Konrad Rękas: Duce i Caudillo

Generał Francisco Franco to człowiek wielu błędów i zdrad. Wykończenie falangistów, którym zawdzięczał władzę. Oszukanie karlistów, proponujących naprawdę alternatywną, tradycjonalistyczną i zdecentralizowaną organizację państwa i społeczeństwa. Postawienie na sprzedajnych biurokratów, pozbawioną witalności starą klasę posiadającą, wreszcie eksperyment z Opus Dei i fatalny wybór następcy, zakończony ewolucją niczym w Polsce po Jaruzelskim (a nawet gorszą, bo u nas małpy jeszcze nie głosowały). Z kolei Benito Mussolini przeszedł drogę poniekąd przeciwną: od cwaniactwa – w stronę zasad. Od realizmu – do nieledwie romantyzmu ideowego. Generalissimus Hiszpanii, choć znienawidzony przez lewicę – pozostaje jednak ikoną prawicy (bynajmniej nawet nie szczególnie radykalnej…) w całej Europie, a nawet świecie – podczas gdy do Duce Włoch coraz słabiej przyznają się nawet jego włoscy wyznawcy (choć przynajmniej grób w Predappio pozostawiono w spokoju). Użytecznym jest więc porównywać wybory, przed którymi stawali obaj wielcy przywódcy – nie po to nawet, by ich wartościować, lecz by wyciągać naukę tak o geopolitycznych zwłaszcza możliwościach, jak i… koniecznościach.

Mussolini – człowiek, który mógł powstrzymać wojnę?

Często wynosi się mądrość stroniącego (słusznie!) od przyłączenia się do wojny Franco od rzekomej głupoty śpieszącego się, by przejść (pośmiertnie) do historii Mussoliniego. To zapewne ostatnie, pozagrobowe zwycięstwo Caudillo. W dodatku, jak wszystkie przezeń uzyskiwane – nieuzasadnione. Jest jednak wielkim, a ponurym osiągnięciem historiografii anglosaskiej, by jedyną odpowiedzialnością za wznowienie wojny światowej obarczyć Hitlera (który był jedynie zdeterminowany, by się przed taką groźbą nie cofnąć), a zwłaszcza Mussoliniego, którego dyplomacja uczyniła najwięcej, by pokój światowy ocalić i to pomimo faktu, że wojna jako taka odpowiadała duchowi faszyzmu. Mimo to jednak spośród mocarstw – to właśnie Włochy działały najsilniej na rzecz pokoju, błędnie zakładając, że da się go uzyskać przez koncert mocarstw, natomiast słusznie dostrzegając potencjał ewentualnego bloku pokojowego Europy Środkowej. Ten jednak nigdy realnie nie zaistniał, choć w sposób oczywisty byłby zbawienny dla Austrii, Jugosławii, Węgier, Polski i ew. Rumunii, gdyby zdecydowały się współpracować w oparciu o pozycję Duce. Niestety, zwłaszcza w Warszawie, huśtającej się na huśtawce pana Becka zabrakło zrozumienia dla tej dziejowej konieczności.

Mussolini jest także zbyt surowo oceniany za decyzję o przystąpieniu do wojny. Błędnie bowiem zakłada się, że miał jakiś wybór. W istocie bowiem odebranie Włochom pozycji mocarstwowej było jednym ze strategicznych celów Wielkiej Brytanii, dla którego ta gotowa była wszak wywołać konflikt już wcześniej (przy okazji kryzysu abisyńskiego), cofając się tylko dlatego, że tym razem nie było chętnych, by wojować za Anglików (zrozumienie, a faktycznie także dyplomatyczne wsparcie dla polityki italskiej wyraziła wówczas zwłaszcza Warszawa). Do DWS Włochy w sytuacji, gdy nie stanęły na czele bloku neutralności – tak czy inaczej po prostu musiałyby zostać wciągnięte.

