Eugeniusz Onufryjuk: Nowa klasa, nowa normalność i nowy okupant

Jeden z klasyków niemieckiej rewolucji konserwatywnej, Carl Schmitt, w swoim eseju „Der Begriff des Politischen” napisał, że podstawową kategorią polityczności jest rozróżnienie na linii przyjaciel-wróg. Jest to podział na tyle fundamentalny, że w pewnych warunkach wchłonąć każde inne podziały – ekonomiczne, moralne, religijne etc. Zrozumienie, kto jest naszym wrogiem jest bardzo ważnym krokiem ku ostatecznemu zwycięstwu – wskazuje to niejako cel, do którego powinniśmy zdążać i przeszkody na drodze do tego celu.

 

Zaczynając od 2020 roku polska szeroko pojęta prawica znajduje się w marazmie. Brak nowych idei, nowych strategii i zrozumienia, co właściwie się dzieje. Każdy radzi sobie jak może: ktoś się koncentruje na aktualnych wydarzeniach politycznych i nowym cyklu wyborczym. Ktoś próbuje formułować jakieś „nowe progresywizmy”, cokolwiek by to miało znaczyć, a ktoś został międzymorzańskim nacjonalistą.

 

Wszyscy zgadzają się natomiast co do jednego – spokojne lata demoliberalnej wegetacji minęły. Żyjemy w warunkach kształtowania się nowej polityki, nowej ekonomii, nowego społeczeństwa. Przeżywamy coś, co można porównać z rewolucją francuską czy bolszewicką.

 

Niniejszy tekst jest próbą sprecyzowania, kto w nowych warunkach jest tym schmittańskim wrogiem dla nas – tradycjonalistów, nacjonalistów, konserwatystów – tych wszystkich, kogo zwykło się nazywać „prawicą”.

 

Łamanie „starego ładu” i zastępowanie go „nową normalnością” (której są dwie wersje, chińska (czyli kredyt społeczny) i zachodnia), stawiają przed nami zupełnie logiczne pytanie – kto właściwie za tą całą historią stoi i kto jest jej głównym beneficjentem.

 

Ten, kogo zwykliśmy nazywać szurem i konspirologiem odpowie bez wahania: rząd światowy, no bo kto jeszcze? Człowiek bardziej znający się na rzeczy (szczególnie jeżeli lubi do poduszki czytać książki pp. Wielomskich) powie coś o Forum Ekonomicznym w Davos, Bille Gatesie, Klausie Schwabie, Yuvalu Noahu Harrarim itd. Pewnie częściowo obydwaj będą mieć rację.

 

Problem jednak polega na tym, że rewolucja (a całościowa zmiana ładu społecznego, politycznego, gospodarczego, a nawet etycznego) nie ma i nie posiada spersonifikowanych beneficjentów, nie są nimi ani konkretni ludzie, ani nawet jakieś struktury polityczne. Siłą, która stoi za rewolucją, zawsze jest nowa klasa – właśnie nowa, która nie istniała wcześniej (lub dopiero w chwili rewolucji się kształtuje), świadoma zarówno swoich interesów, jak i możliwości, które pozwalają mu nie tylko kierować procesem rewolucyjnym, ale również nadawać im korzystną dla tej nowej klasy postać.

 

Pisał na ten temat Max Weber, w swoich dziełach wspominali o tym Marx z Leninem, ale najbardziej kompletne opracowanie tego tematu znajdziemy w dziełach jugosłowiańskiego polityka i pisarza Milovana Djilasa oraz sowieckiego socjologa Michaiła Woslenskiego.

 

Każdy z nich doszedł do wniosku o istnieniu klasy, która zawsze stoi za rewolucją. Przy tym ta grupa zawsze jest wroga innym klasom społecznym jak i dotychczasowemu ładowi, które ją ograniczają w możliwościach zdobycia władzy i zasobów. W starym układzie społecznym nie ma dla niej miejsca. Jedynym rozwiązaniem jest więc wywalczyć dla siebie miejsce pod słońcem.

 

Czytelnik może zadać się pytaniem, co to ma wspólnego z rządem światowym i Schwabem-Gatesem? Nie da się ich nazwać klasą, nie ma więc żadnego sensu zatrzymywać się nad szczegółami. Pozostaje więc pytanie, jaka klasa dyryguje rewolucyjnymi wydarzeniami, które już się dzieją?

 

Jest to bardzo złożona kwestia, bo nowa klasa, krocząca drogą rewolucji, nie jest zainteresowana w wyjściu na światło dzienne. Taki zwyczaj zapoczątkowali już bolszewicy. Lenin w artykule „W związku z czwartą rocznicą Rewolucji Październikowej” z 1921 roku pisał: „…i szczycimy się tym, że przypadło nam w udziale wielkie szczęście: zapoczątkowanie budowy państwa radzieckiego, a tym samym – zapoczątkowanie nowej epoki w dziejach świata, epoki panowania nowej klasy…” Formalnie tą nową klasą miał być proletariat, a dyktatura proletariatu była jednym z centralnych pojęć marksizmu-leninizmu, a żeby sformułować tę zwycięską klasę na poziomie pojęciowym, została wprowadzona formuła jednej klasy, która składającej się z trzech podklas – robotników, włościan oraz inteligencji pracującej.

