję!

BB: Dziękuję za rozmowę, a właściwie wymianę grypsów. Trzymaj się Jakób!

 

 

8 komentarzy

Leave a Reply