Jest to zresztą historycznie typowe dla polityki imperialnej Londynu, że działa ona jak ta siła nadprzyrodzona, która najpierw ściąga na jeden statek wycieczkowy tysiąc niewiernych żon, by zatopić je za jednym zamachem. Podobnie więc Wielka Wojna nie wybuchła bynajmniej tylko dla poskromienia ambicji morskich i kolonialnych Niemiec, ale przede wszystkim dla udaremnienia kontynentalnego sojuszu niemiecko-rosyjskiego oraz dla przyspieszenia przejęcia kontroli nad Rosją. Co najmniej równorzędnym celem było jednak całkowite wyeliminowanie Imperium Osmańskiego i przejęcie kontroli nad Bliskim Wschodem, co nawet historycy starć 1914-18 zbyt często uznają niesłusznie za marginalny front tamtych zmagań. Podobnie w latach 30-tych – kolejna wojna globalna miała wszelkie dane, by wybuchnąć z powodu i przeciw Włochom, jako po pierwsze realizującym z powodzeniem skuteczny program kolonialno-śródziemnomorski, po drugie jako odrębnemu projektowi ideologiczno-cywilizacyjnemu, po trzecie zaś i przede wszystkim jako sile, która była w stanie dążyć do pokoju. Tymczasem zaś to permanentna wojna jest źródłem zysków i potęgi oceanicznych imperiów anglosaskich. Stąd właśnie Włochy musiały zostać nie tylko sprowokowane, przymuszone, ale także ostatecznie pobite i upokorzone, do wymierzenia ich Wodzowi kary osobistej włącznie.

50 twarzy Franco

Nie było więc niemal żadnej analogii z sytuacją np. Franco. Pozycja Duce była prawdziwie tragiczna i tak też dopełnił się jego los – ostatniego z Imperium Romanum, gdy tymczasem Caudillo okazał się przede wszystkim godnym następcą chłopskiego sprytu Sancho Pansy.

Historia nieprzystąpienia Hiszpanii do II wojny światowej jest na tyle znana, że chyba nie ma sensu jej szczegółowo przypominać. Co natomiast warto sprostować – to fakt, że wbrew popularnym poglądom głównym w administracji franskistowskiej przeciwnikiem udziału w konflikcie był okrzyczany germanofilem… minister Ramón Serrano-Súner i słynne negocjacje niemiecko-hiszpańskie w Hendaye są tego najlepszym dowodem. Podczas tych rozmów to Franco grał rolę dobrego, zuchowato zapowiadając zajęcie Gibraltaru, po czym na Ribbentropa siadał właśnie Serrano-Súner i wszystko rozmywal. Efekty znamy. Protokół (zdaniem Hiszpanów będący w ogóle tylko „zapowiedzią dalszych konsultacji„) przewidywał:

  1. To Hiszpania wskaże termin ataku i go, jeśli zechce, przeprowadzi ew. dopraszając siły Osi.
  2. Nie nastąpi to wcześniej niż wiosną ’41.

A wówczas było po już Lwie Morskim, bitwie o Anglię itd. – Franco mógł się więc posłużyć ulubioną formułą wszystkich krętaczy świata „zobowiązań należy dotrzymywać – no ale przecież nie w zmienionych okolicznościach!”. Zresztą, sami Niemcy bali się prowokacji i tego, że po otrzymaniu choćby cienia deklaracji w sprawie francuskiego Maroka (który to warunek zgodnie stawiali obaj hiszpańscy szwagrowie, doskonale wiedząc, że jest dla Berlina nie do przyjęcia) – Madryt zorganizuje przeciek do Vichy. I wreszcie do całej opowieści o heroicznym… niewojowaniu Hiszpanów – dochodzą kwestie strategiczne, potwierdzające oczywistość wojennej absencji Madrytu. Po pierwsze bowiem wcale nie było powiedziane, że jakakolwiek operacja nawet wspólna, niemiecko-włosko-hiszpańska faktycznie dałaby zajęcie Skały gibraltarskiej. Po drugie zaś – zupełnie pewne były koszta takiej operacji: zajęcie kolonii hiszpańskich przez Brytyjczyków (a zapewne i Amerykanów, którzy w taki sam sposób straszyli wszak i marszałka Petaina, ostatecznie spełniając zresztą swe groźby) oraz blokada morska, która wykończyłaby gospodarkę kraju. Już tylko dla porządku dodaj my, że w takiej sytuacji kolejny bohater z panteonu międzynarodowej prawicy, Salazar zapewne bez wahania i szeroko otworzyłby tradycyjnym przyjaciołom, Anglikom wrota do Portugalii.

To jednak polityka – dochodzą militaria. Gibraltar w tamtej sytuacji był praktycznie nie tylko nie zdobycia, ale nawet poza zasięgiem niemiecko-włoskim było efektywne zablokowanie go jako bazy morsko-lotniczej[i]. Sęk w tym, że po pierwsze, gdyby Hiszpania przystąpiła do wojny po stronie Osi – to właściwie po co byłoby zdobywać Gibraltar? Jego znaczenie i tak by zostało zredukowane. Po drugie jednak – no da capo, ale po cholerę też Hiszpania miała przystępować do wojny, skoro – w przeciwieństwie do Włoch – nie musiała tego robić?

