Rafał Sawicki: Kolonizacja za okupację?

Niedawno na łamach portalu Bartosz Bekier pisał o schizofrenicznej tendencji w łonie koalicji rządzącej, która przejawia się w niespójności pomiędzy patriotyczną retoryką a służalczością wobec hegemona zza oceanu. Dziś te słowa potwierdziły się po raz kolejny. Jak donoszą media, Mateusz Morawiecki nie tylko opowiedział się za przyjęciem TTIP, ale jeszcze poparł amerykańskie stanowisko wprowadzenia w życie traktatu w bardziej radykalnej wersji, co może być odebrane w Europie Zachodniej jako cios w plecy. Trudno wyrokować, co dzieje się w kuluarach, można więc jedynie domniemywać, czym kierował się obóz rządzący podejmując taką, a nie inną decyzję. Możemy jedynie podejrzewać, że może chodzić tutaj o krępującą trzeźwość osądu Kaczyńskiego i jego współpracowników rusofobię, która nakazuje im przehandlować nasze żywotne interesy gospodarcze w zamian za zgodę na przesunięcie baz NATO na terytorium Polski, co miałoby zneutralizować urojone zagrożenie ze strony Kremla. Za taką wersją wydarzeń stoi tradycyjne dla środowiska Porozumienia Centrum i jego późniejszego wcielenia w postaci PiS bagatelizowanie kwestii gospodarczych na rzecz skupienia się na kwestiach bezpieczeństwa, służb specjalnych czy dekomunizacji, jak również stereotypowe postrzeganie Rosji jako ponadczasowego zagrożenia dla niepodległości Rzeczpospolitej.

Zresztą nawet gdyby na chwilę założyć, że Moskwa rzeczywiście przejawia złe zamiary wobec Polski, taką woltę ze strony rządu w dalszym ciągu należy uznać za wyraz politycznej głupoty. Wyłamanie się ze stanowiska strony europejskiej zepsułoby nasz wizerunek w Europie Zachodniej w znacznie większym stopniu niż operetkowa wojna o Trybunał Konstytucyjny, o której za kilka miesięcy nikt już nie będzie pamiętał. Warto mieć na względzie, że świadomość zagrożeń płynących z Transatlantyckiego Traktatu o Wolnym Handlu jest powszechna w krajach tzw. Starej Europy. Wystarczy wspomnieć, że zebrano ponad trzy miliony podpisów pod petycją wzywającą Brukselę do zerwania negocjacji, a przez ulice miast regularnie przechodzą wielotysięczne manifestacje przeciwników umowy. Polskie poparcie dla traktatu mogłoby przynieść nieprzyjemne konsekwencje w postaci paraliżu wsparcia naszego kraju wobec wieszczonej przez histeryków agresji ze strony Rosji. Zatem nawet z punktu widzenia wypaczonej, pisowskiej diagnozy stosunków polsko-rosyjskich taka decyzja okazuje się być błędną.

Abstrahując od geopolityki, to oświadczenie Morawieckiego zdradza skrajną lekkomyślność również z ekonomicznego punktu widzenia. Twierdzenie, że „jesteśmy krajem zorientowanym na handel i wierzymy w liberalne zasady” może być uprawnione w ustach przedstawiciela władz jakiegoś kraju z centrum światowego systemu gospodarczego, ale z pewnością nie przystaje do rzeczywistości Polski jako państwa peryferyjnego. Wolny handel zawsze działa na korzyść silniejszego. Jak zauważa koreański ekonomista Ha-Joon Chang, historia gospodarcza dowodzi ponad wszelką wątpliwość, że jakiekolwiek szanse na przeskok do grona najbogatszych państw świata zależy od stworzenia „taryfowego inkubatora” nowoczesnego przemysłu, tak jak to zrobiły chociażby azjatyckie tygrysy, a wcześniej nawet pionierzy kapitalizmu w rodzaju Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych. W skrócie chodzi przede wszystkim o bariery celne, które umożliwią krajowym przedsiębiorstwom rozwinięcie się do poziomu dającego nadzieję na skuteczną rywalizację na światowych rynkach. Bez polityki protekcjonizmu obcy kapitał przejmie rynki zbytu, uniemożliwiając tym samym rozwój lokalnych przedsiębiorstw.

