Artur Zawisza: Widziałem „Kler”

Widziałem „Kler”.

Nikt nie spodziewał się, że będzie to film życzliwy wierze i Kościołowi. W końcu znamy reżysera Smarzowskiego i jego ciemne spojrzenie na otaczający go świat. Tym światem jest Polska, ponad tysiąc lat temu ochrzczona, zabudowana chrześcijańskimi świątyniami i pełna przydrożnych kapliczek. Jedna z tych kapliczek odgrywa niemałą rolę w filmie jako niemy świadek dramatycznych wydarzeń.

Jednak nie można po prostu zlekcewazyć tego filmu, skoro już stał się wydarzeniem społecznym. W całym kraju sale kinowe zapełniane są w komplecie do ostatniego miejsca. Gdy oglądałem w swoim czasie „Smoleńsk” czy niedawno oba filmy o Dywizjonie 303 (akurat oba niezłe!), niestety, tego nie doświadczyłem. Dla mnie osobiście było to wręcz przykre doświadczenie, bo stojąc wśród widzów „Kleru”, czułem się jak w obcym świecie, patrząc ze zmartwieniem na twarze sympatyków filmu, a raczej z takimi miałem do czynienia.

To napisawszy, napiszę, że „Kler” nie będąc filmem wybitnym, nie jest jednak filmem banalnym. Co do zasady odnosi się wielodziesięciotysięcznej grupy społecznej, jaką stanowią XX- i XXI-wieczni księża i zakonnice. Taka liczna i zróżnicowana grupa siłą rzeczy ma swoją dynamikę psychospołeczną, wewnętrzne hierarchie i rytuały oraz na pewno obfituje w dramatyczne i niejednoznaczne ludzkie historie. Ktoś powie, że mamy świetny film dramatyczny o duchownym zatytułowany „Popiełuszko. Wolność jest w nas”. To akurat bardzo dobry film, wolny od taniej propagandy i pięknie ukazujący historię męczennika za wiarę i ojczyznę. A jednak nie każdy duchowny jest bł. Popiełuszką… I doprawdy szkoda, że żaden z katolickich dziennikarzy czy redaktorów nie napisał scenariusza do mądrego filmu o trudnych wyzwaniach kapłanów i ich niekiedy powikłanych losach!

Scenariusz napisał jednak protestant i razem z ateistycznym reżyserem zrobili film, który może wciągać widza. Co prawda, reżyser nie zawsze stanął na wysokości zadania i niektóre wątki się rwą, inne są niejasne, a niektóre sceny wręcz wydumane. Nie zmienia to postaci rzecz, że film się ogląda i czeka, co dalej może się stać. Stan kapłański pokazany jest w nim jako archipelag bez mała rozbitków życiowych kierowanych z kurii na sposób mafijny. Intryga filmu odsłania się z wolna, gdyż księżowskie i biskupie losy toczą się niezależnie, ale w końcu splatają się w jedno i następuje tragiczna kulminacja. Scena końcowa filmu jest poruszająca (choć może trochę tandetnie wykonana od strony scenograficznej), natomiast jej przesłanie jest bardzo ostre. W tej wizji Polska wolna od komunizmu staje się katolickim PRLem, a ksiądz Kukuła jest nowym Ryszardem Siwcem – znanym nam z dożynek na Stadionie X-lecia. Analogia jest fałszywa, lecz ukazana bardzo dobitnie i na tym, jak zawsze, polega efekt Smarzowskiego.

Reżyser nie mógł jednak całkowicie abstrahować od rzeczywistości, więc w sposób bardziej lub mniej zamierzony, dał widzom co najmniej kilka scen w istocie katolickich. Chyba najbardziej przejmująca jest ta bardzo krótka, w której ksiądz Trybus spogląda na obraz Madonny z Dzieciątkiem i pod wpływem tego widoku postanowia ocalić życie nienarodzonego dziecka, co czyni z poświęceniem i uporem. Dramaturgii dodaje fakt, iż jest to jego dziecko… Tenże sam ksiądz na widok wdowy z sierotami decyduje się przyznać do przestępstwa, na które nie było świadków ani dowodów i które nigdy nie wydałoby się. Zaskoczony młody policjant na nocnym dyżurze, a jednocześnie parafianin księdza, znajduje się w sytuacji tragikomicznej i wręcz groteskowej wraz ze swoim słoikiem z zupą. Z kolei ksiądz Kukuła z reguły chodzi w sutannie, towarzyszącej mu także w ostatniej scenie, i zawsze klęka przed Najświętszym Sakramentem, nawet w zupełnie pustym kościele. Obaj prowincjonalni księża żyją właściwie w biedzie, ledwo wiążąc koniec z końcem, i to też ważny aspekt tego filmu. Kontrastuje to z diabolicznym księdzem Lisowskim i jego krakowskim apartamentem, ale ubogość wiejskiej i małomiasteczkowej parafii jest aż nadto widoczna. To bardzo zaskoczy tropicieli „zamożnych plebanów”, jakich w naszym kraju nie brakuje.

