Konrad Rękas: Pomniki UPA – najbardziej nietrwałe przedmioty w Polsce

1 marca 2020 r. delegacje z Ukrainy, reprezentujące m.in. rewanżystowskie ziomkostwa takie jako Społeczno-Kulturalne Towarzystwo „Zakierzonia”, Społeczeno-Kulturalne Towarzystwo „Lubaczywszczyna”, Lwowskie Towarzystwo Społeczno-Kulturalne „Nadsanie” oraz lwowski oddział Społeczno-Kulturalnego Towarzystwa „Chełmszczyna” – wzięły udział w uroczystościach ku czci bandytów z UPA na wzgórzu Monastyr koło Werchraty. Nabożeństwo za zastrzelonych nazistów odprawili uniaccy duchowni. Całość odbywała się pod dyskretną ochroną ukraińskich i niestety polskich organów bezpieczeństwa.

Sprawa nielegalnego upamiętnienia bandytów z UPA na Monastyrze – od lat jest używana przez władze w Kijowie jako tester uległości polityki polskiej. Kiedy tylko przedstawiciele junty orientują się, że Warszawa politycznie słabnie i (przede wszystkim na polecenie amerykańskie) robi się gotowa do dalszych ustępstw – natychmiast powraca sprawa nie tylko odbudowy i ochrony postawionego tam bezprawnie monumentu, ale i pojawiają się żądania nieledwie oddawania mu czci na poziomie państwowym. Jeszcze raz trzeba więc powtórzyć i podkreśli: każdy pomnik UPA w Polsce wybuchnie, rozpadnie się, zawali i zniknie. Tak po prostu będzie, nawet jeśli do każdego z nich przywiąże prezydenta Zełenskiego, ambasadora Desczycę i polską posłankę Gosiewską (znaną przyjaciółkę banderowców) razem wziętych.

Zabierajcie truchła bandytów z polskiej ziemi!

Od strony prawnej sytuacja jest jasna: propagowanie nazizmu jest w Polsce zakazane, nie może więc być mowy o jakimkolwiek honorowaniu organizacji nazistowskich i ludobójczych, takich jak Ukraińska Powstańcza Armia czy Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów. Ktokolwiek dopuszcza się kultu zbrodniarzy z tych bandyckich grupek – popełnia w Polsce przestępstwo i powinien być z całą surowością ściągany. A nawet, gdyby organy państwowe nie wykazywały się w tym zakresie stosowną czujnością – można być pewnym, że w poczuciu obywatelskiej odpowiedzialności zareaguje polskie społeczeństwo.

Z kolei kwestia grobów bandytów UPA jest jeszcze prostsza. W żaden sposób nie podlegają one ochronie w rozumieniu historycznej, ale nadal obowiązującej ustawy o grobach i cmentarzach wojennych z 1933 r., ani umowy między rządem Rzeczypospolitej Polskiej a rządem Ukrainy o ochronie miejsc pamięci i spoczynku ofiar wojny i represji politycznych z 21. marca 1994 r. Te dwa akty prawne – co warto podkreślić – gwarantują ochronę m.in. miejscom pochówku m.in. żołnierzy Ukraińskiej Republiki Ludowej czy żołnierzy narodowości ukraińskiej armii austro-węgierskiej. Nota bene dokumenty te mówią też wyraźnie o obowiązkach strony ukraińskiej wobec grobów polskich na terytoriach zajmowanych obecnie przez Ukrainę – które to obowiązki nie są w najmniejszym nawet stopniu dotrzymywane, by przypomnieć choćby „aresztowanie” rzeźb Lwów stojących na Cmentarzu Orląt Lwowskich czy uniemożliwianie poszukiwań szczątków żołnierzy Armii Krajowej poległych na Wołyniu. Polska jednak dotrzymuje swoich zobowiązań – ale w najmniejszym nawet stopniu nie dotyczą one zbrodniczych band zbrojnych, z których składała się UPA.

Mamy w tym zakresie analogiczny przykład w relacjach polsko-niemieckich, uznawanych za modelowe jeśli chodzi o opiekę nad miejscami pamięci. Gdy okazało się kilka lat temu, że w wyniku politycznych targów ukryto przed polską i niemiecką opinią publiczną, że w wielkim niemieckim wojskowym kompleksie memorialnym w Nadolicach koło Wrocława obok kilkunastu tysięcy żołnierzy Wehrmachtu zostali pochowani także SS-mani – strona niemiecka została wezwana do zabrania ich ekshumowanych szczątków, a nazwiska zbrodniarzy zostały usunięte z tablic cmentarnych. Jeśli obecne władze w Kijowie chcą w dalszym ciągu kompromitować naród ukraiński kultem nazistów z UPA – to niech sobie zabiorą ich resztki do siebie. Byle ich nie kładli na polskiej ziemi kresowej, zwłaszcza na Wołyniu, uświęconym niewinną krwią polską przelaną przez banderowskich zbrodniarzy.

A jeśli ktoś z żyjących w Polsce Ukraińców czuje się jakoś szczególnie związany z tymi szatańskimi „relikwiami” – to niech się zabiera razem z nimi. Zorganizowaliśmy niegdyś Operację „Wisła”, a skoro to mało – widać potrzebna jest Operacja „Zbrucz”. Albo i Akcja „Dniestr”…

Między Bugiem a Bohem

Spędy, takie jak ten marcowy na Monastyrze pokazują także skalę rozzuchwalenia ukraińskich szowinistów, nie tylko poprzez odwoływanie się do plugawego dziedzictwa banderyzmu, ale i przez przywołanie demonów żałosnego rewanżyzmu, tych wszystkich tęsknot do „Zakierzonia”, „Lubacziwszcziny”, „Chełmszcziny”. Ukraina się wali, ukradli temu biednemu narodowi już ostatnią koszulę – i jeszcze bezczelnie okłamują, łudząc fantomem „Wielkiej Ukrainy, gdy już za chwilę nie będzie nawet tej najmniejszej. Już nawet nie ma co mówić o historii – Polska jest nie mniejszym, ale większym dziedzicem tradycji ruskiej niż Ukraina, wymyślona w XIX wieku przez sztabowców Austro-Węgierskiego Sztabu Generalnego. Chełm, Przemyśl, Grody Czerwieńskie – są polskie, bo są ruskie. Podobnie cała Ziemia Lwowska to dziedzictwo jeszcze polskich władców, Piastów jako prawowitych następców książąt halickich. Jeśli zaś jakiś Ukrainiec czuje się powołany, by znów prawować dla polskich panów – to postaramy się mu to zapewnić bez konieczności wyjazdu do „Zakierzonia”. Już wkrótce bowiem to polska ziemia na obecnej Ukrainie – wróci w polskie ręce.

A jeśli to nie wystarczy – to możliwe są przecież i inne rozwiązania. Obecny, niesamodzielny w stosunku do Ukrainy rząd w Warszawie nie będzie przecież wieczny – a roszczenia polskie pozostają niezmienne. Obecna granica na Bugu ma charakter ewidentnie tymczasowy – czyż nie lepiej wyglądało poprowadzenie jej po Bohu?

Konrad Rękas

Rosyjskojęzyczna wersja tekstu ukazała się na portalu https://novorosinform.org

2 komentarze

Leave a Reply