Konrad Rękas: Polskie sprawy

Niestety, śmiałem się z prawicy debatującej na poważnie czy walka pod Grunwaldem przeciw Krzyżakom to nie był aby grzech – a tu przy okazji kolejnej rocznicy Bitwy Warszawskiej polały się łzy rzęsiste części niewątpliwie ideowej lewicy rozpaczającej, że nie szła na Białopolskę z Budionnym. Nie różni się to jakościowo od płaczu niektórych, że Polacy broniły się przed Hitlerem, a przecież „tak zajebiście by było włożyć mundury Waffen SS i napierdalać komuchów we wspólnym froncie aryjskiej Europy!”. Cóż, ideologie to może i szczerze uniwersalistyczne, ale wykluczające poza nawias polskiej wspólnoty narodowej.

Sojusz ekstremów – tak, ale…

Strategia tak zwanego sojuszu przeciwieństw pozostaje oczywiście jedyną racjonalną, wobec jasnej identyfikacji wspólnego wroga – międzynarodowej plutokracji, globalnego korporacyjnego kapitalizmu, partyjnej demokracji liberalnej posługującej się społecznym mechanizmem polaryzacyjno-alienacyjnym. Oczywiście, znane są popularnie wysuwane kwestie sporne – tak zwany „antyfaszyzm” jednych i uganianie się drugich za „lewactwem”, ale choć zjawiska te występują w pseudo-polityce III RP, to przecież trudno je uznać za realne problemy, mające znaczenie dla Polski i Polaków. Również podnoszenie zagadnień historycznych nazbyt często sprowadza się do prowokacji mających tylko dzielić i skłócać nasz naród. Sporów takich warto więc często unikać – ale również nie można pozostać obojętnym wobec zagalopywania się niektórych niebezpiecznie blisko rejonów renegacji. „Nie jestem Polakiem, ale komunistą, internacjonalistą!” jest bowiem w istocie takim samym szaleństwem, jak „Bardziej niż Polakiem czuję się białym Aryjczykiem” czy „Jestem kosmopolitycznym, otwartym obywatelem Europy/Świata!”. Największy nawet indywidualista, najbardziej wolny i swobodny umysł – i tak jest bowiem w czasie i przestrzeni określony przez swoją przynależność do wspólnoty – po pierwsze rodowej, a ponadto to narodowej i państwowej. Porzucenie narodu na rzecz ideologii, choćby najwspanialszej – jest omamem, chorobą, szukaniem substytutu dla stanu naturalnego, którym były, są i pozostaną etnie i etnosy, zorganizowane w miarę możliwości w niepodległe państwa.

Polska wojna ojczyźniana

Gdy więc bolszewicy szli na Polskę – to przyjmując do wiadomości, że byli wśród nich Polacy, reprezentujący odmienną wizję stosunków społecznych, a także opowiadający się za zupełnie nową wizją organizacji świata wg zasady klasowej, a nie narodowej – nie możemy rozumieć tamtej wojny w kategoriach innych niż polska wojna narodowa, ojczyźniana. Podobnie jak i nawet radykalni nacjonaliści polscy nie mieli wątpliwości broniąc 19 lat później naszego państwa przed najazdem niemieckim, choć przecież II RP nie umiała prowadzić żadnej sensownej polityki etnicznej, a wzorce nazistowskie wielu w Europie wydawały się w tym zakresie całkiem zachęcające. Tak, jak Dzierżyński idąc na Polskę pod flagą Trockiego wyrzekał się swojego prawa do rozwiązania polskich problemów klasowych – tak Andrzej Świetlicki nie miał prawa sądzić, że to jemu uda się rozwiązać polskie problemy narodowe, skoro proces ten dokonywał się nie pod flagą z białym orłem, tylko z hakenkreuzem.

A z drugiej strony faktem przecież też jest, że ostatecznie to niemiecka okupacja poradziła sobie z największym nieszczęściem Polski, na pokonanie którego byliśmy widać za słabi, za miękcy. I to nastanie komunizmu rozwiązało dwa pomniejsze węzły etniczne i całe wielkie zagadnienie społeczne, rolne i przemysłowe. To właśnie tworzy paradoks naszej historii – nie musieliśmy się sami brać za bary z naszymi koszmarami, co każe dziś niektórym odczuwać dysonans i powoduje spóźnione akcesy czy to do rewolucji bolszewickiej, czy narodowo-socjalistycznej.  Do tego stopnia, że niektórzy marząc o wzięciu udziału w przewrotach wcześniejszych – gubią poczucie rzeczywistości i ignorują wyzwania, które jeszcze przed nami stoją, nie mniejszymi niż tamte.

