Konrad Rękas: Nasz Bój: „Mein Kampf”, Hołd Ruski – czyli o politykę, historię i… swobodę polską

Mein Kampf” nie jest bynajmniej książką tak złą, jak zwykło się to rytualnie twierdzić – w znaczeniu tak chaotyczną, bełkotliwą czy bez treści, które to cechy chętnie przypisują jej albo czytelnicy platoniczni, z zawartością samego dzieła bezpośrednio niezapoznani, albo ci znający faktycznie marne i pocięte tłumaczenie tłumaczenia „Mojej Walki” krążące po polskim bukinie w latach 90-tych, albo wreszcie ci, którzy uważają, że rytualne zaklęcie się na bezwartościowość pracy Hitlera pomoże osłonić się przed nieuchronnym w innym przypadku zarzutem kryptonazizmu. Cóż, na tej samej zasadzie nie wolno wszak, jak wiadomo, nawet zasugerować, że Dolfi machał całkiem miłe dla oka pejzaże.

Cenzura dobra – gdy nasza

Cóż, formuła całkowitego odczłowieczenia Hitlera, którego nie tylko nie wolno opisywać i analizować jak pozostałych polityków, ale któremu nadal, 76 lat po śmierci należy odmawiać cech po prostu ludzkich – jest jednym z fundamentów obecnego stanu (nie)świadomości historycznej i politycznej świata, a zatem niewiele można na to poradzić. Chyba, że ktoś się chce tegoż świata stać kolejnym wrogiem, szczutym i niszczonym jako „neo-nazista”, „negacjonista” „rewizjonista holokaustu” i co tam jeszcze od razu spuszcza się na tak nieostrożnych delikwentów. Nie w tym jednak nawet rzecz, by o Hitlerze rozmawiać poważnie (bo wiadomo, że na gruncie masowym i popularnym nie tylko się nie da, ale wręcz nie wolno), lecz w tym już tylko, by tym Straszny-Niewymawialnym-Imieniem nie dotłamszano wciąż ostatnich pozostałych resztek swobody badań naukowych i wolności słowa.

Że co, że przecież to modernistyczno-liberalne wymysły i przecież odpowiednie cenzura jest właśnie cechą zdrowych społeczeństw? Ha, zapewne. Tylko, że jeszcze wyżej stoi zasada główna: cenzura (podobnie jak i kilka innych urządzeń silnego państwa) jest dobra i uzasadniona wtedy i TYLKO wtedy – gdy to MY cenzurujemy. Gdy robi to ktoś inny, choćby (zwłaszcza!) w naszym imieniu i dla naszego dobra – należy zdecydowanie być PRZECIW!

Zwłaszcza, że jest to cenzura posługująca się hasłami już wprost obraźliwymi dla inteligencji, w rodzaju słyszanego ostatnio biadolenia „a czemu właściwie to Mein Kampf wygląda jak Mein Kampf?!”. Bo przecież, jak wiadomo lekkie nawiązanie do szwabachy na okładce – od razu wpędza młodych ludzi w pragnienie zorganizowania prowokacji gliwickiej… Tymczasem, jeśli jednak ktoś na poważnie wierzy w „pobudzanie faszyzmu” wydaniem książki, oglądaniem „Żyda Süßa” itd. to raz, że jest naiwny, dwa, że nie rozumie współczesności, a trzy – jest użytecznym narzędziem wprowadzających cenzurę i ograniczenia swobody badań naukowych. A, jeszcze raz – do znudzenia trzeba przypominać, że nie wolno dziś popierać cenzury ot tak, „dla zasady” – bo póki używa jej władza, to będzie to czynić przede wszystkim przeciw nam i wszystkim myślącym.

Rosyjski odpowiednik burzenia pomników

Tyle podstaw – czymś natomiast zupełnie innym jest złośliwa reakcja strony rosyjskiej, wyrażona jak zwykle ostrym języczkiem pani rzecznik MSZ FR, Marii Zacharowej. Cóż, to tylko konsekwencja tej samej linii propagandowej, której Moskwa użyła wobec Warszawy niemal dokładnie rok temu, a która sprowadza się do konstatacji: skoro Polacy tak strasznie żałują, że nie poszli z Hitlerem na Rosję, to niech świat ich w takim kontekście i towarzystwie zobaczy. A za to z kolei strasznie się lubimy obrażać – cóż, pewnie w naszym przekonaniu miałby być to taki sojusz polsko-niemiecki, o którym Hitler by nie wiedział (a w każdym razie nie byłoby dowodów, że wiedział). Bądźmy jednak poważni – przecież wiadomo, że Rosja nie da się kopać w nieskończoność (o czym zresztą kopiący Rosjan doskonale wiedzą), a zatem w końcu się odgryzie, także na polu polityki historycznej. A cokolwiek by się nie wydawało jej macherom w III RP – na forum międzynarodowym także historyczna pozycja Polski jest znacznie, znacznie słabsza od Rosji. Zwłaszcza na ringu II wojny światowej…

