Konrad Rękas: Adam Smith i jego dzieło – anachronizm czy jednak klasyka?

Adam Smith należy do tych martwych białych klasyków, na których wielu się powołuje, których mniej więcej kumaci kojarzą – i których niemal nikt nie czytał, bo przecież tak naprawdę „An Inquiry into the Nature and Causes of the Wealth of Nations” było mocno osadzone w realiach XVIII wiecznej Brytanii, zwłaszcza podatkowych, zaś by być traktowane jako uniwersalny podręcznik ekonomii wymaga od czytelnika raczej szerszej perspektywy, także historycznej, nie zaś bezkrytycznego kultu. Jak więc bardzo często w takich przypadkach – koniecznym jest każdorazowe wyłuskiwanie myśli autentycznie sformułowanych przez Smitha od komentarzy i opinii jego interpretatorów (czyli praktycznie niemal wszystkich późniejszych ekonomistów). A już w szczególności warto czytać Smitha literalnie, nawet biorąc poprawkę na kontekst historyczny i społeczny jego działalności, nie zaś wierzyć na słowo prace te interpretującym i wykorzystującym do uzasadnienia przeważnie bardzo współczesnych rozwiązań np. podatkowych, co bywa oczywistym anachronizmem. I tak np. nie ma powodów, by czynić z A. Smitha patrona degresywnej skali podatkowej czy podatku liniowego, podobnie jak i co najmniej nadinterpretacją jest wiązanie jego dzieła z bezkrytycznym poparciem dla zasady wolnego handlu. Kanony Smitha m.in. zresztą dlatego są tak często cytowane i użyteczne, że przy całej swej jasności i prostocie – zostawiają całkiem szerokie pole do interpretacji, szczególnie przy wdrażaniu w życie i we współczesnych realiach.

Podatki równe czy proporcjonalne

Jedno z najsłynniejszych zdań Smitha, o ponoszeniu danin na rzecz państwa „in proportion to respective abilities”, a tworzące canon of equity/ proportionality – interpretowane i dyskutowane bywa bodaj najczęściej. Niemal bowiem od razu czytelnikom nasunęła się wątpliwość czy poogląda taki należy rozumieć identycznie jak u Johna Locke, a więc jako zalecenie opłaty (we współczesnym domyśle równej) za równy udział w protekcji ze strony państwa. Tymczasem A. Smith wyraźnie wprowadza tu element ability, rozumiany przeważnie jako ability to pay czy capacity – zdolność do poniesienia ciężaru danej daniny w określonej, także odpowiednio zróżnicowanej wysokości. Proporcjonalność tak rozumiana w żaden sposób nie musi być równoznaczna z płaceniem podatku w takiej samej proporcji/procencie! I jest to tym wyraźniejsze, gdy weźmiemy zdanie cytowane znacznie mniej chętnie, to w którym A. Smith pisał, że bogaci powinni do wydatków publicznych wnosić „something more than in proportion” to their revenue” – COŚ WIĘCEJ ponad proporcję swoich dochodów! A przecież właśnie o to COŚ WIĘCEJ nieodmiennie wybucha spór przy każdej próbie różnicowania podatków pod kątem dochodowym. Tymczasem nie ma najmniejszej nawet wątpliwości, że dzisiejszy patron różnych projektów liberalnych czy nawet libertariańskich – absolutnie nie wykluczał progresywnej skali podatkowej!

VAT? W życiu nie zapłaciłem!”

