Konrad Rękas: Piątka dla rolnika

Pytanie nie brzmi czemu rolnicy stoją na drogach – tylko dlaczego nie ma tam razem z nimi reszty poniewieranego przez władzę społeczeństwa?

W krytykowaniu rolniczych blokad dwa elementy są zresztą szczególnie zabawne: „Posłów se zablokujta!” – już nie można powiedzieć, bo przecież protestujący od kilku tygodni już taką akcję przeciw popierającym Piątkę parlamentarzystom i partiom prowadzą. A po drugie biadolenie, jak to „niepotrzebnie wieś znowu zraża miasto” – jest o tyle bez sensu, że ci wkurwieni w korkach i tak niczego nie zrobią poza napisaniem na FB jacy to strasznie są na „wrednych chłopów” zagniewani. I na tym, jak zwykle – cała ich aktywność się skończy. A przecież bierni z definicji nie mają racji, cóż zaś bardziej biernego od bezsilca łapiącego wifi w korku, by trochę pojęczeć?

Bo, abstrahując już nawet od samej oceny blokad dróg jako formy protestu – to niby jak by to miało wyglądać w zamian? Rolnicy organizują wesołe pikniki z częstowaniem szczęśliwą wołowiną halal, a wdzięczne społeczeństwo miast taje ze swych uprzedzeń, wołając „Bracia, chłopi, jakże się myliliśmy! Ruszajmy wspólnie pod Sejm, obalić tę niegodziwą ustawę wraz z rządem!„. Tak wygląda ta alternatywna wizja? A ładnie to tak spać o tej porze?

Protesty słuszne, ale władza nie śpi

I jeszcze jedno: za każdym razem, gdy jakiś przywódca chłopski (nieważne – poważny czy podstawiony) dawał się wpuścić w „budujemy partię ogólnonarodową, nie reprezentujemy tylko interesów mieszkańców wsi” – kończyło się to, zwinięciem całego przedsięwzięcia. W efekcie ostatnia zdolna do samo(?)organizacji i identyfikująca się poprzez swój stosunek do produkcji, a nie (poziomu) konsumpcji grupa społeczna w Polsce – wciąż pozostaje nie-zorganizowana. A czuwają nad tym ci sami, którzy chętnie w aurze jedynie słusznych reprezentantów polskiej wsi lubią się prezentować. I niestety, dotyczy to zarówno partii politycznych – jak i zdecydowanej większości rolniczego ruchu związkowego, który znam od podszewki, jako działacz i doradca wielu organizacji od przeszło ćwierć wieku. O ile więc rolnicze wystąpienia mogą jednych oburzać, a drugim imponować rozmachem – o tyle można też być zupełnie pewnym, że wysiłek ten znów zostanie skanalizowany tak, by nie przynieść uszczerbku głównym interesom determinującym politykę i gospodarkę rolną III RP. To znaczy – interesom zagranicznym, reprezentowanym w kraju przez zachodni kapitał i będące na jego usługach główne ugrupowania polityczne. Także te bazujące na głosach wyborców wiejskich.

Bezpłodność antysystemu

Dzieje się tak także dlatego, że nawet te nieliczne środowiska nie-systemowe, które mogłyby pomóc rolnikom w artykulacji i uzyskiwaniu konkretnych, długoterminowych celów polskich – zachowują co najmniej wstrzemięźliwość, jeśli nie wprost wrogość wobec postulatów zgłaszanych obecnie m.in. przez AgroUnię, OPZZ Rolników oraz organizacje producentów mięsa, drobiu oraz skór futerkowych. Nie dziwi to oczywiście w środowiskach (nie wiedzieć czemu) uchodzących dziś za lewicowe, te bowiem i tak zawsze są zdania, iż reasumując:

– nie wolno popierać rolników, bo to burżuje i mordują zwierzątka,

– nie wolno protestować przeciw nakazom COVIDowym, bo są one naukowe i także w Chinach,

– nie wolno popierać górników, bo węgiel to czarna śmierć.

Co, jak łatwo zauważyć – daje ogromny potencjał buntu społecznego organizowanego pod sztandarami takiej lewicy.