Nawet biorąc pod uwagę heroiczny ethos faszyzmu – wojna, bywając w pewnych okolicznościach pożyteczną, przez samą swą zero-jedynkowość jest rozwiązaniem przez polityków wybieranym nader niechętnie. W istocie zresztą ze wszystkich przywódców i ośrodków władzy lat 30-tych – wybuchem drugiej części globalnego konfliktu zainteresowane były tylko City i Wall Street oraz związane z nimi kręgi planujące na dekady i stulecia przemiany geopolityczne, cywilizacyjne i światowe. To anonimowe imperium, reprezentowane tylko przez maski – nieważne, Chamberlaina, Churchilla, Roosevelta i innych najmitów – parło do wojny z ogromną konsekwencją i determinacją, podczas gdy odsądzani dziś od czci dyktatorzy bynajmniej się do globalnej hekatomby nie spieszyli. Franco, jak wspomniano – udało się uciec spod topora, zresztą wobec Hiszpanii były inne plany. Mussolini jako postać kluczowa – był skazany na eliminację. Hitler zaś… Hitler był tylko kolejnym niemieckim liderem z kompleksem Anglosasów, zdecydowanym, by im nie ulec, ale tylko w nadziei, że uda się z nimi zaprzyjaźnić. I jak każdy niemiecki polityk próbujący działać wbrew geopolitycznemu, kontynentalnemu przeznaczeniu Niemiec – również musiał przegrać.

Zgubione szanse Polski

Zajmijmy się jednak kwestią najważniejszą – jaki w tym wszystkim był interes Polski? Przede wszystkim, jak już zasygnalizowaliśmy – największą zaprzepaszczoną czy może tylko niedoszłą szansą było niedojście do skutku bloku neutralności pod patronatem Włoch, ale nieefektywnego bez udziału Polski. To, a nie mrzonkowe, huśtawkowe wizje pana Becka – mogło ustanowić trzecią (czy raczej czwartą) siłą między brytyjską agresją a niemiecką nieustępliwością oraz sowieckim oczekiwaniem. To prawda, że i sam Duce może zbyt mało energii włożył w zwiększenie obecności geopolitycznej Włoch w Europie Środkowej, samo uznanie Anschlußu, choć do bólu realistyczne podcięło same podstawy blokowej aktywności w tym regionie świata – niemniej był to kierunek co najmniej interesujący, zwłaszcza z punktu widzenia dwóch państw w oczywisty sposób frontowych, czyli Polski i Rumunii.

Co zaś się tyczy polskiego stosunku do wojny domowej w Hiszpanii i szerzej frankizmu – to w tym przypadku warto wyjść poza schematy łatwych ideologicznych sympatii. Cały ignorowany dziś wic w tym bowiem, że ówczesny interes II RP wiązał nas jednak z… Republiką. I nawet sanacja prawidłowo to wyłapała, choć z niskich motywów, bo dla przypodobania się tzw. demokracjom Zachodu. Ale także zupełnie rozsądnie – dla pieniędzy. To tylko endeckie pięknoduchy mogły pozwolić sobie na bezkarne roztrząsanie „co jest słuszne„. I tak niektórym zostało do dzisiaj… Nie, interesem Polski było zwycięstwo republikanów. Przede wszystkim z tego samego powodu, dla którego Hiszpanie mieli szczęście, że Republika nie zwyciężyła. Po prostu, Stalin zapewne nie patyczkując się – kazałby Republice tworzyć drugi front antyniemiecki od razu w 1941 r. I to każdy zabity Hiszpan, a nie Polak – przybliżałby (jakoś tam…) koniec wojny.