 

Na papierze może to wyglądać pięknie, ale Djilas i Woslenski w swoich dziełach wykazali, że z owoców rewolucji bolszewickiej skorzystała zupełnie inna klasa. Była nią nie powyższa trójca, ale klasa biurokracji socjalistycznej – aparat partyjny lub po prostu nomenklatura. Właśnie nomenklatura była głównym beneficjentem utopijnych idei leninowskich, stała się zbiorowym właścicielem oraz zarządcą dóbr najpierw Rosji Sowieckiej, ZSRS, a po II Wojnie Światowej całego światowego systemu socjalistycznego.

 

Najważniejsze, że była to klasa wroga wszystkim innym klasom państwa socjalistycznego. Szczegół ten został zauważony przez Stalina, który na XIX Zjeździe partii próbował przeprowadzić reformy, uniezależniając państwową biurokrację od biurokracji partyjnej. W istocie, Stalin chciał stworzyć klasę biurokracji państwowej jako przeciwwagę aparatu partyjnego. Tę walkę Stalin przegrał, bo zmarł w marcu 1953 roku.

 

Ciężko powiedzieć, jak funkcjonowałby taki system, gdyby Stalinowi udało się wprowadzić go w życie. W każdym razie, taki system miałby większe perspektywy do rozwoju.

 

Koniec sowieckiego systemu był przewidywalny – wyczerpawszy wszelki potencjał rozwojowy, nomenklatura sowiecka (i nie tylko sowiecka, w różnym stopniu dotyczy to wszystkich demoludów) zaczęła degradować. Degradacja zaś nomenklatury, a więc kadr rządzących, spowodowała załamanie się systemu socjalistycznego i rozpad ZSRS.

 

I tutaj czytelnik może zadać jeszcze jedno pytanie: co to wspólnego z Hararim, rządem światowym i „nową normalnością”?

 

Kryzys kapitalizmu spowodował, że światowy system kapitalistyczny przeżywa nieprzezwyciężalny kryzys wewnętrzny. Wcześniejsze rozwiązanie w postaci wojny światowej już nie jest dostępne. Nawet nie z powodu posiadania przez wiodące państwa i potencjalne bloki broni, teoretycznie zdolnej do doprowadzenia do zagłady ludzkości. Problem jest nieco głębszy – w świecie jednobiegunowym, który powstał po upadku Związku Sowieckiego, nie da się stworzyć silnej koalicji sił „zła” (jak to były Państwa Centralne czy Oś), zwycięstwo nad którą uruchomi reset kapitalizmu. Jako zamiennik „normalnej” wojny światowej na początku XXI wieku zorganizowano walkę z międzynarodowym terroryzmem, która na krótko usunęła najbardziej ostre objawy tego kryzysu (który się rozpoczął z pęknięciem tzw. bańki internetowej). W 2001-2003 zostały przeprowadzone dwie wojny w imię walki z owym mitycznym terroryzmem, ale już w 2008 roku kryzys pochłonął cały system.

 

W warunkach kryzysu światowego, kiedy system kapitalistyczny tracił swoją spójność i strukturę, z tej sytuacji mógł skorzystać, a co najważniejsze, zrobił to, nowy gracz, który już istniał, ale nie był aktywny jako podmiot polityki międzynarodowej.

 

Taka sytuacja nie jest czymś, czego nigdy nie było. Upadek Związku Radzieckiego miał swojego beneficjenta, który nie powstał z niczego, tylko już istniał wewnątrz nomenklatury. Była to szczególna warstwa tej nomenklatury – jej wyższa „klasa średnia”, która wyczerpała możliwości swojego wzrostu w hierarchii i już biła się głową o „szklany sufit”. Jej jedyną szansą była kryzys ZSRS końca lat 80. Właśnie ten drugi szczebel nomenklatury skorzystał ze swojej szansy i usuwając starą nomenklaturę, zajął jej miejsce.

 

Coś podobnego działo się również w byłych republikach sowieckich, jak i w demoludach – trudno sobie wyobrazić, żeby Miller lub Kwaśniewski w PRL-u zostaliby odpowiednio przewodniczącym rządu i głową państwa.

 

Ten drugi szczebel nomenklatury nie mógł zająć swojego miejsca bez podzielenia się władzą i zasobami. W Polsce nomenklatura postanowiła dopuścić część starej opozycji do władzy. Ciekawym faktem jest, że w latach dwutysięcznych przygarnięci do nomenklatury członkowie „Solidarności” w większości odsunęli eks-komunistów od władzy, fundując nam duopol POPIS-u.

 

W Rosji nomenklatura musiała pójść na swoisty „okrągły stół” z przestępczością zorganizowaną, której później udało się przepchnąć swojego reprezentanta na fotel prezydencki, po czym zorganizowawszy drugą „rewolucję”, odsunęła poprzednie fale beneficjentów od koryta, podporządkowując je sobie. Powstał pewien bilans, który nadał dzisiejszej Rosji taki kształt, jaki znamy teraz.