Najmniej z kolei wątpliwości budzi wezwanie, by podatki były „certain and not arbitrary” (canon of certainity). Co ciekawe, w czasach A. Smitha znacznie ważniejsza była owa nie-arbitralność podatków, przeciw bowiem naruszeniu tej zasady właśnie wybuchła rewolucja amerykańska, własne buntownicze doświadczenia historyczne mieli nawet sami wyspiarze – a i francuskim konkurentom właśnie szykowali pasztet rewolucyjny, upichcony m.in. z niewydolności budżetowej i chaosu podatkowego. Jak wiemy, teoretycznie współcześnie państwa mają w tej kwestii szczegółowe rozwiązania prawne, zakładające np. odpowiednie vacatio legis, chroniące dodatkowo przed prawem działającym wstecz, zmienianym w trakcie roku podatkowego itp. Praktyka jednak, zwłaszcza gospodarek kompradorskich, szczególnie środkowoeuropejskich – jest w tym zakresie zupełnie inna. Zwłaszcza, że przecież w tamtym rejonie świata wystarcza nazwać podatek „składką” i już można nim manipulować bez żadnych ograniczeń czasowy czy formalnoprawnych.

Również problem „clarity and plain of taxes” nie jest dziś mniejszy niż w epoce A. Smitha. Pisał on wszak, iż każdy podatnik powinien wiedzieć z góry jakie zobowiązanie podatkowe związane jest z podejmowanym przez niego działaniem. Sam autor rozumiał jednak dobrze, że w praktyce wcale tak być nie musi, dlatego szeroko w swojej pracy omawiał m.in. problem taxes of commodities, faktycznie bardzo wielu, zróżnicowanych i nie zawsze powszechnie znanych i zrozumiałych. Tymczasem współczesne badania dowodzą, że pod tym względem wcale nie jest lepiej niż w XVIII wieku. Ba, nadal wielu podatników nie ma pełnej świadomości kiedy i w jakim zakresie w ogóle są podatnikami, np. nie znając wysokości VAT zawartego w cenie towaru, który kupują, ignorując istnienie czegoś tak dyskretnego, a odczuwalnego jak różnej maści podatki „drogowe” ukryte w cenach paliw, zaś badania przeprowadzone w 2017 w Polsce wykazały, że 21 proc. respondentów uważa, że nie płaci w ogóle żadnych podatków, a 58 proc. sądzi, że nie płaci VAT…

Czy podatki w ogóle mogą być „wygodne”?

Inne kontrowersje wywołuje canon of convenience, zasadniczo bowiem krytycy zgadzają się, że sama istota daniny przymusowej nie jest szczególnie convinient/wygodna dla żadnej jednostki. I nie zmienia tego nawet zgoda na nią czy to wynikająca z imperatywu moralnego, czy utylitaryzmu, obu wyrażanych przeważnie w formie przestrzegania zasad umowy społecznej (choćby i pod przymusem). Spornym bowiem pozostaje co dla kogo oznaczać może convenience. Czy bowiem bardziej kryterium to spełnia podatek dochodowy potrącany przez pracodawcę (jak jest w UK u jak było w Polsce przed 1993 r.) czy też może samodzielne rozliczenie i opłacenie przez podatnika? Czy wolimy żmudnie liczyć i wypełniać formularze podatkowe (a w każdym razie wiedzieć gdzie kliknąć w formularzu internetowym), ale mieć przy tym wyraźniejszą świadomość obciążenia? A jeśli tak czemu rozwiązanie takie ograniczać do podatku dochodowego, czemu nie wypłacać pracownikom kwot brutto z nakazem samodzielnego poniesienia wszystkich kosztów pracy uznawanych za występujące po ich stronie, z ubezpieczeniem zdrowotnym i emerytalnym włącznie? A może jednak wolimy nie wiedzieć i chcielibyśmy, żeby całe obciążenie (nomen omen) podatkowe wzięli na siebie pracodawcy i/lub co gorsza państwowi urzędnicy? Nawet uważany za tak wygodny (zależy dla kogo…) VAT – bywa wszak krytykowany, a jego przywołana wyżej „niewidzialność” nie tylko sprzyja nieświadomości, ale i zachęca państwa do coraz śmielszego korzystania z tego źródła. Skoro bowiem podatnik nawet nie wie, że płaci, a poza tym jest mu to obojętne… I znowu – krytycy wskazują, że alternatywą byłby system podatków obrotowych, znacznie wyraźniej ujawniający składowe ceny towaru. Znowu jednak – czy my naprawdę chcemy wiedzieć i rozumieć więcej?

