Konrad Rękas: „Kongijskie ludobójstwo” – fejk w imię ideologii prawoczłowieczyzmu

Jednym z najbardziej idiotycznych łańcuszków internetowych jest: „Czy wiecie kto był największym ludobójcą w historii? Ha, nie Hitler, nie Mao i nie Stalin, tylko taki stary, brodaty król Belgów, Leopold!”. Po czym opowiadający/wypisujące te kocopoły rozgląda się z dumą, prawie jak wtedy, gdy ogłosił, że „pisze się CMB, a nie K+M+B” albo wszystkich uszczęśliwił informacją, że nie odpowiada na maile ze słowem „witam”.

Niestety, co jakiś czas ktoś wyskakuje znowu z tym nieszczęsnym „kongijskim ludobójstwem„, typową gównoprawdo-internetową. Tymczasem nawet bez szczegółowej wiedzy prawniczej (i historycznej) wiadomo przecież, że nawet masowe umieranie – to nie jest ludobójstwo. Trudne warunki pracy i niedopasowanie jej do przyzwyczajeń miejscowych – to nie jest ludobójstwo. Tak, wiadomo, jest przypadek Konga to superfajna alegoria zachodniego kolonializmu czy nawet kapitalizmu – ale historycznie, prawnie i terminologicznie nazywanie tych wydarzeń ludobójstwem jest przecież BZDURĄ.

Słowa mają znaczenie

Prawniczy sens pojęcia ludobójstwa określony jest bowiem w artytkule II Konwencji w sprawie zapobiegania i karania zbrodni ludobójstwa z 9 grudnia 1948 r., nie jest zaś tylko epitetem, wyrazem emocji i zgrozy. Oczywiście, ostatecznie termin wymyślono i uściślono po okresie panowania króla Leopolda II, przede wszystkim na podstawie doświadczeń II wojny światowej (choć także znanego losu tureckich Ormian), ale tym bardziej więc nazywanie systemu pracy przymusowej i niewolniczej w belgijskim Kongu „ludobójstwem” – jest jawnym anachronizmem. Jeszcze gorzej wypada skonfrontowanie faktów z zapisem prawnym. Wspomniana konwencyjna definicja brzmi:

W rozumieniu Konwencji niniejszej ludobójstwem jest którykolwiek z następujących czynów, dokonany w zamiarze zniszczenia w całości lub części grup narodowych, etnicznych, rasowych lub religijnych, jako takich:

 

  1. zabójstwo członków grupy,

 

  1. spowodowanie poważnego uszkodzenia ciała lub rozstroju zdrowia psychicznego członków grupy,

 

  1. rozmyślne stworzenie dla członków grupy warunków życia, obliczonych na spowodowanie ich całkowitego lub częściowego zniszczenia fizycznego,
  2. stosowanie środków, które mają na celu wstrzymanie urodzin w obrębie grupy,

 

  1. przymusowe przekazywanie dzieci członków grupy do innej grupy”.

Ludobójczość” danego aktu/czynu określana jest więc przez jego CEL i ZAMIAR – tymczasem polityka belgijska w Kongu nie była elementem większej całości, celowego procesu eksterminacji tamtejszych mieszkańców, tylko zwykłym rabunkowym wyzyskiem przez pracę niewolniczą. Nie mniej przez to strasznym, ale pamiętajmy, że SŁOWA MAJĄ ZNACZENIE.

Więc ich nie dewaluujmy.

Jasne, dla mundrzołków z internetu, histeryków emocjonujących się historią i polityką (co samo w sobie jest nader nieeleganckie) to tylko „czepialstwo”, „semantyka”, a nawet „cynizm i okrucieństwo!”. „Ludobójstwo czy nie, ale zabijali ludzi, co za różnica?!” – oburzają się mentalne pensjonarki. Ha, sęk w tym, że różnica jest – choćby z powodów procesowych, ewentualnych odszkodowawczych, a ponadto, skoro już nawet ktoś by się uparł, że „termin potoczny to nie to samo, co naukowy” – to może i nie ma dla niego różnicy, czy dostaje bułkę z tofu, szynką, zapachem kwiatów czy V Symfonią?

Trzeba rozumieć znaczenia słów, których się używa. Jedne zbrodnie są ludobójstwem, a inne nie są. W Polsce znany jest klasyczny przykład tej różnicy – jest to bowiem ten sam problem, który propagandyści mają z Katyniem: „No jak to nie było ludobójstwo, taka straszna zbrodnia?!„. Ano. Straszna zbrodnia, ale nie ludobójstwo.