Czemu jednak przeciw sprawie rolniczej opowiadają się nawet epigoni polskiej endecji (z chlubnym wyjątkiem posłów Konfederacji) – dociec nie sposób. Tym bardziej, że pobieżna nawet lustracja tej (pozornie) dziwacznej koalicji na rzecz Piątki – pozwala skonstatować, że jest ona niczym wybór Narutowicza: „dziełem piłsudczyków, masonów i Żydów!„.

Szabesgoje na endecji

Nb. zresztą historycznie oczywiście i z jeszcze bardziej oczywistych powodów – 90 lat temu politykom endeckim zdarzało się zgłaszać postulaty przeciw koszerności, ostatecznie jednak sam zakaz ustawowy stał się czymś w rodzaju uśpienia lóż wolnomularskich: sztuczką prawicy sanacyjnej, chcącej zapozorować, że niby to rozwiązuje kluczowy dla polskiego interesu narodowego problem etniczny. Tak czy inaczej jednak i kto by tego nie robił – hasła te lansowano z powodów, które już wygasły. Taki Michnik nie jest wszak chasydem…  Powtórzę też to, co pisałem przy poprzednich dwóch próbach wyrzucenia Polaków z rynku – jestem w stanie pojąć czemu ktoś może z różnych względów uważać ten czy ów dział produkcji rolnej za niemiły czy nawet niewłaściwy. Nie rozumiem natomiast determinacji i uporu ludzi skądinąd niegłupich i porządnych, by te swoje zaostrzenia wplatać w CUDZĄ walkę konkurencyjną przeciw polskiemu rolnictwu. Już pal sześć pseudo-ekologów, ale jakim cudem to endek zostaje szabesgojem? Bo też umówmy się – skoro ktoś się chce pozbyć polskiej konkurencji AKURAT Z TEGO rynku, to przecież raczej nie jest Chińczykiem…

Polska produkcja rolno-spożywcza to JEST polska sprawa, a regresem i to intelektualnym, jest np. powoływanie przez niektóre grupki na przedwojenne dyskusje na temat zakazu uboju. Jest bowiem zupełnie oczywiste, że wówczas narodowcy i prawica sanacji chcieli zakazać uboju koszernego, by wypłoszyć z Polski nadmiar ludności żydowskiej, a teraz forsuje się zakaz uboju by to polskich producentów wypłoszyć ze światowych rynków. Zaś współczesne opowiadanie się (pseudo)endecji przeciw interesom ludu polskiego – to dopiero aberracja! Ba, więcej nawet – w takich sytuacjach powinniśmy być niczym ten Żyd sprzedający antysemickie broszury. Jeśli kilogram mięsa z rytualnego uboju przynosi realny dochód tak przecież poniewieranym przez państwo polskim obywatelom – to to mięso wcale nie jest takie koszerne…

Ekologizm a tradycjonalizm

Poza argumentacją anachroniczną – w całej debacie po stronie jakoś tam prawicowej pojawiają się jednak głosy wiążące całą sprawę z potrzebą „unowocześnienia przekazu”, w tym wplecenia weń elementów ekologicznych. Pomysł bynajmniej wcale nie taki nowomodny, historycznie wszak to właśnie środowiska konserwatywne, narodowe, tradycjonalistyczne – broniły przyrody i natury przed bezmyślną dewastacją prowadzoną pod płaszczykiem, a jakże… nowoczesności Tym bardziej więc właśnie z prawej strony – mamy prawo głośno pytać: co u licha taki choćby ubój rytualny wspólnego z ekologią lub jej brakiem? W sensie tą prawdziwą ekologią, nie z hasłem politycznym…

Powtórzę: dopóki nie chodzi np. o ubój poprzez powolne przejeżdżanie zacinającym się walcem – jaka to różnica jak się daną krowę zabija? Ubój rytualny w swej istocie nie jest w istocie bardziej archaiczny czy drastyczny niż inne tradycyjnie (właśnie TRADYCYJNIE) przyjęte metody. W jednostkowym przypadku cała różnica ze świniobiciem sprowadza się do rodzaju zwierzęcia i tego, czy dostaje w głowę siekierą. Naprawdę – za mało, żeby wprowadzać rozróżnienia np. na „ubój etyczny” i „nieetyczny” (no chyba, że ktoś puszczałby takiej biednej świni czy krowie konferencje Kaczyńskiego na przemian z czytaniem tłitów posłanki Spurek w nadziei, że nieszczęsna zwierzyna same zdechnie – bo to już byłoby bestialstwo!).

