Tomasz Wiśniewski: Dewaluacja faszyzmu

„Polskość to nienormalność”.Donald Tusk

Szczególną oznaką faszyzmu jest jego pochodzenie wprost od doznanych przez masy zawodów. Jak wiadomo zainteresowanym, cała historia Polski to jeden wielki ciąg takich właśnie zawodów. Zastanawiające więc, dlaczego w tym kraju żaden dojrzały i poważny faszyzm jeszcze nie wykrystalizował.

Można jednak uznać że to, co obserwujemy na rodzimym podwórku począwszy od 10 kwietnia 2010 r., stanowi właśnie jakieś początkowe stadium zradzania się jakiegoś faszyzmu. Byłby to faszyzm szaleńczy, kapryśny, ekstatyczny. Oprócz kwestii swojego pochodzenia ma faszyzm parę innych wyróżników: oparcie się o polityczny mit, automatyczne zaistnienie wewnętrznej hierarchii i jej postulowanej absolutyzacji na świat zewnętrzny, przekonanie o swoim działaniu w czasach zagrożenia i wskazanie winnych temu zagrożeniu, jasne określenie granic swojego kręgu uznanego za uprawnionego do reprezentacji wspólnoty narodowej przy jednoczesnym wykluczeniu z niej swoich przeciwników politycznych. Doskonale stosuje się to do ideologii tzw. sekty smoleńskiej.

Pierwszorzędny jest tu właśnie problem wytworzonego mitu politycznego. Gwałtowna dezintegracja rządowego samolotu Republiki Okrągłego Stołu nabrała znaczenia ponadnaturalnego, zwiastującego nastanie czasów jakiejś apokaliptycznej rozgrywki (politycznej). Dzieje się tak przez fakt nagłej śmierci prezydenta ROSu i jego urzędowych podwładnych na terytorium państwa apriorycznie uznanego za wrogie, w dodatku podczas upamiętniania innych „bohaterów” mających sposobność właśnie tam znaleźć miejsce swojego wiecznego spoczynku. Mało tego; taka śmierć nie mogła być przypadkowa, nie dopuszcza się możliwości jej zajścia „tak po prostu” – musiały stać za nią ciemne siły za wszelką cenę dążące do upodlenia swojego kłopotliwego sąsiada. Wypadki te wywołały w kraju oczywiste poruszenie. Różnego rodzaju szamani dopatrują się w nich otwarcia dziejowego, a może i ostatecznego katharsis.

Trzeba przyznać, że na przestrzeni ostatniego wieku polactwo wytworzyło sobie parę podobnych mitów, nie zawsze o pokrywających się motywach, ale zawsze mających wskazywać na wywyższenie owej środkowoeuropejskiej nacji, jej wybraństwo u Boga i predestynację do dokonania kolejnych ważnych, odmieniających niesprawiedliwy tok historii czynów. Taką rolę spełnia Grunwald, rozbiory, powstania od kościuszkowskiego do warszawskiego, Katyń, Solidarność, pontyfikat JŚw. bł. Jana Pawła II itd. Związane z powyższymi zaszłościami obchody toną w patosie i egzaltacji, a ich czciciele czują i zachowują się, jakby zahaczyli nagle o Niebo.

Ale wróćmy do naszego ostatniego faszyzmu. Ku mojej wielkiej uldze wykazał się on taką indolencją, że nie tylko nie mógł choć pomyśleć o przeprowadzeniu podboju państwa, ale nie był w stanie nawet dokonać przeglądu własnych sił w celu zaplanowania jakiegoś marszu na Warszawę. Duce zbyt wcześnie wyeliminował wszelkich triumwirów, tak że pod jego rozkazami nie znalazły się żadne zdyscyplinowane bojówki, a jedynie jacyś koczowniczy partyzanci. Nie ma co się dziwić, że poradziły sobie z nimi nawet służby państwa tak amorficznego i bezbarwnego jak obecne.
Za najgorszy, najbardziej niegodziwy aspekt tego faszyzmu można uznać jego wybiegi o podparcie się symbolem zbawczej męki Króla Wszechświata. Posłużono się nim w naprawdę partykularnych, bardzo wąsko zakrojonych zamierzeniach. Smętna acz krzykliwa partyjka uznała się za jedynych godnych Jego stróżów. Zresztą, był to tylko pretekst, Krzyż przywołano bo jakoś oddziaływał na umysłowość mas, które dzięki decyzji Mieszka I i jej konsekwencjom z czymś tam Go kojarzą.

Osoba głównego zmarłego – to również tylko mimowolny sprawca i patron całej imprezy.

