Ronald Lasecki: Jak rozwiązać problem pedofilii w Kościele?

Kwestia pedofilii i innych nadużyć seksualnych wśród kleru rzymskokatolickiego stała się niewątpliwie w ostatnich latach pretekstem do ataków na ten Kościół ze strony środowisk liberalnych. Wcześniej z sytuacją taką mieliśmy do czynienia m.in. w USA i w Irlandii, i doprowadziła ona tam do znacznego osłabienia, czy nawet zupełnego zrujnowania społecznego autorytetu Kościoła rzymskokatolickiego. W Polsce jedyną realną alternatywą dla katolicyzmu jest postmodernizm, w ramach paradygmatu którego propagowane są skądinąd wszystkie dewiacje zarzucane obecnie klerowi katolickiemu.

Ustosunkowując się do tego wymiaru kryzysu w Kościele z pozycji realistycznej, pozbawionej resentymentów i uprzedzeń, stwierdzić musimy dwa fakty. Po pierwsze, katolicyzm należy do istoty polskości w jej dzisiejszej, historycznie wykształconej postaci. Rozważając odejście od rzymskiego katolicyzmu musielibyśmy rozważać zarazem porzucenie polskości w znanym nam kształcie. Rozważania takie nie są całkiem pozbawione sensu, tym niemniej, w tym miejscu się ich nie podejmiemy.

Po drugie, w organicznym społeczeństwie pierwszeństwo w rozwiązywaniu danych problemów mają najbliższe im podmioty społeczne. Podmioty odleglejsze ingerują jedynie wówczas, gdy te bliższe danej kwestii sobie z nią nie radzą. Ta zdrowa i pragmatyczna zasada stanowi również część doktryny społecznej Kościoła rzymskokatolickiego od czasu jej systematyzacji i wyłożenia przed niemal półtorej wiekiem.

W odniesieniu do drugiego ze wspomnianych faktów, należy jednak zauważyć, że kler katolicki w Polsce ewidentnie z problemem nadużyć seksualnych wśród swoich członków sobie nie radzi. Dokumentuje to od lat prasa antyklerykalna i liberalna, a ostatnio również głośny film Tomasza Sekielskiego. W tym ostatnim negatywne wrażenie robią nawet nie tyle sami sprawcy nadużyć, co mur kościelnej biurokracji o którą rozbijają się wszyscy, próbujący naświetlić problem.

Okazuje się zawsze że „księdza proboszcza nie ma”, „ksiądz biskup nie przyjmuje”, „ksiądz dziekan wyjechał”, a poza tym „nie wiemy”, „nie komentujemy”, „nie odpowiadamy na pytania”. No i nieodbierane telefony, głuche domofony, zamknięte drzwi, pozostające bez odpowiedzi maile, odsyłanie od klamki do klamki. To reakcja typowa dla każdej biurokracji, której poszczególne ogniwa starają się zrzucić z siebie odpowiedzialność, stosując „spychologię” i odwołując się do litery regulaminów. Taką diagnozę biurokracji przedstawił nam już klasyk socjologii Max Weber.

Uzasadniona w zaistniałej sytuacji byłaby zatem odgórna interwencja Watykanu lub państwa polskiego. O tej pierwszej krążyły słuchy jeszcze w 2019 r. i połączona miała być z antykonserwatywną czystką w polskim Episkopacie, ostatecznie jednak do niej nie doszło. Pozostaje zatem druga opcja w postaci odgórnej ingerencji państwowej. Do tej jednak oportunistyczna i uchylająca się przed konfliktami społecznymi władza PiS nie będzie na pewno zdolna. Problem nie zostanie więc rozwiązany i będzie nabrzmiewał, co najpewniej w którymś momencie przyniesie gwałtowny wstrząs, rujnujący polski katolicyzm. Jak można by takiego scenariusza uniknąć, mając na względzie dwa wymienione na początku fakty? Chcielibyśmy tu przedstawić nasuwającą się nam propozycję.

Bierność (bezradność?) kleru wobec patologii w jego szeregach tłumaczy się niekiedy w środowiskach tradycjonalistycznych faktycznym zniesieniem jego funkcjonalnej autonomii. Innymi słowy, argumentuje się że kler nie może zrobić nic, poza zgłoszeniem danego przypadku na policję. A że danych nadużyć seksualnych albo się w liberalnym państwie nie kara w ogóle albo kary są jedynie symboliczne, toteż Kościół rzymskokatolicki ma związane ręce wobec przypadków, z którymi w normalnych okolicznościach rozprawiłby się przykładnie, choćby zamurowując jakiegoś delikwenta w lochach.