Podatki – przyczyna i skutek rewolucji

Tak, kanon dogodności został dziś faktycznie zdegradowany co najwyżej do upraszczania (niektórych) formularzy podatkowych oraz udostępnienia opcji takich spłat należności, które nie prowadzą podatnika wprost do Bastylii (nie tylko zresztą z braku Bastylii)… Z tym ostatnim podejściem wiąże też się problem, którego skali A. Smith nie mógł się nawet domyślać. Wezwanie rządów, by z kieszeni podatników „as little as possible” nie brzmi dziś realnie tak wobec rozrostu wydatków publicznych, które wszak postulowano i w tamtej epoce (m.in. przez Thomasa Paine’a), ale i kosztów samego poboru i obsługi podatków. Tendencja, by put the largest possible shovel into taxpayers’ stores/zgarniać od podatników wielką szuflą – ma przecież przez wieki utrwaloną tradycję, przy czym niekoniecznie narzędzia tego używa się tam, gdzie faktycznie można by uzyskać najwięcej, a często tam, gdzie jest to po prostu łatwiejsze, choć niekoniecznie efektywne. Cannon of efficiency/economy w dzisiejszym wymiarze oznacza więc swego rodzaju plan minimum, czyli dążenie by podatek przynosił dochód wymiernie większy niż koszty administrowania nim. Frecknall-Hughes (2015) dla zilustrowania tego problemu używa znakomitego przykładu brytyjskiego podatku od psów, którego koszty poboru przez lata były wyższe od należności (wynoszącej… 37 i pół pensa od psa), aż w końcu w 1984 roku, po 117 latach przeważnie niepłacenia i ignorowania – został w końcu zniesiony, Problem jest jednak w istocie znacznie szerszy, zdaniem wielu krytyków bowiem cały współczesny system podatkowy przypomina olbrzyma, który je tylko po to, by mieć siłę jeść dalej. Co gorsza zaś, choć niby oferując niepomiernie więcej niż komuś w czasach Smitha i Paine’a przyszłoby do głowy – to właśnie demoliberalne państwo uznawane jest za tę stronę smithiańskiej umowy o „protection of the state”, która się nie wywiązuje się z niej należycie. A przecież bierze coraz więcej – oferując coraz niższą jakość i zmniejszającą się dostępność niby to gwarantowanych świadczeń, tak czy inaczej finalnie cedowanych przeważnie na różnej maści korporacje i inicjatywy oligarchiczne.

Genezy współczesnego systemu podatkowego (a szerzej – finansowego w ogóle) szukać należy w czasach tuż posmithiańskich, w okresie rewolucji antyfrancuskiej, wojen na europejską skalę zapowiadających już przyszłe konflikty totalne i zjawisk, które trudno dziś widzieć inaczej niż jako wczesne przesłanki globalizmu. Nieprzypadkowo też to wówczas właśnie po raz pierwszy sięgnięto po podatek dochodowy, przy czym najpierw uczynili to nie sami rewolucjoniści, ale ich liberalni, brytyjscy inspiratorzy w 1799 r. I można z dużym prawdopodobieństwem założyć, że sama podstawa i filozofia tego akurat podatku – dla Adama Smitha byłaby bardziej nawet oburzająca niż opisywanego przez niego kuriozum podatku okiennego. Narzędzie to było jednak z kolei zapowiedzią kolejnego etapu… postępu, czyli rewolucji przemysłowej, wzmożenia oczekiwań socjalnych z czasem niechętnie zaspokajanych w trosce o wydajność, a bardziej ze strachu przed prawdziwą rewolucją, aż wreszcie wojen światowych. W szczególności zaś Wielka Wojna ostatecznie pieczętując zmianę globalnej sytuacji ekonomicznej – zakwestionowała także ortodoksyjne rozumienie kanonów Smitha, stając się dla praktyki gospodarczej tym, czym dla teorii finansów były szkoła marginalistyczna, a w pewnym zakresie nawet marksizm. Już nawet bowiem z czysto technicznego punktu widzenia mimo wszystko czym innym były podatkowe dywagacje czasów „The Wealth of Nations”, a czym innym doświadczanie podwyżki stawki podatku dochodowego z 5,8 do 30 proc. w przeciągu zaledwie czterech lat, z domiarem skaczącym z 2,5 do 22,5 proc. Kolejny etap burzliwej transformacji z lat 1939-45 dodatkowo zaś te wielkości niemal podwoił…