 

Podobne co do swojej struktury procesy przebiegają teraz na poziomie globalnym. Upadek światowego systemu kapitalistycznego doprowadził do sytuacji, w której szansę otrzymała grupa społeczna, istniejąca wcześniej na drugorzędnych pozycjach, czyli międzynarodowa biurokracja.

 

Właśnie to jest ta nowa klasa, która dziś projektuje rewolucję „nowej normalności”, właśnie ta klasa teraz zdobywa hegemonię kulturową i łączy się ze strukturami globalnych korporacji, proponując im miejsce w nowym wspaniałym świecie. Inne pytanie, na jakich warunkach, ale dziś właśnie ten konglomerat międzynarodowej biurokracji i korporacji jest tym słynnym rządem światowym. Jako namacalny twór taki „rząd” nie istnieje, i raczej nie jest zdolny do istnienia, ale jako podmiot społeczny już jest i kształtuje strukturę zarządzającą.

 

Pierwszym zwycięstwem nowej klasy społecznej oraz demonstracją jej możliwości, była „pandemia” Covid-19 lat 2020-2021 – dziś państwa narodowe pod kuratelą WHO podpisują swoją kapitulację w postaci „Porozumienia pandemicznego”. W przyszłości czeka nas jeszcze kilka podobnych kryzysów, po których państwa narodowe na mocy nowych „porozumień”, których gwarantem będą struktury globalnego zarządzania, będą się zrzekać swoich kompetencji na rzecz agend ONZ-owskich.

 

Kontynuując temat „pandemii” – jest to pierwszy przypadek, kiedy struktury międzynarodowe (sojusz międzynarodowej biurokracji i korporacji) potrafiły narzucić swoje warunki państwom (na poziomie globalnym). Już teraz państwa są bezbronne przed nowymi dwoma podmiotami globalnymi, współpracującymi ze sobą w tej walce.

 

Nie ma żadnych wątpliwości, że cały system stosunków międzynarodowych odejdzie do lamusa historii. Będzie trwał kryzys globalnych struktur zarządzania, bazujący na państwach „narodowych” i trzech podstawowych zasadach: suwerenności państwa i nieingerencji w sprawy wewnętrzne (system westfalski), bilansie sił (system wiedeński) i podziale stref wpływów (system jałtańsko-poczdamski) – cały ten system wali się na naszych oczach, i w pewnym sensie nowa klasa (na aktualnym etapie rewolucji „nowej normalności” biurokracja i korporacje idą razem) prowokuje rozchwianie się tych koncepcji. Aktualny konflikt na Ukrainie jest na rękę tej nowej klasie – można przypuszczać, że wskutek własnej wtórności, Rosja znajduje się pod mocnym wpływem tej międzynarodowej biurokracji (jak pokazały czasy „pandemii”, czy dążenie rosyjskiego państwa do cyfryzacji samego siebie, w tym cyfryzacji własnej waluty) i na jej polecenie zajmuje się niszczeniem bezpieczeństwa światowego.

 

Konflikt powinien się skończyć głębokim kryzysem powyższych zasad ładu międzynarodowego, przy tym powinny pojawić się warunku kolejnego ograniczenia kompetencji państwa. Możliwe jest zawarcie jakiegoś kolejnego „porozumienia”, na mocy którego struktury międzynarodowe, na przykład Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej, otrzymają kontrolę nad arsenałami nuklearnymi poszczególnych państw. Z tej perspektywy rosyjskie wymachiwanie (na razie słowne) głowicami nuklearnymi cieszy serce międzynarodowych biurokratów, którzy dostają do rąk zwycięski argument – czy nadal chcecie, by los ludzkości zależał od niepoczytalnych psycholi, posiadających broń jądrową?

 

Na tym etapie międzynarodowa biurokracja wraz z korporacjami pracują nad przechwyceniem zarządzania na poziomie globalnym. Jeżeli to się wydarzy, to wczorajsi sojusznicy znajdą się w stanie zimnej wojny, jak USA i ZSRS po II Wojnie Światowej. Stworzą nowy świat dwubiegunowy, w którym biurokracja i korporacje będą dwoma centrami siły, a Trzecim Światem w tym układzie będą państwa narodowe, które będą polem walki podmiotów globalnych.

 

Podsumowując: wraz z przeformatowaniem ładu międzynarodowego, powstaje nowa klasa rządząca. Chiński „kredyt społeczny” jest próbą ChPK uchwycenia trendów, żeby nie dopuścić na swoje terytorium przyszłego zwycięzcę, ale uznając jego prawa do panowania nad resztą globu.

 

Nową klasą rządzącą staje się międzynarodowa biurokracja, która wraz z globalnymi korporacjami posiada możliwości dyktowania swoich warunków poszczególnym państwom i związkom państw. Właśnie ta nowa klasa ma zamiar skorzystać z trwającego rozpadu systemu kapitalistycznego i na jego ruinach zbudować nowy system zarządzania i kontroli.

 

Eugeniusz Onufryjuk

 

Leave a Reply