Drugą podnoszoną kwestią jest pozostawienie grzesznikowi możliwości poprawy, tak więc nie „skreślanie” go. Przyznajmy przy tym, że o ile pierwsza linia argumentacji popularna jest w raczej promilowych kręgach katolickich integrystów i nieco szerzej rozumianych tradycjonalistów, to stanowisko tu referowane jako danie grzesznikowi możliwości poprawy jest oficjalną linią Kościoła rzymskokatolickiego i powoływane jest bardzo chętnie przez szczególnie tę część jego kapłanów, która prezentuje poglądy bardziej liberalne i modernistyczne w katolickim rozumieniu tego terminu.

Odpowiedzią na te, dość zresztą w naszej ocenie słabe argumenty, byłoby stworzenie powszechnie dostępnej – na przykład na stronach Episkopatu – listy z nazwiskami księży, katechetów i zakonników skazanych prawomocnymi wyrokami sądów za przestępstwa i nadużycia seksualne (tak więc również np. zobowiązanych do wypłacania alimentów) i być może nie tylko seksualne. Wobec kapłanów, katechetów i zakonników skazanych prawomocnymi wyrokami sądów istniałby obowiązek zgody upublicznienie ich nazwisk na takiej liście, jeśli chcieliby kontynuować posługę w Kościele. Tych, którzy by ujawnienia swoich danych odmówili, należałoby usuwać ze stanu kapłańskiego, z zakonów, odbierać im prawo do pracy katechetycznej itd.

Praktyczne skutki takiego rozwiązania byłyby trojakie. Po pierwsze, oddalałoby definitywnie od Kościoła zarzut chronienia i krycia przestępców. Pomimo bowiem braku możliwości samodzielnego, dotkliwego karania przestępców seksualnych, oraz pomimo obowiązującego w demoliberalnym państwie prawa chroniącego przestępców, Kościół robiłby, pozostając w ramach legalizmu,wszystko co możliwe, by chronić potencjalne ofiary przestępcy. Ot, każdy wierny mógłby wejść sobie na stronę Episkopatu i sprawdzić, czy ksiądz proboszcz opiekujący się parafialnym kółkiem bielanek nie był skazany za uwiedzenie lub molestowanie.

Po drugie, oddalałoby również zarzut „skreślania grzeszników”. Skazany na przykład za pedofilię mógłby przecież pozostać w stanie kapłańskim – za cenę ujawnienia, że jest przestępcą. Teoretycznie jest nawet możliwe, choć zapewne byłyby to przypadki wyjątkowe, że ktoś taki mógłby odzyskać zaufanie współbraci w stanie kapłańskim oraz wiernych i na przykład nauczać religii lub posługiwać w parafii. W większości przypadków jednak, osoby takie zapewne albo decydowałyby się odejść z kapłaństwa, albo – pozostać w nim, pokutując przez kolejne lata w jakimś odosobnionym klasztorze lub podobnym miejscu.

W przeszłości Kościół rzymskokatolicki w wielu krajach prowadził takie instytuty dla kobiet upadłych, gdzie, mając zapewnione materialne warunki życia i opiekę duchową, mogły one, poprzez pracę, pokutować za swe występki i żyć w sposób, do jakiego predysponowała je ich kondycja. To co działało niegdyś wobec kobiet upadłych i różnej maści osób życiowo wykolejonych, zadziałałoby tym łatwiej wobec osób świadomie zdecydowanych, a nie na przykład przymuszonych warunkami ekonomicznymi lub prawem państwowym, do pozostania w stanie kapłańskim i życia w Kościele rzymskokatolickim.

Rozwiązanie takie nie musiałoby przy tym bynajmniej obciążać materialnie Kościoła rzymskokatolickiego. Przede wszystkim, mówimy tu o mężczyznach, którzy z natury mają mniejsze wymagania materialne niż poddawane niegdyś opiece kobiety upadłe. Po drugie, przypadków takich z pewnością nie byłoby dużo. Trudno tak naprawdę ocenić, jak liczne są rzeczywiście przypadki nadużyć seksualnych wśród kleru rzymskokatolickiego, wydaje się jednak, że ich liczba jest zawyżana przez niechętne Kościołowi liberalne media. Pamiętajmy też, że nie wszyscy postawieni wobec alternatywy opuszczenia stanu kapłańskiego lub zgody na ujawnienie tożsamości jako przestępców, decydowaliby się pozostać w kapłaństwie.