Bodaj największym zagrożeniem ze strony Północnoatlantyckiego Traktatu o Wolnym Handlu jest jednak mechanizm międzynarodowych trybunałów arbitrażowych (ISDS), które dają koncernom możliwość pozywania rządów poszczególnych państw za rzekomą utratę zysków z powodu zmiany przepisów. Sądy te są prywatne i pozytywne rozpatrzenie pozwów złożonych na ich wokandzie zależy w dużej mierze od wysokości funduszy przeznaczonych na obsługę prawną postępowań. Zapadające w nich rozstrzygnięcia rzadko uwzględniają interes społeczny czy suwerenność państw. Zasądzane odszkodowania opiewają często na wielomiliardowe kwoty, które podatnik musi pokryć z własnej kieszeni zawsze wtedy, gdy zagraniczny inwestor uzna, że jego wąsko pojęty interes jest ważniejszy od praw pracowniczych czy środowiska naturalnego. Praktyka dowodzi, że to głównie amerykańskie firmy korzystają na tym rozwiązaniu. Pozbawione odpowiedniego kapitału polskie przedsiębiorstwa raczej nie będą miały wielkich szans w postępowaniach przeciwko waszyngtońskiej administracji. Co istotne, nawet na terenie naszego kraju amerykańskie koncerny będą miały przewagę w materii prawnej, gdyż mechanizm ISDS nie przewiduje – skądinąd na szczęście – możliwości sądzenia się z własnym rządem przed prywatnym trybunałem. Przykładowo, McDonald’s będzie mógł uzyskać odszkodowanie za podniesienie przez Polskę płacy minimalnej, ale takiego samego zadośćuczynienia nie dostanie już konkurująca z nim polska sieć restauracji.

Z tego też powodu zdumiewają słowa wicepremiera, według którego TTIP da Polsce impuls rozwojowy, gdyż otworzy to przed nami wielki rynek za oceanem. Nietrudno sobie wyobrazić rezultat konkurencji między potężnymi koncernami amerykańskimi a niewielkimi firmami z Polski. Najbardziej sugestywnym przykładem jest chyba rolnictwo, w którym potężny przemysł rolny Ameryki zwyczajnie połknie drobnych producentów z Polski samym efektem skali. Dlatego należy przyjąć za zasadną prognozę, że nie tylko nie będziemy mieli większych szans na ekspansję na tamtejszym rynku, ale sami padniemy ofiarą gospodarczej kolonizacji ze strony USA. Warto przy tym pamiętać, że w Europie obowiązują znacznie większe regulacje w zakresie prawa pracy, płacy minimalnej, ochrony środowiska czy przepisów sanitarnych. Jeśli więc będziemy chcieli skutecznie konkurować z Amerykanami, będziemy musieli obniżyć własne standardy, które chronią nas przed chciwością i krótkowzrocznością naszych lokalnych kapitalistów.

Wicepremier Morawiecki z pewnością nie jest ignorantem, więc musi być świadom tych wszystkich problemów, jakie czekają nas po wejściu w życie TTIP. To tylko wzmacnia zasadność podejrzenia, że istnieje jakieś drugie dno, o którym wspomniano wyżej. Zgadzamy się zatem na gospodarczą kolonizację kraju w zamian za zgodę Amerykanów na okupowanie Polski. Postawa ta przypomina relacje wczesnej PRL ze Związkiem Radzieckim, przy czym wówczas przynajmniej istniało realne zagrożenie ze strony rewanżystowskich kręgów w RFN, które nie chciały pogodzić się z utratą Pomorza, Śląska, Prus Wschodnich i Ziemi Lubuskiej. Aktualnie jednak Polsce nie grozi obca inwazja, zatem nie ma najmniejszego powodu, by godzić się na przyjęcie niekorzystnego traktatu handlowego, który raz na zawsze odbierze nam szanse na wykonanie skutecznego skoku inwestycyjnego, umożliwiającego uniknięcie pułapki średniego dochodu i dołączenie do grona najzamożniejszych państw świata. Podczas gdy politycy i publicyści toczą zaciekły spór o przeszłość Lecha Wałęsy i obsadę stanowiska dyrektora stadniny koni w Janowie Podlaskim, zamroczony oparami mgły smoleńskiej rząd wprowadza do Polski prawdziwego konia trojańskiego.

Rafał Sawicki
ttip

Leave a Reply