Podatki dla maluchów, wojny o czipy i „ekonomia ekofeministyczna”

W świecie, który powstał po wojnach, a w każdym razie w jego części nazywanej zachodnią w stosowanej polityce podatkowej – sprzeczności między kanonami Smitha tylko rosły. Spór między zwolennikami principle of equality a orędownikami fairness in the tax system w różnych swych fazach dawał kolejno przewagę każdej ze stron. W istocie jednak ich dyskusja stawała się coraz bardziej marginalna dla głównego nurtu globalnych finansów, przepływającego zupełnie obok dzięki użyciu różnego typu instrumentów finansowych, rozliczeń międzybankowych, zwykłego transfer pricing, a nawet po prostu kreacji pieniądza z brudnego powietrza, poza także zakresem pojęciowym dostępnym w epoce smithiańskiej. Oczywiście, niektóre recepty byłyby ponadczasowe – sam Smith zapewne zaproponowałby w takich sytuacjach weryfikację systemu podatków pośrednich. To z kolei jednak, wraz z polityką celną – prowadzi nas być może do świata wojen już nie tylko finansowych, ale na powrót o dystrybucję dóbr materialnych. Tym razem jednak przede wszystkim w związku z przeniesieniem się światowych ośrodków produkcyjnych do Azji, a co za tym idzie z czytelnym podziałem globu na półkulę finansów i hemisferę przemysłową (jednak nie bez ogromnego udziału również w finansjerze).

Czy więc kanony i w ogóle myśl Smitha pozostają dziś aktualne? Oczywiście, bez nich bowiem nie byłoby możliwe zrozumienie jak w ogóle znaleźliśmy się w obecnym punkcie rozwoju kapitalizmu. Czy jednak są to jakieś obiektywne prawa, nieomal równe tym fizycznym, ostatecznie definiujące przebieg zdarzeń czy choćby bieżące tendencje zainteresowanych podmiotów? A czy kiedykolwiek były czymś innym niż tylko pewną siatką pojęć nakładanych na realnie realizowane interesy?

Faktycznie bowiem żyjemy w czasach, gdy dumna niegdyś szkoła Adama Smitha, The Adam Smith Business School / Adam Smith School of Economics and Finance, w swoim czasie ważny ośrodek jego myśli i kuźnia ortodoksyjnego liberalizmu – dziś jest w pierwszej linii promowania doktryn takich jak… ekonomia ekofeministyczna. Tym właśnie zajmują się następcy Smitha w trakcie kolejnego etapu wielkiej transformacji finansowej świata i takie jest ich podejście do dorobku swego patrona. Być może zresztą już samo to podpowiada nam kto w ramach tych nowych układów sił zdobędzie przewagę. I to też będzie rodzaj zwycięstwa klasycznej myśli ekonomicznej. Tyle tylko, że pozagrobowego…

Konrad Rękas

Tłumaczenie anglojęzycznego wykładu wygłoszonego dla studentów North East Scotland College w Aberdeen

A. Dugin: Podstawy geopolityki

Leave a Reply