Jeszcze prościej? Dobrze. Drodzy Państwo potoczniacy, zgroziacy i bez-znaczenia-faktowcy. Bądźcie łaskawi się skupić: Nie jest kwestią czy życie murzynów w Kongo było fajne, niefajne czy potworne. Odrębnym zagadnieniem jest ilu ich tam naprawdę i z jakich powodów umarło. Ale posługujecie się, choćby nieświadomie POJĘCIEM PRAWNYM, zapisanym w aktach normatywnych międzynarodowych i krajowych.

Ludobójstwo” – hasło ideologiczne

Oczywiście też, występujące pomieszanie różnych płaszczyzn, rozumień, zaburzanie percepcji wybranych zdarzeń i ich opisów – wydają się nie być całkiem przypadkowe i niewinne. Można zauważyć, że tak cytowana Konwencja, jak i prace Rafała Lemkina (pracującego dla Amerykanów Żyda z Polski), z której ją wywiedziono a zwłaszcza współczesna praktyka prawoczłowieczyzmu dowodzą, że sama koncepcja prawnej definicji ludobójstwa – jest tylko elementem pewnej ideologii, której rozprzestrzenianie ułatwia nadawanie prawu międzynarodowemu cech prawnokarnych, włącznie ze stosowaniem sankcji nie tylko wobec cudzych przywódców politycznych, ale całych narodów mniej lub bardziej potocznie oskarżanych o „ludobójczość„. I z tego właśnie powodu definicja i teoria genocydu powinna być krytykowana i podważana, czemu jednak nie służy powszechne dewaluuowanie pojęcia. A właśnie potoczność służy umocnieniu celów propagandowych, następnie przekuwanych jednak na środki para-prawne i cele geopolityczne światowego hegemona i jego mocodawców.

Oczywiście, sztuczka „ludobójstwo = taka jakaś straszna zbrodnia, o której dużo jest w internecie i telewizji. I żeby ludzi dużo, strasznie dużo umierało” stosowana była i jest komplementarnie do zasady prawnej. Najpierw sam Lemkin ośmieszył własną koncepcję dopasowując ją post factum do ukraińskiego hołodomoru (akurat potrzebnego jego amerykańskim mocodawcom), a na naszych oczach taki „potoczny genocyd” dopisywano choćby Serbom w Bośni i Kosowie. Tymczasem OBA podejścia służą jednemu celowi, co jednak nie oznacza, że należy je ze sobą mieszać.

Zbrodnie przeciw narodowi

W pierwszym rzędzie trzymajmy się więc definicji kodeksowej, jako przynajmniej osadzonej w jakimś konkrecie, a nie w czarnym PR-ze i telewizyjno-internetowych osądach, ale i do niej podchodźmy ostrożnie, najlepiej pod kątem zgodności naszym własnym interesem narodowym. A co z innymi? No cóż, to smutne, że zachodni kolonializm doprowadził do śmierci tylu niewinnych ludzi. Ale w Kongu nie było ludobójstwa. W istocie też zresztą używanie dodatkowej kategorii ma wyróżniać działania Belgów, tym samym rozliczając inne mocarstwa kolonialne. Skoro bowiem zły był tylko Leopold i tylko on zasłużył na własne memy z Hitlerem i Stalinem – to już taka Wiktoria była na pewno zupełnie fajna? Otóż nie, nie była. XIX-wieczny kapitalizm oraz imperializm mocarstw kolonialnych to same w sobie systemy zbrodnicze, których nie trzeba już bardziej epitetować, niezgodnie z wiedzą prawniczą.

Reasumując więc – w warunkach polskich o wiele ważniejsze jest więc nadanie odpowiednie rangi i położenie nacisku na ściganie zbrodni przeciw narodowi polskiemu (zwłaszcza tych, których sprawcy żyją, jak banderowcy i inni naziści – niemieccy, litewscy, łotewscy itd. czy funkcjonariusze organów żydokomunistycznych), nieuleganie zaś propagandzie abstrakcyjnej ludobójczości, skierowanej wobec niesprecyzowanej „ludzkości”, a w szczególności ideologii prawoczłowieczyzmu. A już szczególnie sceptycznym trzeba być wobec prób dowolnego rozszerzania zasięgu tego pojęcia na obszary i zdarzenia, na których w danym momencie zależy prawoczłowieczym doktrynerom.

Paradoksalnie więc, jeśli nie chcemy by nagle „ludobójstwem” okazała się dajmy na to obrona przed UPA, jeśli wiemy jakim kłamstwem były np. oskarżenia rzucane na Serbów – nie ulegajmy także łatwej wizji „straszniejszego od Hitlera króla Belgów”.

Konrad Rękas

12 komentarzy

Leave a Reply