Koledzy (bo przynajmniej część z nich to przecież wciąż nasi koledzy) głosujący w jakichś internetowych bieda-ankietach „walczyłbym po stronie Armii Czerwonej przeciw pańskiej Polsce” nie dopuszczają się zdrady. To tylko eskapizm, mokry sen o epoce „Wielkich Wyborów”, z którego nie mogą się obudzić, by zobaczyć, że współcześnie czekają nas dzieła nie mniejsze. To my, a nie Lenin dożyjemy być może krachu systemu liberalnego kapitalizmu, to przed nami staje konieczność udzielenia odpowiedzi co nastąpi po nim. I to odpowiedzi trwalszej niż eksperyment komunistyczny – ewidentnie przecież przegrany, mimo wszystkich zaprzeczeń kolegów z ideowej lewicy. Że co, że kapitaliści grali nie fair? Ojej, no faktycznie, to unieważnia klęskę…

Skoro projekt sowiecki sądził, że unieważni kwestię narodową (choć w istocie raczej ją umocnił i soczewkował, przyspieszając etnogenezę licznych etni rosyjskiego imperium) – to udowodnił tylko swoją… utopijność. Idąc na Polskę w 1920 r. bolszewicy ignorowali bowiem, że narody już wówczas istniały, były obiektywnym faktem, podczas gdy idea społeczeństwa bezklasowego i bezpaństwowego – była tylko konstruktem teoretycznym i ostatecznie takim pozostała. Często stosowana analogia, z Ameryką – czyni to jeszcze dobitniejszym. Naród amerykański powstał w wyniku zaadaptowania ideologii kociołka, eksterminacji ludów do kociołka nie zaliczonych i zajmowania cudzych ziem, a nie w drodze podboju i wcielania istniejących, już ukształtowanych narodów. Skoro naród sowiecki nie trafił w swój czas – to znaczy, że nie był koniecznym elementem historii i opcja ta została wyeliminowana przez samą logikę determinizmu (co zostało przecież uznane przez leninizm i stalinizm). Fakt wygrał z wymysłem, tak to niekiedy bywa.

Czy Baryka zginął w Katyniu?

Pomijając więc dyskusję czy pod Warszawą wygrał Rozwadowski czy Piłsudski (a może… Stalin?) – uznać więc musimy, że wygrały sprawa narodowa i zasada państwowa, po prostu przez swą historyczna konieczność. A mimo to koledzy komuniści, widząc całe zło, słabość, błędność II RP zostają przy swoich błędach stając znów przeciw polskości przy okazji 17. września. Zapominają tym samym lekcji najważniejszej polskiej książki Międzywojnia, „Przedwiośnia”, w którym Polak XX wieku – Baryka najpierw idzie bić bolszewików, a potem na Belweder, nie myląc jednego z drugim.

Tymczasem na tragiczną rocznicę 17. września należy patrzeć dialektycznie – jako na historyczny skutek błędów popełnionych przez władze II RP, a więc właśnie z polskiego, a nie sowieckiego punktu widzenia. Ówczesne władze Polski nie chciały walczyć przeciw Niemcom wspólnie ze Związkiem Sowieckim, co Moskwa proponowała już w 1938 i 1939 roku – wobec Niemców stanęliśmy więc samotni, Sowieci zabezpieczyli tylko własne interesy, a po dwóch lata i tak się trzeba było z nimi dogadać (w naszym interesie). Ot, taka bardzo bolesna poglądowa lekcja konieczności historycznych.

Niestety, np. dla tych z Katynia – była to lekcja zrozumiana za późno…

Że 17 września był jednak sprawą narodową – świadczy sam przebieg zdarzeń. Wkraczającą RKKA witały bramy triumfalne stawiane przez miejscową ludność żydowską i ukraińską, nie zaś przez zachwyconych Polaków-komunistów. Polska kompartia była rozbita, rozsadzona agenturą i rozliczona przez Komintern i władze sowieckie. 17. września wkraczały do Polski WOJSKA OBCE. A więc tak samo, jak w roku 1920. Trzeba było lekcji ludobójstwa niemieckiego – odebranej tak przez naród polski, jak i przez narody Związku Sowieckiego, by do porozumienia mogło dojść i by w 1944 r. Armia Czerwona przychodziła do nas już jako armia prawdziwie sojusznicza i w intencji porozumienia z Polakami.

Zanim to jednak nastąpiło, to dokonując rozliczenia Dwudziestolecia międzywojennego – warto zauważyć, że same władze sanacyjne poniewczasie przynajmniej objawowo zrozumiały swój błąd, skoro powstał znany rozkaz „Z Sowietami nie walczyć!„. Wydający go jednak stracili kontrolę, a nowa ekipa zaczęła powielać równie fatalne w skutkach błędy. Najtragiczniejszym z nich było doprowadzenie do Katynia, kolejnego punktu niezrozumienia z kolegami, którzy przyjmują optykę sekciarsko sowiecką, nie zaś polską. A przecież Katyń to przede wszystkim tragiczny, ale przez swą rozpoznawalność kapitalny symbol do czego prowadzi ślepe angażowanie Polski w akcje Zachodu wymierzone w Moskwę. Uwięzieni oficerowie polscy zostali bowiem zamordowani, gdy władze sowieckie w każdej chwili spodziewały się ataku brytyjskiego (Operation PIKE), którego forpocztą miały być jednostki Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Katyń bije w wysługiwanie się Zachodowi, jest wielkim oskarżeniem Anglosasów i wysługiwania się im przez polskie elity – a są środowiska, które chcą zaprzepaścić ten efekt edukacyjno-wychowawczy dla bajek Komisji Burdenki i jakichś pozbawionych wartości naukowej fotokopiowych opinii produkowanych w podmoskiewskich garażach. Przecież to jest zaprzeczenie dobrej roboty propagandowej!