Nałożenie się dwóch masowych śmierci w zbliżonej lokacji wygląda na jakieś tajemnicze przywoływanie się. Gdybyż ofiary tych tragedii wiedziały, ile radości dostarczają swoim rodakom! Ci ostatni umarliby chyba ze smutku, gdyby nie mieli okazji do celebrowania szeregu efektownych śmierci ludzi uznanych za swoich poprzedników, patronów, dobrodziejów, bohaterów. Jest śmierć, tragedia czy ofiara – jest i impreza, bo właśnie nadzieja na możliwie widowiskową samozagładę nadaje sens życiu samozwańczych Sarmatów. Przychodzi uznać to za kanoniczny przykład hierofanii nekrotycznej. To właśnie śmierć jako uszczerbek, jako klęska, jako destrukcja ma ujawniać działanie sił wyższych i ich przychylność temu plemieniu. To szczególna inicjacja, dająca niedobitkom kolejnych rzezi uprawnienie do ponownego podpalania świata. Katyńscy nieboszczycy wykazali się wielkodusznością, skoro wykreowali swoich smoleńskich następców. Historia powtarza się jako farsa.

Jest faszyzm zjawiskiem mistycznym. W przypadku nas interesującym jest to mistycyzm niestety bardzo powierzchowny i krótkoterminowy. Kończy się na ekstatycznych drgawkach i pokrzykiwaniu, za wiedzę tajemną mając plotki i domniemania. Jego działanie jest najwidoczniej cykliczne; co parę pokoleń dostępuje on palingenezy, która obraca w pył poprzednie okoliczności i doświadczenia, która znów wyznacza jedną jedyną zbawczą drogę postępowania. Chyba tylko jakieś dinozaury rodzimego mesjanizmu wciąż pamiętają i świadomie kultywują różne towianizmy.

Ze swoim rozpasaniem i operetkowością ruch ten wpędziłby swoją ewentualną ofiarę, czyli państwo, od razu w stadium tzw. Republiki Salo. Nie miałby siły ani odwagi na podjęcie cierpliwej pracy jego odbudowy, jak to było w oryginalnym przypadku włoskim. Pozujący na ascetycznych pretorian okazaliby się libertynami (jak to raz już się stało).

Jak dane było nam zauważyć, temu faszyzmowi trzeciego tysiąclecia nie było dane, przynajmniej dotychczas, dojrzale się rozwinąć. Wypalił się w przedbiegach. Dał się wykołować niewydarzonym Mauretańczykom. Niewykluczone, że rozwój spraw jeszcze użyczy mu jakichś szans. Tymczasem strona druga, ta aktualnie dzierżąca stery Systemu, dla dzisiejszych wichrzycieli uchodząca za zewnętrzną i diabelską, a w rzeczywistości będąca jedynie inną frakcją Zgromadzenia Mędrców Demosu, przygotowuje własny faszyzm. Przynajmniej w tej chwili można opisać go jako makiaweliczny – na miejscu wykształcił się w niedawnych zmaganiach ze swoim konkurentem, powalając go unikami, kłamstewkami i pozorami praworządności.

Ten faszyzm już ma w swoich r

ękach państwo, już nie musi walczyć o jego substancję, reprezentuje bowiem jej interesy. Instytucje państwa zamieszkuje kasta drobiazgowo dbająca o nienaruszenie swojej pozycji, przy tym ochotniczo dopomagająca w zatapianiu tych, którzy miewają ochotę porwania się na nich. To właśnie realistyczna twarz faszyzmu. Ona też widzi świat przez pryzmat swojego mitu i też uprawia statolatrię. Ostatnio było jej dane podczepić się do struktur prawno-administracyjnych wyższego rzędu. Być może w końcu obdarzy nas eurofaszyzmem.

Tym faszystom udało się stworzyć własną międzynarodówkę i wejść na drogę tworzenia wspólnego Imperium, Imperium Europejskiego. Nie wypaliła poprzednia próba, ta z lat 40-tych XX wieku i pod sztandarem antybolszewizmu. Teraz więc wartościami prowadzącymi będą wolność i tolerancja. Współcześni technicy władzy dobrze wiedzą, jak zaaplikować je w potrzebujących miejscach. Póki co, ich droga wiedzie przez nachalność. Ta kiedyś przestanie być potrzebna i w końcu ustąpi szarości znanej z licznych antyutopii.
Tymczasem – katechon Tusk zawstydził Gabisia* i niczym kanclerz Palpatine objawi wkrótce zdolność do eksterminacji domorosłych rycerzyków Jedi.
(Powinien był dodać jeszcze: „to my i tylko my, Europejczycy, działając wspólnie, dokonamy dzieła odbudowy Imperium Aleksego!”).

Faszyzm z natury dotyczy zwierania się układów sił w nowożytnej nierzeczywistości, jego zawirowania zostawiają spienione ślady na powierzchni morza powstałego w wyniku rewolucyjnego potopu. Dla ludzi takich jak my nie ma w nim nic interesującego, jedynie czasowo zdarza nam się przebywać w jego ulotnych konstelacjach – zewnętrznie i na pozór przypominających nasze pałace i świątynie ładu.

* Chodzi naturalnie o premierowskie expose w Parlamencie Europejskim.

Lato 2011Tomasz Wiśniewski

Leave a Reply