Kłopotliwa jest kluczowa postać biskupa Mordowicza. Zagrany z brawurą przez 70-letniego Gajosa mógłby ostrzegać przed pychą wyższego duchowieństwa, gdyby nie pewna gruba przesada. Można wyobrazić sobie biskupa bardzo biegłego (i przebiegłego) w rozgrywkach politycznych i biznesowych, można wyobrazić sobie biskupa dysponującego plikami banknotów w plastikowych siatkach w ramach jakiegoś rodzaju szarej strefy, można nawet wyobrazić sobie biskupa rugającego rozmówców telefonicznych soczystymi przekleństwami (łącznie z barwnym: „do chuja karmazyna!”), ale nie sposób wyobrazić sobie biskupa wzrastającego w polskim Kościele w czasach kardynałów Wyszyńskiego i Wojtyła, który byłby klientem rzymskich prostytutek i to tych o bardziej specyficznych umiejętnościach. Prawdopodobieństwo psychologiczne pęka jak bańka mydlana, a wątek „towarzysza prosiaczka” jest bardzo ważny do puenty filmu, który na tym zafałszowaniu traci większość wiarygodności.

Zasługą natomiast Smarzowskiego jest pójście pod prąd politycznej poprawności w kwestii skutków komunizmu rzutujących na polską rzeczywistość po 1989 roku. Znaczący okazuje się wątek SB-eckich prześladowców Kościoła, którzy wikłając księży agenturalnie za czasów PRL, monetyzują te uwikłania w Polsce kapitalistycznej. Dwaj odrażający biznesmeni to nie żadni przedsiębiorcy korzystający z szansy dawanej przez wolną Polskę, a przedstawiciele par excellence układu, czyli PRL-owskich służb kolonizujących gospodarczo III RP za pomocą szantażu, groźby i przemocy.

No i wreszcie pedofilia… W „Klerze” okazuje się ona ukrytą sprężyną wielu ludzkich motywacji i czynów. Co prawda, Smarzowski pokazuje przykład fałszywego oskarżenia i w tym kontekście kościelna ostrożność przed zbyt szybkim osądzaniem okazuje się trafna, ale co do zasady reżyser oskarża Kościół o pratykowanie i ukrywanie pedofilii. Oczywiście zawsze zagadkowe jest, jak liberałowie i permisywiści łączą sympatię dla postępującej swobody seksualnej z rygoryzmem wobec tego jednego zboczenia, ale dla Kościoła to mała pociecha. Problem jest trudny, bo jedni źródeł kościelnej pedofilii szukają w tradycyjnej hierarchiczności i tzw. parafiańszczyźnie, a inni wręcz przeciwnie – w postępach postępu i dostosowywaniu Kościoła do tzw. świata. Reżyser dosyć bezrefleksyjnie zajmuje pierwsze stanowisko i kreśli grubą kreską obraz katolickich pedofilów, choć w końcu ostrze wymierzone jest w najbardziej negatywnego bohatera, o którym można sądzić, że jest wrzodem na ciele Kościoła.

Smarzowski nie byłby sobą, gdyby nie pokazał tego wszystkiego dosadnie. Scena z jednego z plakatów filmowych jest bardzo brutalna, bo przecież biskup i dwunastu księży z kieliszkami wódki to oczywista parodia Ostatniej Wieczerzy. Ksiądz Trybus jest bardo pomysłowy w swych przygodach alkoholowych i wszędzie ma zręczny schowek na półlitrówkę lub małpkę – lodówka, kancelaria parafialna czy zakrystia! Tenże sam ksiądz jest jednak erudytą biblijnym i zna dokładny adres każdego cytatu biblijnego, co budzi podziw jego konfratrów… Dziewczyna dająca alibi księdzu to scena melancholijna, biskup cwałujący po błocie to widok na pewno do zapamiętania, a widelec wbijany w eleganckiej restauracji w dłoń złego przez jeszcze gorszego to cały Smarzowski!

Nie reklamuję „Kleru”, choć i bez mojej recenzji obejrzą go setki tysięcy czy pewnie ponad milion widzów. Nie pomoże to misji ewangelizacyjnej Kościoła ani prawicy w październikowych wyborach samorządowych. Rzeczą jednakowoż wiernych jest rozumieć naturę zarzutów wysuwanych wobec duchowieństwa, dyskutować z nimi na racjonalnym i rzetelnym poziomie oraz wyrażać wiarę in unam, sanctam, catolicam et apostolicam Ecclesiam.

6 komentarzy

Leave a Reply