Po trzecie wreszcie, mówimy tu o przestępcach, tak więc zapewnianie komfortowych warunków życia byłoby wręcz nie na miejscu. Takie miejsca odosobnienia dla „kapłanów upadłych”powinny przypominać raczej pustelnie i sprzyjać umartwieniu. Ich istnienie mogłoby nawet doprowadzić do odrodzenia, zamierającego, zdaje się, dziś w Polsce,  katolickiego anachoretyzmu. Wszyscy pamiętamy rosyjski film „Wyspa”(2005), gdzie takim anachoretą zostaje człowiek winny co prawda nie nadużyć seksualnych, ale tchórzostwa i donosu. Asceza i wyrzeczenie się ego doprowadzają go z czasem do świętości i czynią zeń uzdrowiciela.

Ostatnią – niebagatelną – konsekwencją zaproponowanego tu rozwiązania byłoby zachowanie, a nawet wzmocnienie autonomii Kościoła rzymskokatolickiego, o której wspomnieliśmy na początku naszej wypowiedzi. Zaproponowana tu sankcja ujawnienia tożsamości jako przestępcy byłaby dotkliwa, zatem regulujące ją przepisy prawa kanonicznego nie byłyby martwą literą. Prawo kanoniczne zyskałoby swój materialny wymiar i nabrało powagi. Ujawnianie danych przestępców nie naruszałoby też chyba żadnych „praw człowieka i obywatela” bo nie byłoby przymusowe lecz dobrowolne, każda zaś korporacja ma prawo określać zasady kwalifikowania swoich członków. Fakt, że Kościół rzymskokatolicki określiłby tak wyróżniające go na tle reszty społeczeństwa, zaznaczałby silniej jego specyfikę, podkreślał autonomię i sytuował go moralnie wyżej niż inne „stany”, bowiem takie uregulowania byłyby dowodem, że kler stawia sobie ponadprzeciętne wymagania moralne.

Gdyby zaś nawet okazało się, że wymagani od przestępców zgody na ujawnienie ich danych, gdyby chcieli pozostać w stanie kapłańskim, kłóci się z jakimś „prawem człowieka”, Kościół powinien rozpocząć szeroką kampanię polityczną dla umożliwienia mu takiego rozwiązania. Należy szczerze wątpić, czy, gdyby Kościół domagał się prawa do ujawniania tożsamości przestępców w szeregach swojego kleru, przeciwnicy dania mu takiego prawa mogliby liczyć na społeczne poparcie i karierę polityczną.

Nie mamy oczywiście złudzeń, że ktokolwiek w Kościele rzymskokatolickim pomysł taki podniesie, nie mówiąc już o jego przeforsowaniu. Episkopat rzymskokatolicki w Polsce, z małymi wyjątkami, dał się dotychczas poznać raczej jako zbiorowisko oportunistów i kunktatorów, działających wyłącznie siłą inercji, gdy ktoś inny wprawi Kościół w ruch. Prognozować więc można, że problem nie zostanie rozwiązany, kwestia nadużyć seksualnych będzie wykorzystywana przez liberałów do dalszych ataków na Kościół, a katolicyzm w Polsce będzie butwiał i rozpadał się kawałek po kawałku. Społeczeństwo polskie osuwać się będzie w postmodernizm w którym wcześniej pogrążyły się już inne społeczeństwa zachodnie, a w obrębie tej postmodernistycznej brei istnieć będą jedynie niewielkie grupki katolickich integrystów, a do tego podobne niewielkie liczebnie „wyspy”prawosławnych, czy muzułmanów.

Tytułem uzupełnienia dodajmy na koniec, że nasz pomysł odnosi się do Kościoła rzymskokatolickiego działającego w dzisiejszej Polsce, tu i teraz, tak więc w warunkach państwa demoliberalnego, czyli chroniącego przestępców. W państwie normalnym przestępstwa, w tym również te seksualne, byłyby karane odpowiednio surowo. I tak na przykład, za zgwałcenie pedofilskie, będące wariantem zgwałcenia jako takiego, powinna obowiązywać kara śmierci. To jednak argumentowaliśmy już przed kilku laty w innej wypowiedzi, tu więc nie będziemy do tego wątku wracać.

Ronald Lasecki

2 komentarze

Leave a Reply