Skoro jednak Franco zwyciężył – spójrzmy co się stało później. Oczywiście, Generalissimus miał swoją rację najpierw oszukując Niemców, a następnie stając po stronie bliższego, atlantyckiego hegemona. Rację własną osobistą, jak i rację hiszpańską. A jednak, znajdując się po wojnie we wschodnim bloku geopolitycznym – powinniśmy byli szczerze żałować, że w 1936/39 r. nie wygrała ostatecznie Hiszpańska Republika Rad. Czemu? Bo silniejsza pozycja Wschodu w Europie po 1945 r., to szansa na potencjalne zwycięstwo komunistów we Francji i Włoszech, zjednoczenie i demilitaryzację Niemiec – czyli wszystko, co potężnie wzmacniałoby w Stanach postulaty powrotu do pilnowania własnych, tamto-kontynentalnych interesów. To zaś prowadziłoby do uniknięcia Zimnej Wojny i wyścigu zbrojeń, który mocno dławił gospodarkę PRL (w skutek aspiracji naszych tak ówczesnych, jak i współczesnych „sojuszników„). Czyli może gdyby Hiszpanie pocierpieli trochę od komunizmu – to nasz PRL byłby znośniejszy i zamiast kałasznikowów byłoby więcej maszyn do szycia, a zamiast prochu – płyt winylowych…

Jak więc widzimy – historia i polityka nigdy nie są płaskie, jednowymiarowe, a łatwe sympatie ideologiczne, zwłaszcza stymulowane estetyzmem – nie zawsze prowadzą do racjonalnych wniosków. Dzieje tak się potoczyły, że choć to Dux Mussolini powinien być zwłaszcza dla polskich środowisk patriotycznych i tradycyjnych kimś bliższym – to jednak nawet ważniejsza może być lekcja poglądowa wyniesiona z analizy działań, kłamstw i oszustw Franco i to pomimo tego jak haniebnie jego dzieło ostatecznie przegrało, czyniąc politykę Hiszpanii obrzydliwością Europy. Zresztą – finalnie przegrali wszak obaj, tak jak cały czas od co najmniej stu lat przegrywa cała Europa, a od kilkuset lat cała wizja organicznych, tradycyjnych wspólnot narodowych i społecznych. I chodź dziś nie odbywa się to w ogniu wojen (w każdym razie nie globalnych) – to proces ten trwa. Także w Polsce. A ani u nas, ni w środowisku międzynarodowym po Duce i Caudillo nie zostało już niemal nic…

Konrad Rękas

[i] Siły brytyjskie na Skale w połowie 1940 r.:

 

In September 1939 the garrison comprised two British battalions: 2nd The Kings Regiment and 2nd Somerset Light Infantry. The 4th Devonshire arrived in May 1940 and 4th Black Watch in July 1940, so by January 1941 four infantry battalions were in place. (Later in the war this strength grew to 1st and 2nd Gibraltar Brigades with additional battalions). The 3rd Heavy Regiment, Royal Artillery (previously „Gibraltar Coast Defences” and later redesignated 3rd Coast Regiment) controlled 4th, 26th, and 27th Batteries with 8 x 9.2-inch guns, 7 x 6-inch guns, and 6 x twin 6-pounders. (Artillery strength also grew considerably later in the war.) In September 1939 two AA batteries, the 9th and 19th, defended Gibraltar from air attack with 4 x 3-inch, 4 x 3.7-inch, and 2 x 40mm guns. HQ 10th AA Regiment was later formed to control the two batteries. The 82nd Heavy AA Regiment arrived in July 1940 with three batteries (156th, 193rd, and 256th) including 16 3.7-inch guns, 8 x 40mm Bofors guns„.

 

Zaopatrzenie dla nich nie do odcięcia wobec braku lotniskowców i brytyjskiej przewagi w powietrzu i na morzu – i oczywistości sprowadzenia tą drogą pomocy dla garnizonu.

 

Wg wizji Operacji FELIX Niemcy rozważali użycie tak zwanego XLIX Korpusu w składzie:

 

– pułk Grossdeutschland,

– 98 ppgór z 1.DGór,

– trzy bataliony saperów,

– dwa bataliony „dymne”,

– 150 Branderburczyków do dywersji po dostaniu się na Skałę pod jakimś dziecinnym pretekstem (sic!),

– 150 Goliathów

 

Dalej:

 

– 26 średnich i ciężkich dywizjonów artylerii, ale BEZ oblężeniczych 380-tek,

– trzy bataliony obserwatorów.

 

Osłona operacji – XXXIX Korpus w składzie:

 

– 16 DZmot (w okolicach Valladoid),

– 16 DPanc. (w okolicach Caceres),

– Dywizja SS Totenkopf (w Sewilli).

 

Ujmijmy to delikatnie tak – musieliby się Brytyjczycy strasznie przy herbacie zasiedzieć, żeby się dać w ten sposób pokonać…

 

 

11 komentarzy

Leave a Reply