Tu naprawdę żadne rzewne żale nad rzekomym brakiem wrażliwości ekologicznej przeciwników Piątki nie mają sensu. Zwłaszcza, że takie kształtowanie „nowej ekologicznej prawicowości” nieuchronnie u swoich wyznawców kończy się w najlepszym razie apelem o powszechne zamieszkanie w chatkach z gówna, a w najgorszym propozycjami depopulacji ludzkości przy użyciu broni jądrowej, rzecz jasna na korzyść szlachetnej przyrody.

W ogóle zresztą – czy zainteresowani dyskusją zauważyli, że po stronie Piątki padają hasła z repertuaru emocji, estetyki, teraz bardzo nieudolnie także religii – natomiast nie pojawia się ani jeden argument RACJONALNY za zakazami? Na koniec każdej takiej wymiany zdań zwolennicy wyeliminowania kilku działów polskiej produkcji rolnej i tak zresztą z reguły krzyczą „bo JA tak uważam!„, po czym kopią szachownicę… W dodatku zaś w internetowych zwłaszcza debatach biorą udział sami ekszperci, głęboko przekonani, że rolnik to musi mieć góra pół morgi gruntu, zwłoki zdechłej krowy za stodołą i orać własną babą, bo jak już ma (nie daj Berman!) traktor – to już jest podejrzany, ba, winny kułactwa!

Kolejna doktryna nowego wspaniałego świata

Bo tak na poważnie – jak można bez cienia refleksji przechodzić od „mnie osobiście nie podoba się taki sposób uboju, nie będę jadł takiego mięsa” – do „należy całą produkcję rolną kraju dostosować do mojego gustu estetycznego! Natychmiast!„? Więcej jeszcze, tak już zupełnie na marginesie, nawet poza sferą interesów polskiej gospodarki – czy wszyscy ochotniczo biorący dział w nagonce na rzecz Piątki zdają sobie sprawę, że na płaszczyźnie ideologicznej stanowi ona fragment większej całości? Tak jak zaczęło się od niewinnego „niech się już tak nie wyśmiewają z tych biednych gejów w komediach„, a skończyło na gender i opowieściach o płci względnej zmienianej raz do roku – tak i w tym przypadku nie ma żadnego powodu, by po zakazaniu akurat jednej formy uboju nie zacząć penalizować kolejnych. Aż do pełnej spurkizacji systemu i zakazu wszelkiej produkcji zwierzęcej[i] – co przecież jest jawnym postulatem sporej części środowisk charakteryzujących się tak gdzieniegdzie lubianą „wyższą wrażliwością ekologiczną. I wtedy zapewne od kolegów pozujących na ekoendeków usłyszymy „ojej, no kto mógł przypuszczać…”.

O ile bowiem znacząca część współczesnych form ekologizmu wynika po prostu z konformizmu, mniej lub bardziej świadomego ulegania dominującemu trendowi przekazu – o tyle radykalne przejawy tej doktryny (np. tendencje depopulacyjne, ale także wiele haseł postulujących „jedynie” poważne utrudnienie codziennego życia) są pochodną zwyczajnego… mizoginizmu. Głoszone szczerze bywają bowiem przez osoby częściej niż środowiska, które „zawiodły się na ludzkości„, poczuły się przez nią niedocenione, odrzucone lub też same w wyniku różnych czynników uległy alienacji. Hasło „uratowania Ziemi przed zagładą„, czytane, a niekiedy nawet literalnie zapisywane jako „zgładzenie ludzi dla dobra Ziemi” – miałoby więc być po prostu zemstą tak bardzo ludzkich w swym zacietrzewieniu jednostek.

Bez urazy, ale ja jednak wolę staromodną endeckość, konserwatyzm i ludowość. A nawet te manipulowane związki rolnicze. Bez szurostwa.

Konrad Rękas

[i] Swoją drogą zresztą, skąd w ogóle ten pomysł, by zew wszystkich gatunków na Ziemi – tylko człowiek pozbawiony był prawa do spożycia mięsa? Co to u licha ma być, gatunkizm?!

2 komentarze

Leave a Reply