Należy więc rozumieć: że i dlaczego władze i media rosyjskie korzystają z kija, by propagandowo szturchnąć władze III RP. Na tym ta gra polega. Co oczywiście jeszcze nie znaczy, że należy się z naszej strony z każdą taką krytyką (np. wydawania „Mein Kampf”) zgadzać. Bo już poza wszystkim innym, bez urazy, ale to w Rosji pomimo, a może dzięki zakazowi publikacji m.in. tej książki i jej podobnych – ruchy nazistowskie są znacznie silniejsze i większe niż w Polsce, gdzie czytać i posiadać takie książki może każdy (przynajmniej w teorii, bo totalizm demoliberalny także u nas zaczyna być coraz ściślejszy). Po prostu – propaganda rosyjska lubi się zagalopować w stronę bez odwrotu – i bez dialogu z Polakami (by wspomnieć fazę atakowania „faszyzmu AK„). I właśnie jako środowiska życzliwe współpracy polsko-rosyjskiej nie powinniśmy takich wyskoków bezkrytycznie popierać, bo to jest po rosyjskiej stronie odpowiednik burzenia pomników – czyli trend mający trwale uniemożliwić jakikolwiek dialog między naszymi narodami i państwami. Gdy więc czy to Rosjanie, czy Żydzi, czy Amerykanie, Niemcy czy ktokolwiek inny próbują Polakom mówić jakie książki wolno nam wydać, a jakich żadną miarą nie – odpowiedź powinna być tak sama: NIE. Nie Rosjan, Żydów, Amerykanów, Niemców ani nikogo innego sprawa.

Nie wstydźmy się Dymitriad

Zwłaszcza, że dotyczy to także wydarzeń już bezpośrednio związanych z naszą wspólną historią, co w dodatku niekiedy podchwytują jednostki po stronie rosyjskiej prowokatorskie, a po polskiej infantylnie zakochane w Rosji albo wyznające tylko jedną, infantylno-lewicowo-rewolucyjną wizję współpracy polsko-rosyjskiej. Takie lamenty (choć niższego, póki co, szczebla) dotyczą np. przypominania w Polsce wydarzenia zwanego umownie (choć nieco ahistorycznie) „Hołdem Ruskim”. Cóż, mogę rozumieć Rosjanina krzywiącego się na widok obrazka, na którym (były, ale zawsze) car składa homagium lackiemu królowi. To jednak po pierwsze się ZDARZYŁO, po drugie niby czemu jakiś Polak miałby się tego wstydzić, a po trzecie to przecież nie my zaczęliśmy, bo przy całej rusofobii nie ma u nas święta narodowego bezpośrednio ku czci „wyrzucenia Rosjan”. A w Rosji wypędzenie Polaków a jakże, świętuje się – i też mają ku temu słuszną rację. My możemy co najwyżej żałować, że nie udało się nam w Moskwie utrzymać…

Jest to bowiem tylko ODPOWIEDŹ i reakcja (co z tego, że dziecinna) na День Народного Единства, a nie odwrotnie. Nie Polacy zaczęli świętować 1612. Jasne też, że dla niektórych (nawet całkiem poza tym sympatycznych) środowisk lewicowych – cały problem sprowadza się do „reakcyjności” (anachrnocznie) i „jezuityzmu” (częściowo słusznie) polsko-litewskiego zaangażowania w moskiewską Smutę, natomiast gdyby towarzysz Żółkiewski z towarzyszem Wazą obalili burżuazyjno-reakcyjny reżim Szujskich celem stworzenia rad strzelecko-włościańskich, to by było bardziej niż w porządku. Jakoś im to jednak w XVII wieku nie wpadło do głowy. A przecież nawet towarzysz Stalin odkreślał tę część historii grubą linią mówiąc i o Polakach w Moskwie, i o Rosjanach w Warszawie. Pozostaje więc posłuchać dobrej rady Generalissimusa uznając proste fakty: tak, w Polsce wykorzystuje się „Hołd Ruski” do propagandy antyrosyjskiej. I tak, można z tą intencją (ale nie samym zdarzeniem) polemizować wewnętrznie – NIE, nie wypierając się przed Rosjanami naszej wspólnej historii. I tak, wydano w Polsce „Mein Kampf” i nie, nie przekreśla to faktu, że Polska i Związek Sowiecki były trudnymi, ale sojusznikami w historycznej walce z niemieckim (i ukraińskim) nazizmem.

 Bo taka była ówczesna POLITYKA, czyli dzisiejsza HISTORIA. A każdy naród ma – czy raczej powinien mieć je swoje. Polska polskie, a Rosja rosyjskie. Nie odwrotnie, nie na krzyż i nie pomieszane. I byle bez żadnych innych obcych, znacznie groźniejszych zewnętrznych (czy zamaskowanych na wewnętrzne) wpływów.

Konrad Rękas

Xportal.pl

Jeden komentarz

Leave a Reply