Niektórzy koledzy powtarzający nie mające pokrycia w dowodach teorię „Katyń zrobili Niemcy” – mają zapewne szlachetne intencje (może poza licznymi, jak zawsze, szurami…): „Ponieważ Katynia używa się jako fundamentu propagandy niegdyś antysowieckiej, a dziś nawet absurdalnie antyrosyjskiej – to należy podważyć znaną wersję wydarzeń i będziemy sobie żyli znowu długo i szczęśliwie„. Ale tak się nie da i zostało to sfalsyfikowane. Katyń faktycznie urósł do rangi symbolu i ogromnym błędem było nierozbrojenie go np. po ’56. W efekcie epizod zaciążył na stosunkach i stał się pożywką postaw antysowieckich – a wcale nie musiał. Również i dziś w ten sposób zamyka się jakąkolwiek dyskusję z Polakami przed jej rozpoczęciem, wzmacniając w rezultacie propagandę antyrosyjską, pozostawioną bez alternatywy. Na miejscu Amerykanów jeszcze należałoby podtrzymywać i finansować te drukarenki szukające jednych dowodów, a zaprzeczające innym, bo odwracają one tylko uwagę od politycznej odpowiedzialności za Katyń Anglosasów i opcji prozachodniej w Polsce.

Najłatwiej to zresztą wytłumaczyć na przykładzie. Gdy Goebbels ogłosił odnalezienie grobów katyńskich jedyną racjonalną postawą ówczesnych władz polskich mogło być: „Nie wierzymy okupantom niemieckim, których kłamliwość już wiele razy udowodniono. Przypominamy o ogromie zbrodni na narodzie polskim dokonywanym cały czas przez Niemców. Sprawę Katynia PO WOJNIE wyjaśni bezstronna, międzynarodowa komisja„. Tak należało postąpić nawet – ZWŁASZCZA! – wiedząc, że to Sowieci. Tego wymagał polityczny interes Polski. Teraz jednostki uważają, że to nie Sowieci. Zalecić im można jednak tylko TO SAMO, co Sikorskiemu – milczenie na rzecz polskiego interesu politycznego. To jest polityka, a nie nauka. Interesy ponad prawdą. Interesy POZA prawdą.

Oczywiście, dla głównego nurtu historii to co najwyżej zaskoczenie, że ktoś w ogóle może mieć odmienne zdanie, jednak kręcąc się po marginesie internetu – wiemy wszak, że takie poglądy istnieją. Powtarzać więc trzeba nawet takie banały, jak to, że w sprawie Katynia mamy wszak przyznanie się obwinionego, mamy dowody z dokumentów, których podważenie nie ma charakteru naukowego, mamy pełną dokumentację uwięzienia ofiar do daty zbrodni i ŻADNEJ po tej dacie, nie mamy żadnych dowodów z dokumentów na dalsze uwięzienie ofiar, ich skazanie, w ogóle pozostawanie przy życiu po uznanej dacie zbrodni, mamy motyw i okoliczności. Ciekawostką co najwyżej jest użycie nietypowej broni, ale w tej kwestii strona sowiecka chronicznie stosowała mało efektywne i udziwnione metody egzekucji, w przeciwieństwie do sprawniejszych masowych mordów niemieckich. I nade wszystko wiemy, że podnoszenie tej kwestii jest politycznym samobójstwem, ewidentną prowokacją.

 

Potrzebni są Polacy polscy

Co zaś się tyczy odniesienia do współczesnych i przyszłych relacji polsko-rosyjskich – tylko ktoś bardzo głupi mógłby wierzyć, że zbuduje je na bazie przyjęcia w Polsce stanowiska marginalnych środowisk rosyjskich. Umni Rosjanie doskonale wiedzą, że rosyjscy Polacy nigdy niczego w Polsce znaczyć nie będą. Potrzebni są Polacy polscy. Надёжни po OBU stronach.

I to jest właśnie kwestia podstawowa. Polskie sprawy wymagają polityki polskiej. Nasze problemy są wyzwaniem dla nas, choćby były elementem globalnych układanek. Pokonać amerykańsko-syjonistycznego dyktatu nad naszym krajem nie przyjdzie jakiś polski oddział ISIS, nie dokona się u nas ani neo-komunistyczna, ani „aryjska” rewolucja. Z tym wszystkim poradzić musimy sobie my sami – tak, jak umiemy. Innym od naszych sprawa wara. Tak, jak nie powinniśmy chodzić z Ameryką na Rosję, na Iran, przeciw Chinom – tak przecież z żadnym z tych krajów nie poszlibyśmy na Polskę. Bo Polska jest dla Polaków, a my jesteśmy dla Polski.

Konrad Rękas

4 komentarze

Leave a Reply